Chciał mi wsadzić palec tam, gdzie mi się nie podoba - tłumaczył Euzebiusz Smolarek po tym, jak znokautował Manuela Arboledę w meczu Polonii Warszawa z Lechem Poznań i wyleciał z boiska za czerwoną kartkę. Napastnik stołecznej ekipy nie chciał powtórki z ćwierćfinału Pucharu Polski.
Fotoreporterzy uwiecznili wtedy scenę, gdy Arboleda w skórzanej rękawiczce penetruje rewers Smolarka. Podobne prowokacje mają miejsce niemalże w każdy weekend i w każdej dyscyplinie sportu. Amerykanie zbierają je wszystkie pod pojęciem trash talking, czyli śmieciowe rozmowy, niekiedy przyjmują też formę gestów. To część gry, która ma jeden cel - sprowokować i wybić z rytmu przeciwnika.
Kolumbijczyk nie jest osamotniony w chwytach - dosłownie - poniżej pasa. Tylko w tym sezonie w angielskiej Premiership znane są przynajmniej dwa podobne przypadki. Stephen Hunt z Wolverhampton skrzywdził palcem Emmanuela Adebayora, gdy ten grał jeszcze w Manchesterze City. Z kolei w derbach Manchesteru Carlos Tevez spenetrował intymne miejsce Rio Ferdinanda.
Nikt nie musi kochać Manuela Arboledy
Również w Anglii na przełomie lat 80. i 90. biegał jeden z największych skandalistów Vinnie Jones. Walijski brutal uwielbiał prowokować rywali. Podając sfaulowanemu przeciwnikowi rękę, by wstał z boiska, z premedytacją stawał mu na stopie. W zamieszaniach w polu karnym ciągnął rywali za włosy pod pachami. To on chwycił za genitalia Paula Gascoigne'a (i nie tylko jego). - Nie mogłem pozwolić, żeby mnie minęli. Musiałem ich jakoś zatrzymywać - tłumaczył z miną niewiniątka.
Z kolei Walijczykom, tyle że jeszcze bez Jonesa, dał się we znaki… Lesław Ćmikiewicz. Były pomocnik m.in. Legii Warszawa słynął z wachlarza zaczepek zarówno werbalnych, jak i niewerbalnych. Podczas eliminacji do mundialu w 1974 r. Ćmikiewicz tak długo dokuczał Trevorovi Hockeyowi, aż ten zaczął go dusić. Nasz zawodnik z uśmiechem na ustach poddawał się temu zabiegowi, dopóki sędzia tego nie zauważył i nie usunął z boiska rozjuszonego Walijczyka.
Polskę, a zwłaszcza Tomasza Iwana, z pewnością zapamiętał też David Beckham. Podczas eliminacyjnego meczu do Euro 2000 nasz zawodnik dostał od ówczesnego selekcjonera Janusza Wójcika zadanie: biegać za angielskim gwiazdorem i opowiadać mu, jak dobrze bawił się z jego żoną Victorią. Poskutkowało, Beckham za złośliwy faul dostał żółtą kartkę.
Trener Wójcik miał też wiele innych, niezwykle oryginalnych pomysłów na sprowokowanie rywala. Jacek Bąk w biografii publikowanej na łamach "Przeglądu Sportowego" wspominał, że na jednej z przedmeczowych odpraw "Wujo" kazał zawodnikom zademonstrować uzębienie i sprawdzał, kto ma największą przerwę między jedynkami. Gdy znalazł odpowiedniego gracza, polecił mu: "Misiu, siknij mu śliną między oczy na dzień dobry, niech się boi".
Natomiast najbardziej znanym przykładem trash talking w futbolu jest scena z finału mistrzostw świata w 2006 r. między Francją a Włochami. Zinedine Zidane został wtedy sprowokowany przez Marca Materazziego.
- Szarpnąłem go za koszulkę. Potem odwrócił się do mnie i zakpił: "Jeśli chcesz moją koszulkę, może dostaniesz ją później". Odpowiedziałem na to obelgą - relacjonował w rozmowie z "La Gazetta dello Sport" włoski obrońca. Po roku od zdobycia przez Włochy pucharu świata dopowiedział, że zamiast koszulki…: "Wolałbym tę dziwkę - twoją siostrę". "Zizou" nie wytrzymał.
O wiele bardziej wyszukane formy prowokacji serwują nam sportowcy w USA. Tam zawsze możemy liczyć na show. W boksie, w ringu i na konferencjach niekwestionowanym mistrzem był Muhammad Ali, który nie marnował nawet najmniejszej okazji, by ośmieszyć rywala. Samego siebie przeszedł przed trzecim starciem z Joe Frazierem (który według Alego był strasznie brzydki). Wpadł na salę konferencyjną, machając siatką na motyle i z wypchanym gorylem, śpiewając do tego: "To będzie horror w Manili, kiedy ja złapię i zabiję tego goryla w Manili". Jednym z jego najsłynniejszych podsumowań po zbiciu rywala na kwaśne jabłko było też: "Jeśli ze spleśniałego chleba potrafili zrobić penicylinę, to z ciebie też coś zrobią".
Na parkiecie królem trash talking był Michael Jordan. On nie obrażał rywali. W kulturalny sposób osłabiał przeciwników nie tylko gestami czy słowami, ale też umiejętnościami. W meczu z Denver Nuggets, gdy miał wykonać rzut osobisty, upatrzył sobie debiutującego w NBA Dikembe Mutombo. "Trafię z zamkniętymi oczami" - powiedział MJ, po czym stanął na linii, uśmiechnął się do młokosa i dodał: "To dla ciebie". Zamknął oczy i… trafił. Wracając pod kosz, zawadiacko krzyknął do Mutombo: "Witaj w NBA".
Manchester United i Barcelona w półfinale Ligi Mistrzów
Niemal przez całą karierę "Jego Powietrzna Wysokość" w każdym meczu szukał gracza, który będzie mniej odporny na słowne zaczepki. Najbardziej upokarzające i frustrujące było dla nich to, że po zniszczeniu słownym Jordan zdobywał punkty w sposób nieprawdopodobny.
- To gra. Psychologiczna gra. Możesz super grać w kosza, ale gdy ktoś rozprasza cię, wygadując głupoty, tracisz kilka procent ze swoich umiejętności. O to mi zawsze chodziło - mówił legendarny gracz Chicago Bulls.
Teksty fajnie się komponują, jeśli przynoszą zamierzony efekt. Gorzej jednak, gdy prowokator się ośmiesza. Tak jak chociażby Mike Tyson przed pojedynkiem z Lennoxem Lewisem. "Zabije cię, wyrwę ci serce, a później zjem twoje dzieci!" - odgrażała się "Bestia". Padła w ósmej rundzie.
Równie komiczne sytuacje mieliśmy u nas.
Przed walką Mariusza Pudzianowskiego z Marcinem Najmanem podczas KSW bokser wręczał strongmenowi rakiety do badmintona, by ten pograł sobie z bratem. Skończyło się kilkudziesięciosekundowym cyrkiem, w którym Najman wyszedł na klauna.
Na miesiąc przed kolejną galą KSW trash talking rozpoczął James Thompson, rywal "Pudziana". "Teraz dopiero zobaczyłem, jaki on naprawdę jest brzydki. Nawet powiedziałbym, że okropny, paskudny. Chyba w dzieciństwie musiał kilka razy upaść na głowę".