Do ataku doszło w środę wieczorem. Dziennikarze słyszeli strzały i widzieli czołgi na ulicy. Wszystkie drogi prowadzące do rezydencji zostały zablokowane. Gdy cywile uciekali z centrum miasta samochodami i motocyklami, w kilku punktach dzielnicy widziano uzbrojoną policję.
Atak „odurzonych” komandosów
Kompleks prezydencki – jak mówią władze – zaatakował 24-osobowy oddział komandosów. Osiemnastu zginęło, sześciu zostało rannych, po stronie rządowej jest jeden zabity i trzech rannych ze straży prezydenckiej – poinformował minister spraw zagranicznych Abderaman Koulamallah. Kilka godzin po strzelaninie Koulamallah pojawił się w filmie opublikowanym na Facebooku, otoczony żołnierzami i z bronią na pasku, mówiąc: „sytuacja jest całkowicie pod kontrolą... próba destabilizacji została powstrzymana”.

Napastnicy mieli zaatakować czterech strażników przed wejściem do kompleksu prezydenckiego, ale zostali szybko rozbici. Koulamallah mówi, że pozostali przy życiu, ranni napastnicy byli „całkowicie odurzeni”. Pierwsze doniesienia mówiły, że napastnicy byli członkami dżihadystycznej grupy Boko Haram, ale Koulamallah powiedział później, że „prawdopodobnie nie byli” terrorystami, opisując ich jako pijanych „Pieds Nickeles” – to odniesienie do kultowego francuskiego komiksu opowiadającego o przygodach grupy obiboków unikających uczciwego zajęcia.
Kim są wrogowie Czadu?
Pozbawiony dostępu do morza Czad znajduje się pod rządami wojskowymi i jest regularnie atakowany przez islamistyczną organizację Boko Haram, zwłaszcza w zachodnim regionie jeziora Czad, graniczącym z Kamerunem, Nigerią i Nigrem.
Na kilka godzin przed strzelaniną prezydent Mahamat Idriss Deby Itno przyjął chińskiego ministra spraw zagranicznych Wanga Yi. W czasie ataku Deby przebywał w swojej rezydencji. Niedawno Czad zerwał porozumienie wojskowe z byłą potęgą kolonialną Francją, jest też oskarżany o ingerowanie w konflikt domowy pustoszący sąsiedni Sudan.
Deby, armia i pseudowybory
Strzelanina wybuchła niecałe dwa tygodnie po tym, jak w Czadzie odbyły się kwestionowane wybory powszechne, które rząd okrzyknął kluczowym krokiem w kierunku zakończenia rządów wojskowych, ale które charakteryzowały się niską frekwencją i zarzutami opozycji o oszustwa. Wyniki wyborów nie zostały jeszcze ogłoszone, a analitycy uważają, że ich rezultat może wzmocnić władzę prezydenta.
Wezwanie przez opozycję wyborców do bojkotu wyborów pozostawiło otwarte pole dla kandydatów związanych z prezydentem, który został wyniesiony do władzy przez wojsko w 2021 roku (po tajemniczej śmierci ojca, który rządził krajem żelazną ręką przez trzy dekady), a następnie zalegalizowany w majowych wyborach prezydenckich, które kandydaci opozycji potępili jako sfałszowane. Aby umocnić swoją władzę, Deby dokonał przetasowań w armii, historycznie zdominowanej przez Zaghawas i Gorane, grupę etniczną jego matki. Na froncie dyplomatycznym szuka nowych partnerów, nawiązując coraz bliższe relacje z Chinami, Rosją i… Węgrami.

Byłe kolonie nie chcą francuskiej armii
W Czadzie, byłej francuskiej kolonii, znajdowały się ostatnie francuskie bazy wojskowe w regionie Sahelu, ale pod koniec listopada ub.r. Czad rozwiązał umowy dotyczące obrony i bezpieczeństwa z Paryżem, nazywając je „przestarzałymi”. W kraju stacjonowało około tysiąca francuskich żołnierzy, którzy są obecnie wycofywani.
Francja została wcześniej wyproszona z trzech innych krajów Sahelu rządzonych przez wojskowe junty wrogie Paryżowi: Mali, Burkina Faso i Nigru. Ostatnio również dwie inne byłe kolonie francuskie, Senegal i Wybrzeże Kości Słoniowej, poprosiły Francję o opuszczenie baz wojskowych na ich terytorium.
Macron oburzył Afrykanów
W przeddzień ataku na kompleks prezydencki Mahamat Idriss Deby Itno ostro odpowiedział prezydentowi Francji. - Chciałbym wyrazić oburzenie dotyczące niedawnej wypowiedzi prezydenta Macrona, która kipi pogardą wobec Afryki i Afrykanów. Myślę, że pomyliła mu się epoka - ocenił Deby. W poniedziałek, na naradzie ambasadorów w Paryżu, Emmanuel Macron stwierdził, że Francja słusznie interweniowała militarnie w Sahelu, ale przywódcy afrykańscy “zapomnieli za to podziękować”.
W poniedziałek Macron stwierdził, że reorganizacja sił francuskich w regionie była decyzją Paryża. - Zaproponowaliśmy szefom państw afrykańskich reorganizację naszej obecności. Ponieważ jesteśmy bardzo uprzejmi, pozwoliliśmy im ogłosić to jako pierwszym - tłumaczył swoim ambasadorom francuski prezydent. - Francja nie miała już tu miejsca, bo nie jesteśmy pomagierami puczystów - dodał.
źr. Africa Report, Africa News, PAP