Na co dzień jest kierownikiem sterylizatorni w tyskim szpitalu "Megrez". To szpital jednoimienny, przyjmujący tylko chorych na COVID-19. Pan Grzegorz, 45-letni mężczyzna, był okazem zdrowia. Nie wiadomo, kiedy się zakaził koronawirusem. Do szpitala, "swojego" szpitala, trafił 20 czerwca wprost z domu. Był osłabiony, miał wysoką temperaturę - 39 stopni i objawy typowe dla zakażenia wirusowego.
Było coraz gorzej. Tlenoterapia i respirator
Niestety, jego stan pogarszał się właściwie z godziny na godzinę. Pojawiły się silne duszności, trzeba było włączyć tlenoterapię. Wszystkie badania wskazywały na pogłębiający się brak wymiany gazowej w płucach. Musiał być podłączony do respiratora. Tylko przejściową poprawę przyniosło leczenie osoczem od ozdrowieńców.
Tomografia komputerowa płuc, wykonana tuż po przyjęciu pacjenta na oddział, wskazywała, że działa 40-50 proc. płuc chorego. Kolejny obraz opisano jako "mleczną szybę i kostkę brukową". Płuca przestawały działać. Respirator nie był w stanie oddychać za chorego. Trzeba było podjąć szybką decyzję o zastosowaniu u niego ECMO, tzw. sztucznych płuc, bądź - jak mówią specjaliści - "wehikułu czasu" - urządzenia, które daje właśnie czas albo na zregenerowanie się serca, czy płuc, albo pozwala doczekać do transplantacji.
Musisz to wiedzieć
Pacjent miał sztuczne płuca przez trzy tygodnie
ECMO u chorych na COVID-19 można było podłączyć w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Tam został błyskawicznie przetransportowany pan Grzegorz. Urządzenie pomagało pacjentowi przez trzy tygodnie. Jednak stan jego płuc się nie poprawiał. Ponieważ jego organizm zwalczył COVID-19, lekarze mogli myśleć o przygotowaniu go do transplantacji.
Pacjent został przewieziony do Śląskiego Centrum Chorób Serca, gdzie tylko kilka dni czekał na dawcę z odpowiednią grupą krwi i wielkością płuc. Płuca ostatecznie były nieco za duże, ale lekarze chirurgicznie je zmniejszyli.
- Płuca wszczepialiśmy po kolei: najpierw jedno, potem drugie. Operację utrudniał fakt, że przepona u chorego przemieściła się i znajdowała się w połowie klatki piersiowej. W trzeciej dobie po operacji pacjent już samodzielnie oddychał - mówi dr Mirosław Nęcki, transplantolog ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
Gdy zaczął samodzielnie oddychać, wróciła nadzieja
Pan Grzegorz, co oczywiste, jest jeszcze bardzo osłabiony. Niewiele mówi. Gdy obudził się po operacji, był szczęśliwy, że już po wszystkim. Gdy zaczął samodzielnie oddychać, przyszła nadzieja, że pokona wszystkie trudności.
- Chciałbym skorzystać z możliwości i podziękować wszystkim, którzy mnie ratowali - mówił, gdy spotkał się w poniedziałek (7 września) w Śląskim Centrum ze "swoimi" lekarzami.
Cieszy się, że wraca do domu, bo wiadomo, że wśród najbliższych szybciej wracają siły.
- U tego pacjenta koronawirus zaatakował płuca w szczególny sposób. Tak dzieje się w przypadku tego nieprzewidywalnego wirusa u części pacjentów. Ktoś, kto wykryje tę zależność, pewnie dostanie Nobla - uśmiecha się dr Maciej Urlik, transplantolog z Zabrza.
Nie przeocz
Jak dodaje, przypadek pana Grzegorza powinien być przestrogą dla tych wszystkich, którzy lekceważą zagrożenie i nie stosują się do zaleceń lekarzy.
Pan Grzegorz na oddziale w Zabrzu obchodził swoje 45. urodziny. - Wiadomo, czego mogliśmy mu życzyć - mówi dr Urlik.
Zobacz koniecznie
Bądź na bieżąco i obserwuj
