Wygraliśmy! - ogłosił Donald Trump w wieczór wyborczy. Jednak potem z godziny na godzinę ta pewność malała. Aktualny prezydent zaczął podważać ważność wyborów, grozić procesami. Towarzyszyły temu ogromne emocje.
W wieczór wyborczy Donald Trump był względnie zadowolony. Mapa Stanów Zjednoczonych w większości paliła się na czerwono, ale z biegiem dni ich kolor zmieniał się na niebieski. Stąd złość w wypowiedziach urzędującego prezydenta i coraz lepsze nastroje w sztabie Joe Bidena. W perspektywie weekendu ten ostatni wydaje się być zdecydowanie bliżej zwycięstwa niż Trump. Można się spodziewać protestów wyborczych zarówno na poziomie stanowym, jak i skarg do Sądu Najwyższego. W miarę liczenia głosów to Biden będzie zyskiwał i jego wygrana jest w zasadzie przesądzona.

Czy to było do przewidzenia? Dlaczego tak się stało?
Jeszcze przed wyborami eksperci wskazywali na taką możliwość. Zwróćmy uwagę, że w trakcie swojej czteroletniej kadencji Donald Trump kreował się na prezydenta antyestablishmentowego. Wprowadzał swoje porządki, był niepoprawny politycznie zrażając do siebie sporo wyborców i polaryzując scenę polityczną. Po drugie, atmosfera towarzysząca pandemii wyostrzyła spór na linii Demokraci-Republikanie. Blisko 100 mln Amerykanów zagłosowało korespondencyjnie przed dniem wyborów. Unikając wizyty w lokalu wyborczym chcieli w ten sposób uchronić się przed zakażeniem. Co ważne, w większości uczynili tak wyborcy demokratów, którzy mają większe zaufanie do instytucji państwa, urzędów, kurierów i tak dalej. Oni dużo gorzej oceniają politykę Donalda Trumpa, więc można było spodziewać się, że Biden będzie z biegiem czasu zyskiwać. Na ostateczne wyniki zapewne poczekamy, bo w niektórych stanach głosy mogą spływać nawet do 20 listopada. Nie zmieni to jednak układu sił w Kolegium Elektorów, które wybierze kolejnego prezydenta USA.
Równocześnie z wyborami prezydenckimi odbyły się wybory do Kongresu. Demokraci utrzymali swoją przewagę w Izbie Reprezentantów. Teraz mają dużą szansę na Biały Dom. Czy to oznacza gwałtowne przemeblowanie w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych?
Największe mocarstwo świata nigdy nie zachowało się w sposób koniunkturalny i nerwowy. Wielkość tego państwa polega na tym, że owszem, w polityce zagranicznej zachodzą pewne zmiany, i kadencja Donalda Trumpa jest tego najlepszym przykładem, ale nie dokonuje się ich z dnia na dzień.
Oznacza to, że takie decyzje urzędującego prezydenta, jak rozpoczęcie wojny handlowej z Chinami i wycofanie się z porozumienia transpacyficznego pewnie nie zostaną zmienione w 2021 r. Z kolei w polityce bliskowschodniej, w której Donald Trump wyraźnie faworyzował Izrael, należy spodziewać się zmiany akcentów, ale będą one rozłożone w czasie. Nie ma mowy o rewolucji zaś zmiany będą stopniowane.
A polityka względem Polski?
W stosunkach międzynarodowych, w tym i z Polską, Amerykanie kierują się twardym interesem politycznym, ekonomicznym i wizerunkowym.
Amerykańskie wojska w Polsce, zniesienie wiz, tego wszystkiego nie dostaliśmy za darmo, ale dlatego, że Amerykanie uważają, że to im się opłaca. Dlatego nie spodziewam się znacznych zmian w stosunkach między naszymi państwa.
Co nie oznacza, że nie będzie pewnej presji dyplomatycznej na rząd Prawa i Sprawiedliwości. Przecież i w trakcie kadencji urzędującego prezydenta zdarzało się, że ambasador Georgette Mosbacher i inni amerykańscy politycy wytykali nam nieprawidłowości w zakresie praworządności. Uważam, że po objęciu prezydentury przez Joe Bidena miejsce mniej lub bardziej zawoalowanej krytyki może zastąpić język zbliżony do narracji Brukseli i Unii Europejskiej z ostatnich lat.
Kiedy możemy się spodziewać ostatecznego rozstrzygnięcia wyścigu do Białego Domu?
Rozstrzygnięcie nastąpi najprawdopodobniej 14 grudnia w Kolegium Elektorów. Przypomnę, że wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych są bardzo skomplikowane. Mieszkańcy poszczególnych stanów głosują na swoich przedstawicieli, elektorów, których w sumie jest 538. Jednak reprezentanci 18 stanów nie są prawnie zobowiązani by głosować zgodnie z wolą większości swoich wyborców, czasami pojawiają się zatem tzw. „wiarołomni” elektorzy. Cztery lata temu było siedmiu takich elektorów. Może okazać się, że także 14 grudnia część z nich pójdzie za głosem serca zamiast wyborców co, biorąc pod uwagę poziom polaryzacji społeczeństwa, nie jest niemożliwe. Nie sądzę jednak, żeby taki przepływ głosów mógł odwrócić karty. Choć rola Kolegium Elektorów w XXI wieku może wydawać się anachronizmem, to wynika ona z historii Stanów Zjednoczonych Ameryki. Debata na temat wprowadzenia wyborów powszechnych w USA trwa jednak od co najmniej kilku dekad i to właśnie Demokraci chętniej dokonaliby zmiany, rezygnując z Kolegium. To nie jest jednak perspektywa najbliższych lat.
- Ponad 70 wniosków o ukaranie. Policyjny bilans protestu w centrum Lublina
- „Bierzemy pod uwagę czerwiec". Lubelscy maturzyści głowią się, co ze studniówką
- Jesień w Ogrodzie Saskim w Lublinie. Zobacz zdjęcia
- Nie tylko Lipowa i Majdanek. Zobacz zdjęcia z mniej znanych lubelskich cmentarzy
- Cmentarze znów otwarte. Spacer po nekropolii przy Lipowej
- Najtańsze domy do kupienia w regonie. Te nieruchomości kupisz za mniej niż 100 tys.
