Cenckiewicz: Wałęsa jest kłamstwem! Publicznym, a czasem i państwowym

Sławomir Cenckiewicz
Sławomir Cenckiewicz
Lech Wałęsa
Lech Wałęsa Britta Pedersen PAP/EPA
Nic już na to nie poradzę. Związałem się z Wałęsą na całe życie. Na zawsze! Albo inaczej: nie ja się związałem z Wałęsą, ale on ze mną. Ze mną jest tak, jak w jego słynnym bon mot-cie czyli, że nie chciałem, ale musiałem. Nie chciałem o nim pisać, ale jednocześnie musiałem, patrząc na to, co brać historyczna wyprawia z Wałęsą.

Kiedy więc słyszę, że moją „karierę” zawdzięczam Wałęsie, to ogarnia mnie tylko śmiech, bo wiem, że chętnym do napisania czegokolwiek o jego agenturalnej przeszłości byłem po 2003 r. (kiedy w IPN znaleziono pierwsze donosy konfidenckie Wałęsy) tylko ja, zaś najlepszym dowodem na to, co piszę niech będzie fakt, że to wcale nie ja trafiłem pierwszy na trop nieznanych dokumentów o TW ps. „Bolek”. W każdym razie ten, który je pierwszy znalazł, wystraszył się, odmówił wspólnej publikacji i niczym krzyż na drogę rzucił: „Sławek napisz!”. To napisałem! I zostałem z tym na całe życie...

Wałęsa – „niesforny nastolatek”, „kłótliwy i agresywny”, „sztacheciarz”

Piszę o tym, bo co jakiś czas ta przeszłość mnie dopada i w tym sensie życie moje naznaczone jest Wałęsą. Kilka dni temu odbyła się kolejna odsłona procesu sądowego, jaki już kilka lat temu wytoczył mi Wałęsa w związku z książką „Wałęsa. Człowiek z teczki”. Dużo by pisać..., ale najśmieszniejsze w całej tej historii jest to, że przedmiotem pozwu przeciwko mnie nie są wcale moje liczne i „straszne” ustalenia w sprawie Wałęsy, począwszy od historii jego nieślubnego dziecka (Grzesia Lewandowskiego), którego się później wyparł, poprzez działalność agenturalną, współpracę polityczną z komunistami w latach 1980-1989 aż po prezydenturę i kradzież dokumentów „Bolka”. Nie! Z długiej listy „białych plam” w żywocie Wałęsy tylko jedna go oburzyła: że był w młodości „sztacheciarzem”.

Ja w gruncie rzeczy nawet tego zarzutu nie sformułowałem, ale jako egzemplifikację opisu szczenięcych lat Wałęsy zacytowałem książkę uznanego dziennikarza brytyjskiego Rogera Boyesa, który napisał tak: „Niepewny swojej przyszłości Wałęsa stał się niesfornym nastolatkiem. Jeden z miejscowych chłopów pamięta braci Wałęsów chodzących na odpusty, z najmłodszym Lechem jako szefem grupy. – Po drodze odrywali z płotów sztachety, by użyć ich potem w bójce. Dlatego nazywaliśmy go sztacheciarzem. – Odpusty zazwyczaj kończyły się burdami i pijatyką. W przeciwieństwie do swoich braci Lech nigdy się nie upijał, ojczym mógłby złoić mu skórę. Bracia Wałęsowie chodzili na tradycyjne sobotnie zabawy do remizy w Sobowie. Sobowo jest stosunkowo dużą wsią rozciągniętą wzdłuż wąskiej asfaltowej drogi, prowadzącej do Dobrzynia nad Wisłą, na jednym końcu wsi stoi remiza, na drugim zaś, na stromym zboczu, kościół. Pewna kobieta w średnim wieku, która spędziła całe życie w Sobowie pamięta, jak kończyły się zabawy w remizie, gdy uczestniczyli w nich bracia Wałęsowie. – W tamtych czasach często spotykałam go z całą grupą na tańcach. Pamiętam go jako człowieka kłótliwego i agresywnego. Jeżeli zaczynała się jakaś burda, można było mieć pewność, że miał on z tym coś wspólnego. Łapali cokolwiek było pod ręką – kamienie, kije, cokolwiek. Było mnóstwo podbitych oczu i rozbitych nosów ... i chociaż był raczej miernej postury, Wałęsa zwykle wychodził obronną ręką. Sądzę, że działo się tak ze względu na jego determinację. Była w nim jakaś złość” (por. R. Boyes, „Nagi prezydent. Życie polityczne Lecha Wałęsy”, Londyn 1995, s. 24 i inne).

Chory Wałęsa biesiaduje

Prawnicy-obrońcy Wałęsy z mojej ulubionej kancelarii Dubois i Wspólnicy orzekli, że takich cytatów nie powinno się zamieszczać, a poza tym, nie zostały one w jakikolwiek sposób zweryfikowane, chociaż w książce „Wałęsa. Człowiek z teczki” stoi jak byk, że w toku kwerendy archiwalnej znalazłem dokument Milicji Obywatelskiej z 15 listopada 1966 r. (sygn. IPN BY 069/258, t. 18, k. 336), który wprost traktuje o „chuligańskim trybie życia” Wałęsy: „Wymieniony, jak i jego bracia nie cieszą się dobrą opinią wśród miejscowej ludności z uwagi na chuligański tryb życia, skłonności do kradzieży i wywoływania bójek przy użyciu noża”.

No nic, w każdym razie cytować starych książek o Wałęsie nie wolno, a nawet jeśli potwierdzono w archiwach dawne ustalenia, to i tak niczego nie ustalono. Ale najdziwniejszy w całej tej absurdalnej historii jest fakt, że Wałęsa nie przychodzi na proces, który sam wytoczył. Nieprzypadkowo epatowałem ostatnio twitterowiczów seriami fotografii zamieszczanych przez Wałęsę na Facebooku, bo kiedy nie stawił się on na zdalnej rozprawie sądowej 28 listopada br., jego pełnomocniczka prawna przedstawiła zwolnienie lekarskie (do 2 grudnia br. włącznie) dodając od siebie, że pan prezydent Wałęsa po powrocie z dalekiej podróży złapał infekcję, jest chory i ma obowiązek leżenia w łóżku. Nie wiem, jak było, ale wiem, że od następnego dnia (wtorku, 29 listopada) aż do piątku, 2 grudnia, Wałęsa nie leżał, ale za to dobrze się bawił: przyjmował gości w swoim biurze w Gdańsku, odbierał prezenty, a w piątek biesiadował w knajpie z Frasyniukiem, Buzkiem, Friszke, Pałubickim i Borusewiczem...

Stosunek Wałęsy do prawa jest przedmiotowy. To oczywiste od zawsze. W tym kontekście opisywałem kiedyś mało znane kulisy I Walnego Zebrania Delegatów Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” w Gdyni (2 lipca 1981 r.). Zjazd przebiegał w klimacie bezpardonowej walki zwolenników Wałęsy ze stronnikami „Gwiazdozbioru”. Gdy 3 lipca złożono formalny wniosek, aby nie łączyć stanowisk w „Solidarności”, za którym padło aż 225 głosów (w stosunku do 211), Wałęsa odebrał go jako atak na siebie. Była to oczywista aluzja do Wałęsy, który „kolekcjonował” związkowe stanowiska, będąc w jednej osobie szefem „Solidarności” w stoczni, w regionie gdańskim i w skali kraju. Wstał i podszedł do mikrofonu: „Przewodniczący KKP bez władzy w regionie jest jak generał bez armii”. Mimo przegłosowania wniosku w sprawie niełączenia stanowisk w „Solidarności” prezydium zjazdu regionalnego postanowiło przekazać podjęcie decyzji w tej kwestii zjazdowi krajowemu, a Walne Zebranie Delegatów dało Wałęsie możliwość doboru Prezydium Zarządu Regionu, mimo że statut „Solidarności” wyraźnie stanowił, iż „władze związkowe wszystkich szczebli pochodzą z wyboru”. Mając to na uwadze, Alina Pienkowska mówiła otwarcie o złamaniu statutu: „Walne Zebranie Delegatów jest zdolne przegłosować statut, tzn. interpretuje statut w zależności, w jakiej sytuacji jest wygodniej. Według mnie takie rzeczy są niedopuszczalne”.

Zasługi Wałęsy w pozbyciu się „ekstremistów”

Wałęsa zawsze podchodził do litery prawa i przestrzegania zasad utylitarnie. „Jak mam jechać, kiedy mam konie, które mnie nie słuchają” – mówił. Było więc oczywiste, że w Prezydium Zarządu Regionu gdańskiej „Solidarności” nie znajdą się jego oponenci. Zresztą większość członków dawnego Prezydium MKZ nie chciała wejść do Prezydium Zarządu Regionu „z łaski Wałęsy”.

Wałęsa konsekwentnie usuwał swoich oponentów. W przedostatnim dniu Walnego Zebrania Delegatów Lech Wałęsa osobiście zaatakował sędzię Annę Kurską, która pełniła funkcję przewodniczącej Komisji Proceduralnej Walnego Zebrania. Powodem były uchybienia proceduralne związane z wyborami do Zarządu Regionu i komisji związkowych, na które Kurska zwracała uwagę Konradowi Marusczykowi (przewodniczącemu zjazdu). Chodziło m.in. o złą reputację niektórych kandydatów kojarzonych z Wałęsą, ukrywających swoje konflikty z prawem (chodziło o przestępstwa pospolite i sprawy alimentacyjne). Kurska uważała, że takie osoby nie powinny pretendować do stanowisk związkowych. To jednak nie spodobało się Wałęsie i stał się wobec Kurskiej brutalny i bezwzględny. Obrażano ją i wyzywano w kuluarach Teatru Muzycznego, aż wreszcie Wałęsa zarządził głosowanie w sprawie pozbawienia Kurskiej funkcji przewodniczącej Komisji Proceduralnej. I tak się stało – Kurska przegrała stosunkiem głosów 130 do 124.

I znów bezpieka mogła z satysfakcją odnotować zasługi Wałęsy w pozbyciu się „ekstremistów”: „W miesiącu lipcu br. w czasie I Walnego Zebrania Delegatów NSZZ »Solidarność« Regionu Gdańskiego nastąpiło z inicjatywy Lecha Wałęsy wyeliminowanie z władz regionalnych tego Związku (z zarządu i prezydium) działaczy radykalnych ściśle powiązanych z KSS KOR, ROPCiO i RMP. Przy poparciu większości delegatów, przy czynnym udziale delegatów ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina, w czasie ww. wyborów nie uzyskały wymaganej większości głosów następujące osoby: Anna Walentynowicz i Bogdan Borusewicz nie weszli w skład zarządu, natomiast Alina Pienkowska i Joanna Duda-Gwiazda nie uzyskały wymaganej liczby głosów jako kandydaci na I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ »Solidarność«”.

Podczas jednej z telekonferencji z I sekretarzami KW PZPR wiceminister spraw wewnętrznych gen. Adam Krzysztoporski przyznał, że podczas zjazdów regionalnych „w wielu wypadkach” procedowano „niezgodnie z ordynacją” obowiązującą w NSZZ „Solidarność”.

Najważniejsze było jednak osiągnięcie celów, jakie w tym czasie stawiała sobie bezpieka. W okresie zjazdów regionalnych „Solidarności” o celach operacyjnych SB przypominał płk Władysław Kuca, zwracając się do funkcjonariuszy: „Towarzysze, jeśli idzie o operacyjną ochronę »Solidarności« i w ogóle o działanie operacyjne naszej służby, to najważniejszą sprawą na dziś i na najbliższy okres jest podejmowanie i skuteczne realizowanie działań zmierzających do eliminacji z wpływów na »Solidarność« tzw. skrzydła radykalnego i wszelkiego rodzaju elementów ekstremistycznych zmierzających do wykorzystania tego Związku do walki z władzą socjalistyczną w Polsce. W tym celu należy podejmować energiczne działania zmierzające do ograniczenia skuteczności oddziaływań grup antypaństwowych i osób z nimi powiązanych, kompromitowanie ich w oczach aktywu »Solidarności«, a głównie Wałęsy, aby doprowadzać do odizolowania ich od »Solidarności«”.

Ja wiem, Wałęsa tak może, bo jest właśnie Wałęsą. On może mieć procedury prawne, w tym te sądowe za nic, ba, on nawet podczas procesu sądowego może zapowiadać śmierć przez powieszenie swojemu adwersarzowi. Wszystko może i to bezkarnie, a moje wynurzenia publiczne nie mają żadnego znaczenia, wszak „Żywa Legenda” była nawet gościem zjazdu sędziów niezależnych z „Iustitia” w Gdańsku we wrześniu 2021 r.

Tak jest, ale to wcale nie znaczy, że przestanę o tym pisać. Nie przestanę, bo Wałęsa jest kłamstwem! To publiczne a czasem i państwowe kłamstwo co jakiś czas powraca niczym smocza hydra, której należy pilnować, by nie weszło nam na głowę! Wałęsa jest integralnym kłamstwem najnowszej historii Polski. Kłamstwem tak ordynarnym, że nawet odrobina odwagi prowadząca do wniknięcia w jego biografię ukaże gigantyczny stopień tego fałszerstwa. Wałęsa „jest postacią historycznie przypadkową, to jest przykład płatania figlów przez historię”, jak pisał już w 1981 r. Lech Bądkowski. To nie była wizja proroka, to było już wówczas stwierdzenie faktu.

Kto dyktował słowa Wałęsie?

Pamiętajcie, że poza spiskiem w historii, agenturalnością, zakulisowymi relacjami z ludźmi władzy PRL i przedmiotowym traktowaniem Wałęsy przez „generałów”, pozostaje jego kwestia mentalności, która wpływa na jego postawę i zachowania.

Pisałem przed laty o tym, jak już w styczniu 1981 r. w Rzymie Wałęsa pozował na króla Polski. Był to jego pierwszy w życiu wyjazd za granicę i nie mógł się nadziwić, kiedy na własne oczy zobaczył zachodni dobrobyt. Zanim 15 stycznia 1981 r. papież przyjął delegację „Solidarności”, ambasador PRL w Rzymie Stanisław Trepczyński zaprosił wszystkich na koktajl w siedzibie ambasady. Było dość późno, kiedy Wałęsa wrócił na noc do Domu Polskiego im. Jana Pawła II w Rzymie. Doszło do skandalu, bo Wałęsa był tak pijany, że wymagał opieki. Dyrektor Domu Polskiego ks. Ksawery F. Sokołowski zwierzył się później rezydentowi wywiadu PRL Edwardowi Kotowskiemu ps. „Pietro”, że: „Lech Wałęsa został przywieziony do niego w stanie mocno nietrzeźwym, miał problemy żołądkowe i dlatego, aby go doprowadzić do jakiegoś przyzwoitego stanu, musiał się nim zajmować całą noc. Dodał też, że w momencie, gdy Wałęsa zaczynał trzeźwieć, to, aby wypełnić czas, gdy mu towarzyszył, próbował z nim rozmawiać na tematy związane z jego działalnością polityczną, podkreślając jego mądrość i charyzmę. Między innymi zadał mu pytanie, skąd on czerpie treści do swoich różnych wypowiedzi publicznych, gdyż są one wyjątkowo przenikliwe. W odpowiedzi usłyszał: »To nie są moje mądrości! To, co mówię, to jest tylko powtarzaniem słów, które mi w danej chwili dyktuje Matka Boska«. Relacjonując tę rozmowę, ks. K. F. Sokołowski był mocno poruszony i powiedział, że po usłyszeniu tego wyznania zdał sobie sprawę z tego, że »sprawy polskie nie ułożą się najlepiej«. Nie chciał dalej tego komentować, a rozmowę zakończył niedopowiedzianym do końca zdaniem: »Jeśli on naprawdę słyszy głosy, to…«. Informację tę zatrzymałem tylko do swojej wiadomości, nie przekazując jej do kraju, z uwagi na możliwość jej spożytkowania ze szkodą dla Wałęsy”.

Czy ktoś taki, komu sama Matka Boska codziennie dyktuje słowa, nie powinien być jednak ponad prawem? To pytanie wyłącznie retoryczne, dla zwiększenia liczby znaków w tym felietonie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl