Andrea Anastasi dobrze rozpoczął pracę w Polsce

Marian Kmita
Marian Kmita
Marian Kmita Fot. Polskapresse
Andrea Anastasi nie ma łatwego zadania. Wszyscy przecież wiedzą, że prowadzenie polskiej reprezentacji siatkarzy to dla każdego, nawet najlepszego coacha, droga przez mękę. Kibice przyzwyczajeni są do zwycięstw, działacze mają wielkie ambicje, ale nie panują nad zawodnikami, a zawodnicy wybierają sobie terminy i imprezy, na których mają ochotę reprezentować kraj znad Wisły.

Po organizacyjnym falstarcie i ujawnieniu faktu, iż Andrea Anastasi nie może liczyć na Pawła Zagumnego, Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego i Daniela Plińskiego, wydawało się, że niczego dobrego od tego sezonu nie możemy oczekiwać.

Dyzmów ci u nas wciąż dostatek

Sezonu ważnego, w którym nie tylko bronimy tytułu mistrza Europy, jesteśmy gospodarzami finałów Ligi Światowej, ale i walczymy o kwalifikację do igrzysk olimpijskich w Londynie. Nic zatem dziwnego, że z wielkim niepokojem oczekiwano na dwa sparingi z kadrą Rosji, poprzedzające start w tegorocznej Lidze Światowej. W Lidze wyjątkowo dla nas trudnej, w której w tym roku mamy w grupie i Brazylię, i USA.

Niepewność co do wyniku meczów z Rosją musiała być w Polskim Związku Piłki Siatkowej wielka, skoro zorganizowano je w uroczych, ale niewielkich dolnośląskich miasteczkach - Miliczu i Twardogórze. Oficjalnie miał to być fragment hucznych obchodów 35-lecia meczu Polska - ZSRR z igrzysk olimpijskich w Montrealu, ale tak naprawdę mecze z Rosjanami można było zorganizować w większych halach.

Apokalipsa na stadionach trwa

Chętnych na obejrzenie nawet towarzyskiej walki z Rosjanami pewnie byłoby wielu. Tak czy inaczej, Anastasi zadebiutował i nieoczekiwanie wygrał z Rosją po dramatycznym, zaciętym meczu. Co prawda na drugi dzień przegrał po równie zaciętym spotkaniu, ale ogólne wrażenie z tych konfrontacji jest całkiem dobre. Po pierwsze, nie widać dziury po nieobecnych doświadczonych zawodnikach. Więcej - wygrane dwa sety w pierwszym meczu w stosunku 28-26 i 27-25 pokazują, że ten zespół, chociaż niczego jeszcze w tym składzie nie wygrał, to już ma twardy charakter.

Dobry to prognostyk przed czekającymi nas w końcu tygodnia meczami ze Stanami Zjednoczonymi. Tam dopiero okaże się, czy w walce o punkty nasi "dublerzy" są równie skoncentrowani i skuteczni, co w meczu w Miliczu.

Apokalipsa na stadionach trwa

Jeśli w Stanach pójdzie dobrze, to całkiem realne, że PZPS zweryfikuje cele na ten rok i oprócz koniecznego awansu do Londynu nakaże Anastasiemu np. poważną walkę o obronę tytułu Mistrza Europy, a może nawet zdobycie medalu w gdańskich finałach Ligi Światowej.

A tak na poważnie, to chyba już widać, że transfer Włocha do polskiej reprezentacji to chyba najlepsze posunięcie siatkarskich działaczy od czasu ściągnięcia do nas Raula Lozano. Czy wystarczy, aby osiągnąć sukces, to będziemy wiedzieć już po pierwszych meczach Ligi Światowej, bo nie wszystko zależy od samego Anastasiego. On na boisko nie wyjdzie, a jak pamiętamy z historii, z próżnego nawet Salomon nie potrafił nalać.

CZYTAJ WIĘCEJ FELIETONÓW MARIANA KMITY

Wróć na i.pl Portal i.pl