Tuż po klęskach z Brazylią i Bułgarią pomyślałem sobie, podobnie jak ponoć większość szefów PZPS, że czas Daniela minął. Że nie obroni go ani mistrzostwo Europy, ani wsparcie graczy.
Bo ten turniej to nie był wypadek przy pracy. Gdyby nie wyszedł nam tylko start w mistrzostwach świata, wtedy można by tak mówić, ale nam nie wyszedł cały sezon!
Najważniejsze pytanie, na jakie musieli sobie wczoraj odpowiedzieć szefowie PZPS, brzmiało, czy Castellani, choć deklaruje, że wie jak i chce to zrobić, zdoła odbudować kadrę. Uznali, że jest. Ja tam tego pewien nie jestem.
Coś mi się bowiem wydaje, że nasi siatkarze jednak potrzebują bata. Że taki fajny gość, jakim jest Castellani, przez rok może był i dobry, gdy się go jeszcze bali.
Czy teraz zaczną się znów bać? Czy Castellani będzie miał tyle odwagi, by zrezygnować z tych, co zawiedli najbardziej, choć powinni być największymi gwiazdami tej drużyny. Czy pogoni tych, dla których gra z orzełkiem nie jest wcale zaszczytem. Czy jak ich pogoni, to kadra zacznie lepiej grać?
Naprawdę nie wiem. W naszej siatkówce zaczyna się okres stąpania po cienkim lodzie.