Po raz pierwszy w życiu leciałem z Kraju Kwitnącej Wiśni do USA czyli podróżowałam w… drugą stronę. To bardzo ciekawe doświadczenie, bo liczymy sobie, że jest z różnicy dziewięć godzin, a tak naprawdę jest różnicy piętnaście. Przez trzy dni chodziliśmy z trenerem… do tyłu.
To są w ogóle takie rzeczy, których często w sporcie nie widzimy. Koncentrujemy się wyłącznie na grze, wynikach, wygranych czy przegranych. Interesuje nas sam turniej, sam udział w zawodach. A nie dostrzegamy, jak męczące są same podróże. W pewnym momencie trzeba zacząć grać w nocy, bo dzień zamienia się z nocą.
Szczerze mówiąc, musiałam nabrać bardzo dużo doświadczenia, by w miarę bezproblemowo dawać sobie radę ze zmianami czasowymi i umieć dostosować się do nowych, innych warunków.
Kiedy zaczynałam swoje podróże międzykontynentalne, bywało, że nawet przez tydzień nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie byłam w stanie grać. Dlatego dzisiaj uważam, że młodszym zawodniczkom, zaczynającym dopiero karierę międzynarodową, trzeba zwyczajnie wybaczać słabsze starty, słabszą dyspozycję czy gorsze samopoczucie. Tak po prostu bywa, a pewnych zjawisk nie da się oszukać.
Trzeba może nie tyle dorosnąć, ile przyzwyczaić swój organizm do tych zmian. To niesamowite, w jak różnych warunkach atmosferycznych przychodzi nam grać w tenisa. Pseudo fachowcom wydaje się, że zmiana czasu i miejsca nie mają znaczenia. Otóż mają ogromne. Wielu twierdzi: - „O, zepsuła taką czy inną piłkę”. To niesłychane, on by nie zepsuł, jak to jest możliwe...
Tyle, że co innego jest grać na kortach w tej samej strefie czasowej, a co innego grać w odstępie kilku dni na dwóch różnych kontynentach. Gramy przecież innymi piłkami, na innej nawierzchni, w innej temperaturze, w innej wilgotności powietrza. To się wszystko odczuwa.
To rzeczywiście był chyba mój najtrudniejszy wyjazd, szczególnie pobyt w Indiach. Ćennaj, bardzie znane jako Madras jest czwartym, największym miastem kraju, mieszka w nim ponad 6 milionów ludzi. Praktycznie nie ma tu żadnych większych atrakcji turystycznych wartych odnotowania, a z interesujących miejsc można odwiedzić wytwórnię filmową czy ogrody z jednym z największych na świecie drzew Banyan. Większość podróżnych przyjeżdża tu jedynie ze względu na duże, jedno z ważniejszych w Indiach, międzynarodowe lotnisko oraz wygodne połączenia kolejowe z resztą kraju.
Mecze zaczynały się o 5 po południu, ale było wciąż 30 czy 34 stopnie i ogromna wilgotność - taka, że po prostu można się spocić. I w takich warunkach trzeba grać w tenisa, na bardzo wolnym korcie, bardzo wolnymi piłkami. Absolutnie na przetrwanie. Albo ma się zdrowie albo nie. Moim zdaniem gorszych warunków nie ma już nigdzie...
Inaczej jest w Stanach o tej porze roku. Bardzo przyjemne i przyjazne miejsce. Lubię tam latać właśnie w takich okresach przejściowych, kiedy w Polsce jest szarówka. Wczesna wiosna albo późna jesień - nikt nie lubi tego czasu, bo jest jeszcze cały czas ciemno, pada deszcze albo jest zimno. Nikogo nikomu nie trzeba tłumaczyć, co się dzieje w Polsce w listopadzie.
A w takiej Kalifornii mamy piękną pogodę. Zupełnie inna atmosfera i szczerze mówiąc to jest największy plus grania w Stanach o tej porze roku. Zawsze jesteśmy tu niesamowicie szanowani, szanowani jako tenisiści. Bardzo to doceniam. Nieważne czy jesteś numer 1 czy setną zawodniczką w rankingu światowym. Należy ci się szacunek. Grasz w tenisa, uprawiasz sport - zewsząd czujesz uznanie, przychylność czy wręcz podziw. Amerykanie umieją to docenić. I sprawiają, że często mam wrażenie, że moje granie ma sens, że już coś osiągnęłam w swoim życiu.
