Sprawę opisuje Deutche Welle. Berlińscy wolontariusze mówią wręcz o dramatycznych warunkach, w jakich muszą działać. Twierdzą, że władze zostawiły uchodźców z Ukrainy kompletnie bez pomocy i mogą oni liczyć jedynie na dobroć zwykłych ludzi. W tym celu w mediach społecznościowych i komunikatorach stworzono bazę kontaktów w różnych językach, gdzie na bieżąco pojawiają się informacje o obecnych potrzebach. Wolontariusze pojawili się też w strategicznych miejscach, takich jak dworce czy ośrodki przyjmowania uchodźców. Sami zajęli się tworzeniem struktur, bo władze miasta nie były tym zainteresowane.
Jak czytamy na dw.com, w Berlinie zapewniono 20 tys. miejsc dla uciekających przed wojną Ukraińców, co zdecydowanie nie odpowiada zapotrzebowaniu.
"Część z nich znajduje nocleg u rodziny lub w domach prywatnych, wielu jednak nie ma na miejscu nikogo lub musi choćby przespać się przed dalszą podróżą. Tymczasem miejsc noclegowych już teraz brakuje. Sytuację miało poprawić rozlokowanie uchodźców w innych krajach związkowych. Według informacji dziennika "Der Tagesspiegel" w poniedziałek okazało się jednak, że brakuje do tego celu autobusów i kierowców. Wciąż nie udało się też oddać do dyspozycji uchodźców i wolontariuszy namiotu ustawionego przed wejściem na dworzec główny, w którym mogliby oni skorzystać z toalety oraz zjeść posiłek" - czytamy na portalu.
Wolontariusze opowiadają, że najgorzej jest w nocy, kiedy chętnych do pomocy jest mniej. Na dworcu głównym dochodzi do dramatycznych scen. Jedna z przytoczonych historii dotyczy grupy Ukraińców, w tym małych dzieci, którą cofnięto z hostelu na dworzec, bo nie było dla nich miejsc. Ludzie śpią na kartonach, bo brakuje karimat, łóżek polowych, czy materacy, na dworcu jest bardzo zimno. Panuje też chaos, jeśli chodzi o informację dotyczącą transportu w różne miejsca w Niemczech.
Katarzyna Niewidział, pełnomocniczka Senatu ds. migracji i integracji zapewnia jednak, że administracja Berlina utworzyła sztab kryzysowy, który dba o przyjęcie i rozlokowanie uchodźców.
