Edmund Wojciechowski. Imię, które otrzymał, było jednym z konspiracyjnych pseudonimów jego ojca w czasach walki o niepodległą Polskę. W 1928 r. uzyskał dyplom ukończenia studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim. Został adwokatem, pracował również jako radca prawny dla „Społem”. Pasjonował się sztuką, stając się z czasem jej wytrawnym kolekcjonerem.
Syn prezydenta Wojciechowskiego w Auschwitz
Spokojne, stabilne życie młodego prawnika, szczęśliwego ojca dwójki dzieci, radykalnie zmieniła wojna. Po raz pierwszy stał się niemieckim więźniem w przeddzień święta Niepodległości, 10 listopada 1939 r., podczas fali aresztowań polskiej inteligencji prowadzonej w ramach akcji A-B. Zabiegi rodziny sprawiły, że dzięki interwencji hrabiego Jerzego Potockiego, w początkach kwietnia 1940 r. został zwolniony. Nie na długo. Ponownie trafił na Pawiak, podobnie jak blisko stu innych prawników, 12 lipca. Powodem był sprzeciw wobec niemieckich żądań wykreślenia z listy warszawskiej palestry adwokatów-Żydów. W połowie sierpnia, z pierwszym warszawskim transportem, został wywieziony do Auschwitz.
Szantażysta nie działa w dobrej wierze
Niemcy wyznaczyli Stanisławowi Wojciechowskiemu cenę za życie Edmunda. Było nią podpisanie oświadczenia, że w świetle polskiej konstytucji rząd na uchodźstwie jest nielegalny. Jedyny syn stał się tym samym zakładnikiem – a to, co potrafią z zakładnikami robić Niemcy, było już powszechną wiedzą po zbrodni w Wawrze czy pogłoskach o tym, co dzieje się w Palmirach.
Co zrobił Prezydent? Odmówił. Edmund umarł w Auschwitz, podobno na tyfus, pół roku później.
Polityk zawsze może stać się obiektem szantażu. A szantażysta – tak jak niemieccy
realizatorzy polityki Hitlera – nigdy nie ma skrupułów. I nigdy nie działa bona fide.
Prof. Włodzimierz Suleja *
* Historyk specjalizujący się w dziejach polskiej myśli politycznej, profesor nauk humanistycznych. Współautor raportu dot. odszkodowań dla Polski za straty poniesione w II wojnie światowej
