Śmierć ukazała wielkości prezydenta

Abp Henryk Muszyński
Abp Henryk Muszyński prymas Polski
Abp Henryk Muszyński prymas Polski Fot. Polskapresse
Dostojni bracia koncelebranci z księdzem arcybiskupem metropolitą warszawskim, w smutku pogrążona rodzino pary prezydenckiej, wysocy przedstawiciele życia publicznego, rządu, parlamentu, w smutku pogrążeni mieszkańcy ojczyzny i stolicy.

Prawie od tygodnia Polska i Polacy okryci bólem i żałobą żegnają swojego prezydenta pana Lecha Kaczyńskiego wraz z małżonką, a także byłego prezydenta na uchodźstwie pana Ryszarda Kaczorowskiego wraz z wysokimi przedstawicielami, którzy zginęli w tragicznym wypadku samolotu.

Dziś stołeczne miasto Warszawa oddaje hołd parze prezydenckiej wraz z wszystkimi pozostałymi ofiarami, które śmierć w tragicznej katastrofie połączyła na zawsze, na wieki. Miałem honor odprawiać pierwszą mszę świętą w intencji pary prezydenckiej w obecności najbliższej rodziny w Pałacu Prezydenckim.

Obecnie tu, w katedrze św. Jana, gdzie po raz ostatni stają obydwie trumny na warszawskiej ziemi, pragnę wypowiedzieć słowo liturgicznego pożegnania w imieniu Kościoła, a także mieszkańców stolicy i wszystkich Polaków. Wszyscy znaliśmy pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego jako oddanego syna naszej ojczyzny, wielkiego Polaka i gorącego patriotę.

Jednakże dopiero po tragicznej śmierci ukazuje się przed światem cały wymiar jego wielkości, człowieka i męża stanu. Dziś przed nim chylą czoło koronowane i niekoronowane głowy, prezydenci, mężowie stanu Europy i innych części świata, wschodu i zachodu. Przy jego trumnie, jak słyszymy, spotkają się wybitni politycy, którzy dotąd być może nigdy nie stanęli obok siebie.

Świadczy to wymownie o tym, jaki szacunek zdobył sobie pan prezydent w oczach ludzi odpowiedzialnych za polityczne oblicze świata, nawet tych, którzy za życia nie zawsze podzielali jego poglądy.

Poznaliśmy także parę prezydencką Lecha i Marię Kaczyńskich jako kochających i przykładnych małżonków. Jednakże dopiero śmierć w dużym stopniu, nawet dzięki mediom, ukazała nam, jak serdeczne i pełne szacunku i miłości, oddania były więzy, które łączyły ich za życia.

Nie krępowali się publicznie okazywać sobie wyrazów czułości, miłości i przywiązania, zjednoczeni węzłem sakramentu małżeństwa przeszło 30 lat temu ślubowali sobie wierność aż do śmierci. Tragiczny los połączył ich także na całą wieczność. Obydwie trumny spoczną w sposób symboliczny na zawsze, nawet w jednym sarkofagu, w krypcie zasłużonych na Wawelu, jako znak i przypomnienie dla przyszłych pokoleń.

W czasie ostatniego pobytu w Gnieźnie z okazji VII Zjazdu Gnieźnieńskiego, poświęconego właśnie rodzinie, którego tytuł brzmiał "Rodzina nadzieją Europy", pan prezydent powiedział następujące słowa: "Małżeństwo jako związek jednej kobiety z jednym mężczyzną jest podstawą cywilizacji chrześcijańskiej, najbardziej przyjaznej dla ludzi cywilizacji stworzonej na ziemi.

Wspólnota mężczyzny i kobiety nazywa się małżeństwem, i nic innego małżeństwem nazywać się nie może, chociaż oczywiście ludzie o określonych preferencjach byli, są i będą, należy im się prawo, tolerancja i chrześcijański stosunek, ale raz jeszcze powtarzam, małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny zawieranym na całe życie od chwili jego zawarcia aż do śmierci. To jest zasada, którą nie zawsze udaje się realizować, ale ta zasada musi pozostać".

Gdyby wszyscy politycy, którzy wyznają tę samą wiarę w Jezusa Chrystusa, a zatem i tę samą prawdę o istocie małżeństwa, mieli odwagę dać tak jednoznaczne świadectwo o tej prawdzie i potwierdzić ją własnym życiem, zapewne inaczej wyglądałyby stan polskich małżeństw i oblicze polskiej rodziny. W tym kontekście rangi symbolu niesłychanie wymownego nabiera fakt, że to właśnie obrączki małżeńskie pozwoliły potwierdzić tożsamość osobową pani prezydentowej, a pośrednio przypieczętowały także trwałość ich związku nie tylko na całe życie, jak ślubowali, ale także na całą wieczność.

Mieszkańcy Warszawy, Polacy umieli docenić ten fakt. Z bólem, a niekiedy wręcz ze łzami w oczach żegnali i żegnają prezydencką parę, i składają jej hołd szacunku, wdzięczności za wierność i przykład małżeńskiego życia.

Pan prezydent Lech Kaczyński, jak słyszeliśmy, urodzony w Warszawie, jak dobrze wiemy, całe swoje życie poza krótkim okresem młodości związał właśnie z Warszawą. Czuł się z nią związany szczególnymi więzami, świadczą o tym wymownie jego własne słowa: "Warszawa to moje rodzinne miasto, praca dla Warszawy dawała mi bardzo dużo radości i satysfakcji, tylko dwa razy w życiu bardzo mocno przeżywałem fakt, że odchodzę z jakiegoś stanowiska, raz kiedy kończyłem swoją misję w Solidarności, która była najważniejszym osiągnięciem mojego pokolenia, i drugi raz, kiedy zrezygnowałem z funkcji prezydenta Warszawy po to, by niecałe 24godziny później zostać zaprzysiężony na prezydenta Rzeczpospolitej".

Nie miejsce i czas, by wyliczać te osiągnięcia pana prezydenta dla Warszawy, ale nie można nie wspomnieć budowy Muzeum Powstania Warszawskiego w imię prawdy historycznej, dla ocalenia tej prawdy, dla ocalenia całej prawdy, a także organizacji obchodów 60. rocznicy wybuchu Powstania, powołania zespołu, który obliczył rozmiar, zniszczenia i strat wojennych i wielu, wielu innych osiągnięć.

Pan prezydent wyznawał, i niekiedy mówił o tym, wyznawał zasadę "chcieć to móc", i swoją działalnością udowodnił konsekwentnie, co potrafi człowiek, który konsekwentnie jest przekonany o słuszności swoich idei i potrafi je konsekwentnie realizować. Podjęte wysiłki na rzecz naszej stolicy dziś doceniają nie tylko mieszkańcy Warszawy, ale wszyscy Polacy. Mogę zaświadczyć, że ogromnym szacunkiem, pietyzmem i miłością darzył także pierwszą polską stolicę Gniezno, w czasie ostatniej bytności budowaliśmy się jego głębokim przywiązaniem do naszej polskiej tradycji, do kolebki naszego narodu i Kościoła hierarchicznego.

Tragicznie zmarły pan prezydent był człowiekiem głębokiej i autentycznej wiary. Był gorącym patriotą i wielkim Polakiem, niestrudzonym budowniczym solidarnej i wolnej Polski, obok innych legendarnych postaci, jak Lech Wałęsa, obecny tutaj pan Tadeusz Mazowiecki, Anna Walentynowicz, walczył z ogromną determinacją o ideały Solidarności.

Wierzył w zwycięstwo ideałów Solidarności i pomimo trudności i stanu wojennego, w przemówieniu inauguracyjnym swojej prezydentury podkreślił z naciskiem: "całe moje doświadczenie mówi, że dobra praca, uczciwe wykonywanie zadań, sprawiedliwe traktowanie ludzi jednoczy osoby różnych światopoglądów i życiorysów. Inne doświadczenia, te sprzed 20 i 30 lat, pokazały, że historię tworzą ci, którzy mają odwagę działać. Na moich oczach - mówił pan prezydent - niewielkiej grupie opozycjonistów, kilkudziesięcioosobowy związek zawodowy przekształcił się w wielki ruch narodowy Solidarności i mimo zadanych ciosów zwyciężył".

Nie ma pana prezydenta wśród nas żyjących, słowa te brzmią prawie jak jego testament. Jego testament to dla nas zobowiązanie, zobowiązanie dla wszystkich, a zwłaszcza dla tych, którzy szczycą się wspólnym, solidarnościowym rodowodem. Był świadomy, że nawet największe zaangażowanie, walka o prawdę bez harmonijnego współdziałania, wzajemnego zaufania, szacunku i miłości nie wystarczają, przeciwnie -mogą być źródłem bolesnych podziałów i jałowej dyskusji. Tych ideałów bronił na wszystkich etapach swojego życia i pracy. Żył nimi, służył im w sposób nieoczekiwany, przypieczętował tę posługę własnym życiem.

Zginął na posterunku, udając się wraz z wysokimi przedstawicielami życia publicznego, by oddać hołd pomordowanym przez stalinowskich oprawców polskim oficerom i ofiarom mordu katyńskiego. W jego przesłaniu, które miał wygłosić w dniu katastrofy na Polskim Cmentarzu Wojskowym w Katyniu, czytamy: "Ukrywanie prawdy o Katyniu, efekt decyzji tych, którzy do zbrodni prowadzili, stało się jednym z fundamentów polityki komunistów w powojennej Polsce. Założycielskim kłamstwem PRL. Był to czas, kiedy za pamięć i prawdę o Katyniu płaciło się bardzo wysoką cenę.

Jednakże bliscy pomordowanych i inni odważni ludzie trwali wiernie przy tej pamięci, bronili jej i przekazywali kolejnym pokoleniom Polaków". Świętej pamięci pan prezydent nie mógł przypuszczać, że za obronę tej prawdy przyjdzie mu zapłacić własnym życiem. Stąd dziś pragniemy tobie, szanowny panie prezydencie, a także panu prezydentowi na uchodźstwie panu Ryszardowi Kaczorowskiemu, więźniowi gułagu i weteranowi II wojny światowej, wyrazić naszą najgłębszą wdzięczność.

Dziękujemy wam za waszą wierność prawdzie i miłość do ojczyzny. Służąc Polsce, na zawsze połączyliście się z naszymi wielkimi bohaterami narodowymi, którzy przelali swoją krew i spoczywają na obcej ziemi. Dziękujemy także wszystkim, którzy towarzyszyli panu prezydentowi i zapłacili tę samą, najwyższą cenę. Zapewniamy o naszej pamięci nie tylko o nich, ale także o ich rodzinach, o ich najbliższych.

Prawda o bestialskim mordzie w Katyniu naszych rodaków była zakłamywana przez dziesiątki lat i systemowo skazana na niepamięć, dziś o niej mówi dosłownie cały świat. Słyszą o niej ci, którzy przez wiele lat ją negowali i pragnęli na zakłamaniu, obłudzie budować rzekomo lepszy świat bez Boga. Jest to wielkie zwycięstwo sprawy, której służyli obydwaj prezydenci oraz wielu innych, wielu tych, którzy podzielili ich los w tragicznej katastrofie pod Smoleńskiem.

Czy naprawdę trzeba było aż tak wielkiej ofiary? Umiłowani, doświadczenie uczy, że wszystko to, co wielkie i ważne w życiu, buduje się poświęceniem, ofiarą, a niekiedy nawet ceną własnego życia. Tak było w wypadku św. Wojciecha, tak było w wypadku sług bożych Jana Pawła II i ks. Jerzego Popiełuszki. Ziarno musi wpaść w ziemię, aby mogło wydać owoc.

Przypomniał nam o tym nie kto inny, a sam Pan nasz Jezus Chrystus, który oddał swoje życie dobrowolnie z miłości, zginął niesprawiedliwie, gwałtowną śmiercią, skazany mocą wyroku podwójnego trybunału, ale także zmartwychwstał. Poprzez wspólnotę życia i losu z Chrystusem zmartwychwstałym, ludzkie ofiary i cierpienia nabierają całkowicie nowego znaczenia. Jeśli bowiem wierzymy, słyszeliśmy dzisiaj słowa św. Pawła, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy odeszli z Jezusem, Bóg wyprowadzi wraz z nim.

W Jezusie Chrystusie śmierć staje się bramą. Ziarno prawdy, jak mówi nasz poeta, pada cicho, leży długo i wschodzi powoli. Niekiedy trzeba czekać lata, a nawet całe wieki, by doczekać się dobrych owoców. Prawda ta weryfikuje się także za naszych dni, dziesiątki tysięcy ofiar przemocy i wojny złożyło się na to, że dzisiaj żyjemy w wolnym, niepodległym kraju, a zatem ich trud nie poszedł na marne. Nie był daremny. I gwałtowna śmierć zaowocowała wolną ojczyzną, która jest dla nas wielkim zobowiązaniem i zadaniem.

Jednakże właśnie od nas, przede wszystkim od nas samych, zależy w głównej mierze, jaki użytek uczynimy z niewinnej krwi naszych braci, z odzyskanej wolności. Dziś, modląc się za ofiary tragicznej katastrofy, prosimy, by ta przedziwna solidarność w cierpieniu i narodowej żałobie, której jesteśmy świadkami, widoczna na każdym kroku, zamieniła się w solidarny wysiłek wszystkich, niezależnie od różnic, które nas dzielą.

Nasz kraj potrzebuje rozliczenia z przeszłością, mówił pan prezydent Kaczyński w przemówieniu inauguracyjnym, bo bez tego nie może być porządku moralnego, potrzebuje też zgody i jedności w sprawowaniu najważniejszych zadań. A jestem przekonany, że możemy je osiągnąć. Tłumy ludzi różnych opcji politycznych, które stanęły obok siebie, przypominają, że podziały takie jak lewica czy prawica, władza czy zwyczajni ludzie w obliczu śmierci się relatywizują czy tracą swoje znaczenie. W perspektywie wieczności liczy się jedynie dobro, dobro, które owocuje, i które przetrwa życie i wieczność. Wieczność rozstrzyga się w gruncie rzeczy już dziś, tu, w tym miejscu, rozstrzyga się zawsze poprzez ludzkie działanie, zależy od tego, ile dobra udało nam się zrealizować. "Kto wierzy w tego, który mnie posłał, ma życie wieczne i przeszedł już ze śmierci do życia" - zapewnia nas sam Jezus Chrystus w dzisiejszej ewangelii.

W obliczu tragedii o tak wielkim rozmiarze, o tak wielkich rozmiarach, liczą się w gruncie rzeczy jedynie modlitwa i pamięć. Wspólna modlitwa łączy ludzi, niesie ukojenie bólu, a nawet zdolna jest smutek zamienić w radość. Pamięć natomiast pozwala wobec potomnych zachować pełną prawdę historyczną i jedyny fundament, na którym można budować przyszłość.

Dramat, który rozegrał się na rosyjskiej ziemi, jak nigdy dotąd połączył także Polaków i Rosjan. Zbrodnia na polskich oficerach dokonana w 1940 r. przez stalinowskich oprawców, przemilczana i zakłamywana przez dziesiątki lat, dzieliła i dzieli w dużym stopniu Polaków i Rosjan. Obecnie w tragicznych dniach doświadczamy, że przelana przed 70 laty krew potrafi także łączyć, potrafi łączyć polityków i zwykłych, szarych ludzi. Przyjmujemy z wdzięcznością wszystkie oznaki szczerego współczucia i międzyludzkiej solidarności. Odczytujemy je jako znak nadziei po latach rozdzielenia i szansę na zbliżenie i pojednanie naszych narodów dla dobra Polski, Rosji, Europy i świata.

Znany współczesny historyk Norman Davies sugeruje, że Katyń może stanowić swoiste katharsis, swoiste oczyszczenie, i to nie tylko dla Polaków, ale także dla Rosjan. Według Daviesa jesteśmy świadkami wydarzeń, to jego słowa, które mogą spełnić podobną rolę jak niegdyś Solidarność w Polsce i otworzyć Rosjan na ich własne koszmary przeszłości. A znany nam wszystkim polityk i mąż stanu Zbigniew Brzeziński w tragicznych wydarzeniach dostrzega nawet nową szansę pojednania naszych narodów, na wzór tego, które kiedyś dokonało się pomiędzy Niemcami i Polakami lub Niemcami i Francuzami. Obyśmy nie zaprzepaścili tej szansy.

Umiłowani, z perspektywy 70 lat widać wyraźniej niż kiedykolwiek, że niewinnie przelana krew ofiar tego samego nieludzkiego systemu, która wsiąkła w tę samą ziemię, dzieliła nas przez pokolenia, nie musi koniecznie dzielić, a może także łączyć. Pozostaje nam tylko modlić się, aby nie zabrakło nam woli i determinacji, by podjąć wyzwania, przed którymi stajemy i które stają przed nami. Zobowiązuje nas do tego zarówno ofiara naszych ojców i dziadów, i braci sprzed 70.lat, jak i ta najnowsza ofiara tych, którzy zginęli w pielgrzymce pamięci, prawdy, solidarności i pojednania. Polecając bożemu miłosierdziu żywych i umarłych, prosimy o umocnienie i pociechę dla żyjących, a wieczny spokój dla zmarłych. Amen.


Abp Henryk Muszyński prymas Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl