Probierz przebił osiągnięcie Michniewicza
Michał Probierz spotkaniem z Portugalią zapisał się w dziejach naszej reprezentacji jako jeden z nielicznych trenerów, za którego kadencji Biało-Czerwoni stracili pięć bramek w jednej części spotkania. Takim samym wyczynem popisał się również jeden z jego poprzedników - Czesław Michniewicz, a co ciekawe, również miało to miejsce w wyjazdowym meczu Ligi Narodów. Polacy w czerwcu 2022 roku przegrali 1:6 z Belgią, a rywal, tak jak i w tym przypadku, porządne strzelanie urządził sobie po przerwie. Po pierwszej części gry na tablicy wyników widniał bowiem remis 1:1. Kolejnego takiego spotkania (pięć straconych goli w jednej połowie) należałoby szukać... w latach 50. XX wieku.
Kadra Michniewicza pozwoliła sobie strzelić pięć goli w 34 minuty. W piątek w Porto drużyna dowodzona przez Probierza poprawiła ten wynik o sześć minut. Strata tak dużej liczby bramek w tak krótkim odstępie czasu po raz ostatni zdarzyła się naszej reprezentacji... 75 lat temu, a ogółem jest to pod tym względem czwarty w historii wynik, o którym wolelibyśmy nie pamiętać. Szybciej pięć razy wyciągaliśmy z siatki piłkę jedynie trzy razy. W dodatku były to spotkania rozgrywane albo na początku istnienia naszej drużyny narodowej, albo tuż po II wojnie światowej, a więc gdy drużyna raczkowała lub próbowała się odbudować po wojennej tragedii.
Czwarty wynik w historii
Niechlubny rekord padł w 1947 roku, podczas meczu Jugosławia - Polska. W wyjazdowym spotkaniu Biało-Czerwoni przegrali 1:7, a pięć goli stracili między 4. a 21. minutą. Zresztą rywal wówczas w 24. minuty trafił sześć razy, a dodatkowych siedem potrzebował na kolejną bramkę. Nieco więcej, bo 23. minuty zajęło strzelenie pięciu goli naszej drużynie Szwedom w listopadzie 1925 roku (przegraliśmy 2:6), a także Węgrom w 1949 roku (2:8). W drugim przypadku trafienia przedzieliła jednak przerwa (w dodatku mowa nie o pierwszych pięciu golach, a o trafieniach 2-6), podczas gdy w dwóch wcześniej wymienionych potyczkach pięć goli padło w jednej połowie.
Od wspomnianej klęski w Budapeszcie nasza drużyna jeszcze wiele razy traciła pięć lub więcej bramek w jednym meczu, nigdy już jednak nie doszło do sytuacji, by w niespełna pół godziny rywal zaaplikował nam aż tyle goli. Po 75. latach zdarzyło się to dopiero w Porto, choć wolelibyśmy, by akurat to "przełamanie" nie miało miejsca.
