Już w piątek losy meczu były praktycznie rozstrzygnięte. Swoje pojedynki singlowe wygrały Magda Linette i Iga Świątek.
I tylko jakiś kataklizm mógł pozbawić nas zwycięstwa w całym spotkaniu. Tym bardziej, że w sobotę rano doszło do zmiany w składzie naszych rywalek. Pierwotnie rywalką naszej rakiety numer jeden miała być Irina-Camelia Begu, ale kapitan Rumunek Horia Tecau zdecydował się dać szansę innej tenisistce.
Na kort wyszła ostatecznie debiutująca w narodowych barwach Andreea Prisacariu, a 324. miejsce zajmowana przez nią w rankingu WTA jednoznacznie wskazywało faworytkę tego pojedynku. Zwłaszcza biorąc poprawkę na to, w jakim stylu Świątek rozprawiła się z Mihaelą Buzarnescu.
O samym meczu można w zasadzie napisać tylko, że się odbył i trwał 52 minuty (dłużej jedzie się z Warszawy do Radomia). A Rumunka "odjechała na rowerze" (branżowe określenie [pojedynku, w którym jedna z zawodniczek kończy z zerowym dorobkiem).
- Jestem zadowolona z tego, jak zagrałam i bardzo dumna, że mogłam pomóc reprezentacji w awansie. Za nami długa droga, ale pokazałyśmy w tym meczu, jak mocną jesteśmy drużyną. W turnieju finałowym postaramy się zagrać jeszcze lepiej - podsumowała spotkanie liderka rankingu WTA.
Zwycięstwo Świątek rozstrzygnęło losy spotkania. Przy prowadzeniu Polek 3:0 nie odbędzie się drugi sobotni mecz singlowy, Linette z Buzarnescu. Zamiast tego kibice zobaczą nie decydujący już o niczym debel.
