odczas Międzynarodowego Forum Holocaustu w Jerozolimie Władimir Putin ani razu nie wspomniał o Polsce, zawieszając na moment swoją ostatnią kampanię obliczoną na przypisanie Polsce współodpowiedzialności za Polskę, do której niewątpliwie jeszcze powróci. Zamiast tego sformułował mglistą koncepcję geopolityczną, mającą zbliżyć Rosję do powrotu i na światowe salony, i do roli globalnego mocarstwa. - Kraje założycielskie ONZ powinny mieć specjalną rolę ocalenia naszej cywilizacji. Rozmawialiśmy o tym i ogólnie podejście jest pozytywne. Powinno odbyć się spotkanie Rosji, Chin, Francji, Wielkiej Brytanii i USA w dowolnym miejscu na świecie, jesteśmy gotowi do dialogu. – mówił Putin w Instytucie Yad Vashem tuż przed 75 rocznicą wyzwolenia Auschwitz. Tym samym wskazał nam nową rocznicę historyczną mogącą posłużyć mu za kanwę do prowadzenia całkiem bieżącej polityki – tym razem chodzi o 24 października, kiedy przypadać będzie 75. rocznica powołania do życia Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Nie łudźmy się jednak –niezaleznie od tego, czy prezydent Rosji mówi o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o wyzwoleniu Auschwitz, czy też o powstaniu ONZ, za każdym razem Putina o wiele bardziej od roku 1945 i 1939 obchodzi rok 2024 – ten, w którym według obecnego kształtu rosyjskiej konstytucji skończy się jego ostatnia prezydencka kadencja. W tym kontekście historia jest tylko jednym z pretekstów lub też narzędzi do prowadzenia bieżącej polityki. Tej międzynarodowej, w którym strategicznym celem Putina - i zarazem jego życiową misją jako polityka - jest prowadzenie Rosji z powrotem do roli światowego imperium. I tej wewnętrznej, w której nie ma nic ważniejszego niż utrzymywanie pełni władzy nad Rosja i Rosjanami.
Epoka Putina trwa już 22 rok i właśnie wchodzi w kolejny etap. Putin przygotowywuje się do transformacji swego stylu i trybu sprawowania władzy, do nadania mu bezterminowego już charakteru, bez ograniczeń wynikających z konstytucyjnego czasu trwania kadencji, a nawet bez zbędnych form – do których należeć może i sama prezydentura.
Pierwszym konkretnym ruchem jest wymiana premiera i rządu. Misja Dymitra Miedwiediewa została zakończona - o czym szerzej za moment. Jego miejsce zajął Michaił Miszustin, dotąd wieloletni (i wsławiony rzekomą skutecznością) szef Federalnej Służby Podatkowej, uchodzący za rządzącego żelazną ręką technokratę. Pierwszym wicepremierem u boku Miszustina został Andriej Biełousow, dotychczasowy główny doradca ekonomiczny Putina. Biełousow to twórca nowego pakietu socjalnego, z pomocą którego Putin zamierza sobie obecnie zapewniać przychylność Rosjan. Do rządu trafiła też jednak zastanawiająco liczna grupa współpracowników samego Miszustina – co zdaje się świadczyć o dość silnej pozycji nowego premiera. Zaliczają się do nich Wiktoria Adamczenko, wicepremier ds. rolnictwa, Dmitrij Grigorienko, szef kancelarii premiera,czy minister technologii i cyfryzacji Aleksiej Owierczuk. Drugą zwartą grupę ministrów stanowią szefowie resortów powiązani z Gazpromem.
Nowy rząd ma zapewnić Rosji szybszy wzrost gospodarczy (o czym szerzej za moment) i realizować imponujący jak na warunki rosyjskie pakiet programów socjalnych. Wśród nich jest Putinowy „kapitał macierzyński” – czyli rodzaj rodzinnego funduszu o wysokości zależnej od liczby dzieci w rodzinie – z jego pomocą można np. spłacać kredyty czy opłacać naukę. Dodatkowo Putin zapowiedział uruchomienie wypłat na dzieci dla biednych rodzin oraz darmowe posiłki dla uczniów w szkołach.
Na zmianie rządu - i tym samym „nowym otwarciu” w polityce Rosji – ruchy Putina się jednak nie kończą. Najważniejszy wydaje się być ten o charakterze wręcz ustrojowym.
W swym dorocznym orędziu Putin ogłosił, że zamierza zmienić rosyjską konstytucję. 75-osobowa powołana do tego celu grupa robocza (z kosmonautką Tierieszkową i tyczkarką Isinbajewą w składzie) przygotowująca nowy projekt rozpoczęła pracę już następnego dnia. Prawników jest w niej ledwie kilkunastu, ale ich rolą będzie jedynie redakcja językowa – de facto założenia projektu są już gotowe. Z tego, co powiedział Putin podczas orędzia, można się łatwo domyślić, jakich zmian w konstytucji oczekuje, i w jaki sposób zamierza rozwiązać „problem 2024” – jak o momencie teoretycznej sukcesji i trybie jej przeprowadzenia pisze rosyjska prasa.
W orędziu Putin jasno stwierdził, że chce, by w konstytucji znacząco ograniczono uprawnienia prezydenta – co zresztą oznaczać będzie odejście Rosji od systemu prezydenckiego. To bardzo czytelny sygnał – nie będzie wydłużania kadencji, nie będzie kolejnych tricków - w roku 2024 prezydentem będzie ktoś inny. Ten ktoś jednak nie będzie sprawował w Rosji pełni władzy.
Władza pozostanie w rękach Putina. Gdzie? Może w rządzie – jak w latach 2008-2012. Nic z tych rzeczy. „Będę proponował, by zatwierdzić w konstytucji status i rolę Rady Państwowej” – stwierdził w orędziu lakonicznie Putin. To jedno zdanie pozwala nam się domyślać, do czego zmierza obecny prezydent Rosji.
Jeżeli to przewodniczący obecnie zupełnie fasadowej Rady Państwowej miałby dzierżyć realną władzę, to właśnie tym stanowiskiem będzie zainteresowany Putin. W ten sposób rosyjska „sukcesja” będzie wyglądać tak, jak wyglądała w wypadku prezydenta i dyktatora Kazachstanu Nursułtana Nazurbajewa. Nazurbajew „odchodząc” również zmienił konstytucję, znacząco osłabiając pozycję prezydenta. W ten sposób – jako szef Rady Bezpieczeństwa – Nazurbajew rządzi krajem i dzisiaj, choć prezydentem jest już Kasy Tokajew. Model w tym właśnie stylu zdaje się szykować Putin na czasy po roku 2024.
Zanim jednak miną 4 kolejne lata, Putin musi uporać się z rosyjskim tu i teraz. Sytuacja wewnętrzna Rosji wcale nie jawi się zaś w samych korzystnych dla niego barwach.
Realne dochody Rosjan spadają od 2013 roku – i to całkiem zauważalnie. Tylko w przeciągu I kwartału 2019 roku rzeczywisty dochód przeciętnego obywatela Rosji spadł o 2,5 proc. Odnotowano inflację na poziomie 5,2 proc. zaś poziom minimum egzystencji musiał zostać podniesiony o 7,2 proc (do 10 750 rubli, czyli ok 650 zł). Odsetek osób żyjących poniżej tego poziomu zwiększył się zaś w ciągu jednego tylko roku o 4 punkty procentowe – do 14,2 proc. ludności Rosji.
Putin musiał się z tego tłumaczyć w lipcu zeszłego roku. Kwaśno potwierdził spadek realnych dochodów, za to zasypał wtedy Rosjan obietnicami – deklarując na przykład, że do 2024 roku odsetek biednych (dochody poniżej minimum egzystencji) spadnie w Rosji o połowę. Przez Moskwę przetoczyły się wtedy żarty o rozstrzelaniach, bez których nie sposób byłoby spełnić obietnicy Putina w tak szybkim tempie.
Przy okazji Putin po raz kolejny „wyznaczył wtedy cele” rządowi Miedwiediewa, jak robił dotąd za każdym razem, gdy musiał mówić o sprawach ze swego punktu widzenia kłopotliwych. Jak wiele razy wcześniej tak i latem zeszłego roku Miedwiediew publicznie usłyszał, że zadaniem jego rządu ma być podniesienie tempa wzrostu PKB powyżej światowej średniej. Jak dotąd nigdy się to nie udało.
Niemniej regularne stawianie Miedwiediewa w roli zarządzającego technokraty mającego wraz z ministrami wypełniać ogólną wolę prawdziwego przywódcy, czyli Putina okazało się cąłkiem skuteczną strategią. Jak dotąd gospodarcze kłopoty Rosji najwięcej kosztowały nie Putina, tylko Miedwiediewa. Ekonomiczny marazm i spadek dochodów sprawiają, że latem 2019 roku notowania proputinowskiej partii Jedna Rosja, której szefem jest oficjalnie Miedwiediew, spadły do najniższego poziomu od roku 2006. W sondażu Centrum Badania Opinii Publicznej przeprowadzonym w czerwcu zeszłego roku Jedną Rosję wskazało zaledwie 33,6 proc. wyborców. Rok wcześniej partia Kremla miała poparcie sięgające 48 proc .
Warto odnotować, że spadek notowań Jednej Rosji zaczął się po podniesieniu w 2018 roku wieku emerytalnego – kłopoty gospodarcze i spadek dochodów Rosjan tylko go pogłębiają.
- Nie ma pieniędzy na emerytury. Trzymajcie się jakoś, wszystkiego najlepszego – tę frazę Rosjanie na długo zapamiętali Dymitrowi Miedwiediewowi. Choć odwołany właśnie przez Władimira Putina premier Rosji wypowiedział ją już 3 lata temu do krymskich emerytów domagających się rozmowy o podwyżkach świadczeń, stała się ona w oczach Rosjan czymś porównywalnym, powiedzmy, z polskim „trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać”. Miedwiediew w ostatnich latach stawał się głównym „złym bojarem” u boku „dobrego cara” Putina. To na jego osobie ogniskowały się frustracje biedniejących Rosjan, to on uosabiał arogancję władzy i – co ostatnio coraz ważniejsze – również jej ekonomiczne rozpasanie.
Styl życia Miedwiediewa, nie różniący się niczym od obyczajów oligarchów-miliarderów, coraz mocniej kłuł Rosjan w oczy. Zegarki kosztujące krocie, najdroższe auta, wakacje za które przeciętna rosyjska rodzina przeżyłaby całe życie. A teraz jeszcze ten śnieg. To znaczy, w europejskiej części Rosji ze śniegiem jest tej zimy mniej więcej tak samo jak w Polsce – praktycznie go nie ma. Był jednak jeden wyjątek – imponująca posiadłość Dymitra Miedwiediewa w Plosie nad Wołgą, kilka godzin autem od Moskwy. Plos to rosyjski odpowiednik Kazimierza nad Wisłą, tamtejsze krajobrazy były wielokrotnie uwieczniane przez wielkich rosyjskich malarzy, dziś posiadłości osiągają tam zawrotne ceny. Ta Miedwiediewa, skromnie zwana daczą, jest największa i najdroższa – ale i tego, jak widać, za mało. W tym roku więc do „daczy” Miedwiediewa nawieziono całe tony śniegu, by premier mógł spędzić święta w odpowiedniej atmosferze a przy tym skorzystać z wyciągu narciarskiego na nadwołżańskiej skarpie. Zdjęcia posiadłości będącej osobliwą śnieżną wyspą w jesiennym krajobrazie obiegły i Rosję, i globalny internet, być może stając się gwoździem do trumny Miedwiediewa jako premiera.
Tak naprawdę dopiero po uwzględnieniu całego tego coraz bardziej złożonego wewnątrzrosyjskiego tła powinniśmy przyglądać się działaniom Putina na arenie międzynarodowej. Warto więc się zastanowić, dlaczego prezydent Rosji w ostatnich dwóch latach zachowuje się tak, jakby właśnie stał się rosyjskim odpowiednikiem Ronalda Reagana i jakby właśnie rozpoczął decydującą fazę wyścigu zbrojeń w zimnej wojnie. Tylko w zeszłym roku było kilka takich momentów. Jak wtedy, gdy Putin dumnie ogłaszał, że Rosja właśnie dorobiła się pocisku rakietowego o napędzie atomowym – choć tak naprawdę najwięcej wiadomo o paskudnej katastrofie podczas testów tego teoretycznie zdolnego do wielodniowego lotu ustrojstwa wyposażonego w liczne głowice nuklearne. Albo wtedy, gdy chwalił się pociskami hipersonicznymi – osiągającymi prędkość rzędu kilku Machów i zdolnymi do odbijania się od warstw atmosfery niczym kamień rzucony „kaczką” po powierzchni wody – w rzeczywistości to nic szczególnie nowego w historii rakiet balistycznych. Kilka lat temu Putin równie dumnie ogłaszał wejście do służby czołgu Armata, który miał być pojazdem zupełnie rewolucyjnym i nie mającym sobie równych na polu walki, a okazał się raczej przeciętny, do tego zaś bardzo podatny na awarie. Co jeszcze? Rosja właśnie bierze się za budowę lotniskowca, który również ma być cudem techniki – przypominanie, że dotychczasowy jedyny okręt pełniący tę funkcję właśnie spłonął podczas remontu nie jest w dobrym tonie. W kolejce jest też budowa trzech superlodołamaczy o napędzie atomowym, które wprawdzie nie będą siać zniszczenia, za to ich zadaniem ma być torowanie Północnej Drogi Morskiej.
Nie sposób zliczyć, ile razy w ostatnim czasie Putin próbował wmówić światu, że nowe rosyjskie technologie wojskowe nie mają sobie równych i wyprzedzają osiągnięcia Amerykanów czy Chińczyków. Czy ktoś mu wierzy? Ależ oczywiście – część Rosjan. Nieważne, że nikt poza nimi. Cały ten Putinowski „wyścig zbrojeń” jest bowiem obliczony na wygraną przede wszystkim na własnym podwórku. Ma utwierdzać Rosjan w przekonaniu, że ich kraj jest coraz silniejszy, i coraz bardziej liczy się na światowej arenie. Że to Kreml rozdaje karty w globalnej polityce, zaś Rosja powróciła do roli imperium. Cała zasługa zaś spada na tego nowego Piotra Wielkiego, którym chce być w oczach Rosjan Putin.
Jakie bezpośrednie korzyści wynosi Rosja z tych realnych, kosztownych i krwawych konfliktów zbrojnych, w które jest obecnie uwikłana? Wymiernych rosyjskich zysków płynących z wojny na Ukrainie i z zaangażowania w Syrii nie potrafią wskazać najwybitniejsi eksperci od polityki międzynarodowej.
W pewnym sensie podobnie rzecz ma się z historycznymi wojenkami rozpętywanymi w ostatnich miesiącach przez Putina. Z naszego punktu widzenia największe znaczenia ma kampania wymierzona w Polskę i obarczająca nasz kraj współodpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej (z gotową furtką do obwiniania Polski również za Holocaust). Ale równolegle Putin rozpoczął kilka innych historycznych kampanii. Rosyjskie MSZ wysłało na przykład oficjalny protest władzom Czech z powodu ustanowienia Dnia Pamięci Ofiar Inwazji 1968 r. – czyli zbrojnej interwencji „bratnich państw” na rozkaz Moskwy. Kreml zarzucił jednocześnie Czechom, że „nie umieją przewrócić kart historii”, co przez czeskiego prezydenta Milosa Zemana zostało określone mianem „absolutnej bezczelności”. Były też próby rewizji historii wymierzone m.in. w Rumunię, Bułgarię i Węgry. Aha, w grudniu Putin zarzucił Polsce jeszcze jedną historyczną zbrodnię, co niestety przeszło u nas prawie niezauważone. Otóż według Putina „to polski hrabia Potocki wymyślił niezależny naród ukraiński”.
Znów – kto w to wszystko wierzy? Część Rosjan – i tyle. W ten właśnie sposób Putin regularnie pokazuje Rosjanom jak mają wyglądać odwieczne polskie, czeskie czy rumuńskie knowania wymierzone w Rosję i rosyjski naród. Stwarza chochoła „rusofobii” i dzielnie z nim walczy – jak przystało na nowego Piotra I. Póki wszystko jakoś się kręci – to naprawdę działa.
Tymczasem w Rosji rośnie cena wódki. Pierwsza podwyżka cen zamrożonych przez 5 lat decyzją samego Putina, była już w zeszłym roku. Teraz szykuje się kolejna - o 4,5 procent. Kto wie, może trzeba będzie zaatakować jakiś nowy kraj?
Zmiany w prawie o sprzedaży alkoholu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?