Van Gogh i Hugo ciągle wzbudzają emocje

Edward Ignaczak
Kiedy zabierałem się do przeglądu prasy francuskiej, pomyślałem, że trudno będzie znaleźć coś intrygującego. Natychmiast musiałem zmienić zdanie.

Najważniejsze dzienniki opisywały sprawę kradzieży obrazu namalowanego przez Vincenta van Gogha w 1886 r., zatytułowanego "Maki". Sam byłem sprawą przejęty. Zapytany przez kolegę o najważniejsze wydarzenia z tego tygodnia, odpowiedziałem bezzwłocznie, że właśnie z "Le Monde" i "Le Figaro" dowiedziałem się o kradzieży wspomnianego obrazu z Muzeum Mahmuda Chalika, które znajduje się w bogatej dzielnicy Kairu po prawej stronie Nilu. Mój rozmówca zapytał słusznie, czy takich informacji nie ma w rodzimej prasie? Odpowiedziałem, że są, ale znacznie ich mniej. Wspólnie zauważyliśmy, że obraz nie jest tak popularny jak sławne "Słoneczniki", namalowane dwa lata później - w 1888 r. - których liczne reprodukcje, czasami kiczowate, zdobią ściany niejednego polskiego domu. Mojemu rozmówcy przypomniałem o kilku innych skradzionych płótnach holenderskiego malarza. W 2003 r. z galerii Whitworth w Manchesterze zginął obraz zatytułowany "Fortyfikacja Paryża z domami", w 2002 r. dwa inne dzieła z Muzeum van Gogha w Amsterdamie: "Plaża w Scheveningen" i "Wyjście kongregacji z kościoła w Nuenen". "Le Figaro" zwrócił moją uwagę na zuchwałą kradzież czterech obrazów w Zurychu w 2008 r.: Claude'a Moneta - "Maków w Vetheuil", Edgara Degasa - "Portretu barona Lepica z córkami", Paula Cezanne'a - "Chłopca w czerwonej kamizelce", oraz van Gogha - "Kwitnącej gałązki kasztanowca". Bagatela, obrazy te zostały wycenione wówczas na ponad 160 milionów euro.

Pierwsze zdania z "Le Monde" informujące o kradzieży "Maków" van Gogha były pocieszające. Minister kultury Egiptu Faruk Hosni ogłosił bowiem niezwłocznie, że płótno wycenione na ponad 50 milionów euro zostało odzyskane kilka godzin po kradzieży: "Dwoje Włochów, mężczyznę i kobietę, którzy posiadali obraz, zatrzymano, gdy usiłowali opuścić kraj". Moja euforia nie trwała jednak zbyt długo. W dalszej części tej samej informacji przeczytałem, że minister, telefonując do egipskiej telewizji publicznej, przyznał, iż obrazu jednak nie odzyskano. Komunikat podany przez ministerstwo kultury wyjaśniał, że dobra, acz błędna informacja została przekazana ministrowi przez jednego z jego pracowników Mohsena Chaalana. On, jak i inne osoby odpowiedzialne za ochronę muzealnych zbiorów, zostały zwolnione z pracy. A co ze wspomnianymi Włochami? Hosni wyjaśniał, że w dniu kradzieży muzeum odwiedziło wiele osób, wśród nich grupa rosyjskich i hiszpańskich turystów, a także dwoje Włochów. Grupy zdołano przeszukać jeszcze na terenie muzeum, a dwójkę nieszczęśników dopiero na kairskim lotnisku.

Interesujące, że obraz van Gogha wystawiony w Muzeum Chalika, posiadającym w swoich zbiorach dzieła Moneta, Renoira oraz Degasa, nie był dostatecznie chroniony. Według prokuratora generalnego Egiptu Abdela Meguida Mahmouda "zabezpieczenie muzeum było niewystarczające, jedynie pozorne". Jedna z osób odpowiedzialnych za ochronę stwierdziła, że "kamery nie działały od dawna, podobnie jak cały system alarmowy". "Nie wiadomo dokładnie, od kiedy był on uszkodzony, na pewno od dawna". Dyrektorzy powtarzali, że "poszukiwali części zapasowych, lecz nie mogli ich znaleźć". W całej tej bolesnej historii są jednak rzeczy pocieszające. Po raz pierwszy to samo dzieło van Gogha zostało skradzione w 1971 r. i odzyskane po dziesięciu latach. Po drugie, kradzież nie powinna spowodować poważnych uszkodzeń. Prokurator przyznał, że płótno zostało wycięte z ramy w sposób profesjonalny.

Gdy myślimy o Wiktorze Hugo, natychmiast przypominają się dwie powieści: "Katedra Najświętszej Maryi Panny w Paryżu" (znana pod tytułem "Dzwonnik z Notre Dame") oraz "Nędznicy". W tej pierwszej zapewne nie tylko moją uwagę przyciąga natychmiast postać szpetnego dzwonnika Quasimodo, tak wspaniale przedstawiona w musicalu przez znanego kanadyjskiego piosenkarza Pierre'a Garou czy też w niezapomnianych rolach filmowych Anthony'ego Hopkinsa i Anthony'ego Quinna. Nie należy zapominać o utworze Jacka Kaczmarskiego zatytułowanym "Quasimodo". Czy obie wspomniane powieści Hugo może łączyć postać apetycznego dzwonnika katedry, w sposób szczególny miłującego dzwony tej wspaniałej paryskiej świątyni? Niektóre ślady pozwalają na pozytywną odpowiedź. "Le Figaro" informuje, że angielski archiwista Adrian Glew natrafił prawdopodobnie na osobę mogącą inspirować Hugo przy kreśleniu postaci Quasimodo. Glew - badając dziennik angielskiego rzeźbiarza Henry'ego Sibsona, pracującego za czasów Hugo przy remoncie francuskiej katedry - odnalazł uwagę na temat niejakiego Trajana, działającego pod nadzorem "pewnego garbusa, który bynajmniej nie lubił włączać się w prace innych kamieniarzy". Anglik wcale nie twierdzi, że jest pewien swojego odkrycia. Przypomina jednak, że Jean Valjean z "Nędzników" pierwotnie nazywał się Trajean. Warto przy tym pamiętać, że - pisząc "Dzwonnika z Notre Dame" - Hugo nie tylko poznawał społeczeństwo piętnastowiecznego Paryża, lecz także interesował się odbudową katedry.

Czy obrany trop jest dobry? Literatura i sztuka ciągle skłaniają nieustępliwych badaczy do poszukiwań. Pewne sensacyjne informacje na pewno sprawiają, że chętniej wracamy do powieści, które w przeszłości nas ogromnie inspirowały.

Wróć na i.pl Portal i.pl