To 72-letni Zenon Z., wielokrotny mistrz Polski w modelarstwie. Znajomi mówili na niego "Jurand", bo 20 lat temu w wypadku stracił oko. Teraz szykują mu pośmiertną wystawę.
Mieszkał w Elblągu, ale jakiś czas temu przeprowadził się do rodziny w Szczecinie. Kilka lat temu przeszedł zawał, był po trzech udarach.
- Mimo to był aktywny, chodził na nordic walking, spotykał się ze znajomymi, uczestniczył w wystawach modelarskich - mówi pani Danuta, córka.
Pod koniec lipca 2019, w czasie największych upałów, czuł się źle. Poszedł do kardiologa. Lekarz dał mu skierowanie do szpitala, aby na oddziale zrobiono mu kompleksowe badania i zdecydowano, czy wymaga operacji.
25 lipca razem z córką przyszedł na SOR szpitala przy ulicy Arkońskiej.
Szpitalny Oddział Ratunkowy w szpitalu wojewódzkim w Szczeci...
- Czekaliśmy sześć godzin. Tata źle się tam czuł. W końcu trafił na badania, które wykazały mikroudar - opowiada córka.
Trafił na oddział neurologiczny. Dzień później, 26 lipca, czuł się znacznie lepiej. Żartował podczas wizyty rodziny i z pielęgniarką, miał apetyt, mówił, że za tydzień powinien wyjść. O godz. 22 rozmawiał ze znajomą. Rozmowa nagle została przerwana. Okazało się, że "Jurand" źle się poczuł i trafił na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej (OIOM). Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną.
- Lekarze mówili nam, że nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Widok ojca mnie przeraził. Głowę miał wielką jak piłka. Potem dostał wysokiej gorączki. Jeden z lekarzy powiedział, że ma stan zapalny, ale nie wiedzą od czego - opowiada pani Danuta.
ZOBACZ TEŻ:
W połowie sierpnia został wybudzony ze śpiączki. Po silnych lekach przez cztery dni dochodził do siebie. Ze względu na zabieg tracheotomii (rozcięcia tchawicy) nie mógł mówić, ale reagował na bodźce.
- On kochał muzykę. Pytałam go, czy chce posłuchać Pink Floydów, to kiwał głową, że tak, a jak Beatlesów, to kręcił, że nie. Mocno ściskał nas za ręce, uśmiechał się, gdy mówiliśmy, co przekazała mu prawnuczka. Nawet dawałam mu pić - wspomina córka.
Kolejny kryzys przyszedł z 17 na 18 sierpnia. "Jurand" dostał wysokiej gorączki. Znów wprowadzono go w stan śpiączki.
- Ktoś z personelu nam powiedział, że dostał strasznych bóli i dlatego podano mu morfinę. Głowa zaczęła mu puchnąć, z nosa ciekła czarna maź. Pytałam lekarzy, co się dzieje. Mieli różne wersje - mówi pani Danuta.
Od jednego z lekarzy miała usłyszeć, że wykryto bakterię pałeczki ropy błękitnej, od kolejnego, że nie ma mowy o bakterii. Wtedy nabrała podejrzeń.
- "Jurand" już nie wybudził się ze śpiączki. Zmarł w ubiegłym tygodniu. W dokumentacji medycznej lekarze napisali, że bezpośrednią przyczyną zgonu była niewydolność serca nieokreślona, a wtórną zatrzymanie krążenia oraz udar.
ZOBACZ TEŻ:
Gdy pani Danuta wraz z mężem poszli do dyrekcji szpitala po odbiór karty zgonu, minęli wychodzącą z gabinetu kobietę ubraną na czarno
- Chyba też ktoś im umarł, pomyślałam. Nie sądziłam, że wkrótce nasze drogi się znów spotkają. Wcześniej poprosiliśmy ordynatora, aby zaznaczył w dokumentach, że domagamy się sekcji zwłok. Miałam wrażenie, że próbuje nas od tego odwieść - opowiada córka "Juranda".
Spotkanie w USC
Pod koniec ubiegłego tygodnia pani Danuta i jej mąż załatwiali formalności w Urzędzie Stanu Cywilnego związane ze śmiercią pana Zenona. To właśnie tam znów natrafili na kobietę w czerni, którą spotkali kilka dni wcześniej przed gabinetem dyrektora szpitala.
Okazało się, że jej matka zmarła na OIOM-ie szpitala przy ulicy Arkońskiej, tego samego dnia, w którym umarł pan Zenon. 59-latka przyszła do szpitala kilka dni wcześniej na zabieg usunięcia kamieni z nerek. Podczas zabiegu doszło do powikłań. Kobieta trafiła na OIOM i tam zmarła.
- Po rozmowie zdecydowałyśmy obie, że pójdziemy do prokuratury zawiadomić o obu zgonach - dodaje pani Danuta.
W poniedziałek mają się odbyć sekcje zwłok. Prokuratura bada sprawę pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci.
Szpital zaprzecza
Dyrekcja szpitala zapewnia, że zgony nie były ze sobą związane i nie ma zagrożenia epidemiologicznego. Sprawy pana Zenona nie komentują.
- Nie ma żadnego ogniska epidemicznego. Nie ma zwiększonej liczby pacjentów zakażonych pałeczką ropy błękitnej, ani żadną inną bakterią - mówi Natalia Andruczyk, rzecznik szpitala.
ZOBACZ TEŻ:
Zobacz także: Kulisy zdrowia: Zamienniki papierosów. Czy nie szkodzą?
