Ogromna rzesza strażaków, zarówno zawodowych jak i ochotników przez całą noc z 4 na 5 grudnia pracowały w Szczyrku po wybuchu gazu, w którym - jak się okazało - zginęło osiem osób.
Cały Szczyrk jeszcze w czwartek w godzinach porannych obserwował akcję ratowniczą w nadziei, że któremuś z mieszkańców udało się jednak przeżyć. Na miejsce przychodzili przyjaciele rodziny, mieszkańcy szczyrku oraz osoby, które chciały zaproponować swoją pomoc.
- Wczoraj, podczas tej ogromnej tragedii, zobaczyliśmy też ogromną solidarność ludzką. Pomagały zarówno podmioty gospodarcze jak i pojedyncze osoby. Dzwonili do mnie burmistrzowie z sąsiednich miejscowości, pytali jak mogą pomóc. To jest budujące, choć wszystko w tej chwili przyćmiewa ta tragedia - mówi Antoni Byrdy, burmistrz Szczyrku.
Czy w Szczyrku potrzebna jest pomoc? Na razie na miejscu ciągle pracują strażacy i ratownicy, są też policjanci i władze samorządowe miejscowości.
- Teraz za wcześnie, żeby mówić o tym czy i jaka pomóc będzie potrzebna. Teraz na miejscu ciągle pracują służby a chyba wszyscy mieszkańcy Szczyrku są w ogromnym szoku - mówił Byrdy.
Pomoc potrzebna była w nocy, kiedy na miejscu trwała akcja ratownicza. Brali w niej udział zarówno strażacy zawodowi jak i ochotnicy, którzy w mrozie pracowali nawet po kilkanaście godzin. Nieoficjalnie wiadomo, że na miejscu było ich prawie dwustu.
- Wtedy pojawili się ludzie, którzy spontanicznie zaczęli przywozić ciepłe posiłki, restauracje gotowały dla strażaków i ratowników, ludzie dzwonili, pytali jak pomóc - mówi jeden z uczestników akcji ratunkowej.
Jak tłumaczy, sami strażacy byli pod ogromnym wrażeniem.
Wybuch gazu w Szczyrku: Osiem ofiar tragedii. Cztery to małe...
Restauracje w Szczyrku dzisiaj działają, zresztą zapraszają strażaków na herbatę i coś ciepłego.
- Jesteśmy otwarci, ciągle widzimy młodych strażaków, chyba kadetów z Krakowa, których zapraszamy chociaż na herbatę, żeby mogli na chwilę ogrzać się przy kominku. Ja jestem pod ogromnym wrażeniem pracy strażaków, mąż mojej sąsiadki jest ochotnikiem, nie wrócił na noc do domu, podobno chciał być tak długo, jak trzeba - mówi właścicielka jednej z restauracji przy głównej ulicy w Szczyrku. Jak dodaje, znała rodzinę, która zginęła w wybuchu gazu i dzisiaj ciągle nie może uwierzyć w to, co się stało.
- Tragedia wyzwoliła w mieszkańcach Szczyrku dobre serce, tej nocy każdy śpieszył z pomocą - mówi z kolei ks. Jan Byrt ze szczyrkowskiej parafii ewangelickiej.
Pan Jakub, który obserwował akcję ratowniczą i donosił herbatę strażakom, mówi, że przez całą noc nie zmrużył oka. Jak tłumaczy, na początku było bardzo głośno, wyły syreny, z każdej strony przyjeżdżały samochody na sygnałach. Do rana na miejscu słychać było gwar, pracowały samochody strażackie.
- Teraz stoję i patrzę na to wszystko. I jedyne na co zwracam uwagę, to przejmująca cisza. Tutaj wszyscy się znają, każdy wie kto zginął. Dzisiaj każdy z nas musi chyba to przemyśleć, zmierzyć się z tym, co się stało - mówi.
Zobaczcie koniecznie
