Gorzka to prawda, ale zarazem ocalająca nadzieję, że nadawanie znaczenia ludzkiej śmierci w istotnej mierze pozostaje w rękach żyjących. Od tych więc ludzi, którzy się nie znaleźli na pokładzie prezydenckiego Tu-154, w istotnej mierze zależeć będzie znaczenie śmierci elity polskich polityków, działaczy oraz duchownych. Abstrahując od międzynarodowego kontekstu, choć trzeba dostrzec, że - gorzki to paradoks, ale realna sposobność - strona rosyjska wraz z tą nową tragedią uzyskała szansę na wpisanie nuty pojednania w nabrzmiałą od bólu nazwę "Katyń". Znacznie jednak większy wpływ, a zatem i większą odpowiedzialność za nadanie ponadczasowego sensu tragicznej śmierci wielu wybitnych rodaków, mamy u siebie, tu w Polsce. I trzeba ze smutkiem powiedzieć - w całkowitym oderwaniu od konkretnych osądów oraz ocen - że jeżeli mówimy o wybitnych rodakach, to w dobie dzisiejszej mówimy tym samym o uczestnikach licznych sporów.
Jest bowiem faktem, gorzkim faktem, że dzisiejsza Polska uwikłana jest w gęstą sieć podziałów, które niszczą społeczne zaufanie i realnie utrudniają budowanie dobra wspólnego. Rzecz jasna, konflikt jest elementem nieuchronnie wpisanym w rzeczywistość demokratyczną, ale wielka ich ilość oraz ich absolutyzowanie i personalizowanie może przestraszać, napawać lękiem o przyszłość.
Od tych ludzi, którzy się nie znaleźli na pokładzie Tu-154, zależeć będzie znaczenie tej śmierci
Nieprzypadkowo zmarły przed pięcioma laty nasz wielki rodak w swej pierwszej pielgrzymce do wolnej ojczyzny przestrzegał przed nawrotem czasów saskich. I właśnie w kontekście śmierci Jana Pawła II wolno nam spojrzeć na nagłą śmierć w katastrofie lotniczej wybitnych polskich patriotów z prezydentem na czele. Na pokładzie prezydenckiego samolotu znajdowali się bowiem ludzie - powtarzam: abstrahuję od jakichkolwiek wartościowań - reprezentujący różne strony rozlicznych polskich sporów.
Od fundamentalnego sporu o sposób powstania i znaczenie najwybitniejszego ruchu społecznego w historii świata, poprzez kontrowersje dotyczące genezy i prawomocności niepodległej Rzeczpospolitej, przez rozliczne bieżące partyjno-polityczne kłótnie, aż po swary o zakup szczepionek czy też sposoby naliczania bankowego zysku.
Wspólna śmierć tylu tak różnych i tak wybitnych ludzi przywróciła, oby nie przejściowo, proporcje owym konfliktom. Otwierając przed nami wymiar eschatologii, odebrała im wiele z realności. Okazała - chociaż do wczoraj nie było to dla nas tak oczywiste - ich iluzoryczność. A na barki żywych nałożyła nową odpowiedzialność.
Nieco ponad 10 lat temu Jan Paweł II apelował wobec połączonych izb Sejmu i Senatu Rzeczpospolitej: "pamięć o moralnych przesłaniach Solidarności, a także o naszych jakże często tragicznych doświadczeniach historycznych, winna dziś oddziaływać w większym stopniu na jakość polskiego życia zbiorowego, na styl uprawianej polityki czy jakiejkolwiek działalności publicznej". Ta okrutna, po ludzku całkowicie bezsensowna śmierć wybitnych przedstawicieli naszego kraju reprezentujących różne generacje, różne wyznania i różne opcje polityczne oraz ideowe w jakiejś mierze nadaje nowe znaczenie owym słowom Jana Pawła II i przydaje im wagi.
I jeżeli katastrofa prezydenckiego samolotu pomoże ludziom odpowiedzialnym za dobro Rzeczpospolitej przywrócić miarę rzeczy, jeżeli pomoże zmniejszyć podziały i pomoże przesłaniu solidarności "oddziaływać w większym stopniu na jakość polskiego życia zbiorowego, na styl uprawianej polityki czy jakiejkolwiek działalności publicznej", to będziemy mogli mówić o śmierci naszych rodaków, znajomych, przyjaciół w kategorii ofiary, jako tych, którzy oddali swoje życie dla Polski. Odpowiedzialność, by tak się stało, spada jednak na tych, którzy wciąż pozostają po stronie żyjących.