Demoliberał Lech Kaczyński

''Sprawy Polityczne'' to niezależny kwartalnik o globalnej polityce i gospodarce o profilu neokonserwatywnym
''Sprawy Polityczne'' to niezależny kwartalnik o globalnej polityce i gospodarce o profilu neokonserwatywnym Materiały prasowe
Wskrzeszona po tragedii Polska domaga się nowych idei - pisze politolog Lech Mażewski w ''Sprawach Politycznych''.

Od końca lat 70. do końca lat 80. ubiegłego wieku, będąc pracownikiem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, miałem możliwość kontaktowania się z (najpierw magistrem, a później doktorem) Lechem Kaczyńskim. To właśnie dzięki niemu stałem się członkiem środowiska podziemnego ''Przeglądu Politycznego''. Po 1989 r. spotykałem się z nim w ramach działalności formującej się na nowo klasy politycznej, a po 1993 r. już tylko obserwowałem jego dalsze poczynania publiczne.

Przez cały ten czas zmarły był człowiekiem demoliberalnej lewicy, pozostając wierny tradycji piłsudczykowskiej w jej różnych wcieleniach, której korzenie tkwią w polityce Czerwonych z okresu powstania 1863 r. To nie była moja spuścizna ideowo-polityczna, ale nie przeszkadzało mi to w docenieniu patriotyzmu Lecha Kaczyńskiego i dostrzeżeniu jego osobistych zalet, chociaż z trudem tylko mogłem pojąć, dlaczego obóz polityczny, którego zmarły był czołowym protagonistą, samodefiniuje się mianem centroprawicy, skoro jest to kolejne wcielenie polskiej patriotycznej lewicy.

Bez wątpienia zwieńczeniem dorobku publicznego zmarłego prezydenta stał się pogrzeb, wspaniały królewski pochówek na Wawelu. Pełniący służbę harcerze, ułani, kompania honorowa Wojska Polskiego w rogatywkach, trumna przykryta prezydenckim proporcem, podążająca na armatniej lawecie do miejsca ziemskiego spoczynku pary prezydenckiej, fiolet biskupich szat, wspaniała oprawa liturgiczna nabożeństw, tłumy Polaków na ulicach żegnających głowę państwa, a jednocześnie, być może nie do końca świadomie, pokazujących, że pragną, aby władza miała prawdziwy autorytet. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób objawił się majestat Rzeczypospolitej, od dawna nieobecny nad Wisłą. A poza tym, jakie to jest po ludzku piękne! I to poczucie bycia historyczną wspólnotą, a nie przypadkową zbiorowością.

Na chwilę zmartwychwstała Polska taka, jaką znaliśmy przed 1 września 1939 r. Byłoby wielką stratą, gdyby te tradycyjne kształty wypełnił piłsudczykowski anachronizm, bogoojczyźniany frazes lub prymitywne partyjniactwo aktualnej klasy politycznej. Polska, wskrzeszona za sprawą tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego, domaga się nowych idei; tradycyjna w swej majestatycznej formie Rzeczpospolita musi być w stanie odpowiedzieć na współczesne wyzwania.

W niewygłoszonym przemówieniu na grobach ofiar zbrodni katyńskiej Lech Kaczyński chciał powiedzieć o pojednaniu polsko-rosyjskim. Przełom w tych stosunkach nastąpił w momencie, gdy na początku lat pięćdziesiątych środowisko "Kultury" uznało nieodwracalność granicy polsko-sowieckiej ustalonej traktatowo w 1944 r. W ten sposób przedstawiciele niepodległościowej emigracji politycznej - a nie tylko komunistyczni przywódcy Polski - potwierdzili zrzeczenie się przez Polskę Wilna i Lwowa na rzecz Litwy i Ukrainy.

Warto przypomnieć, iż II Rzeczpospolita mogła istnieć tylko do chwili, w której konflikt interesów nie rozłożył powersalskiego porządku. Przedwojenna niepodległość Polski nie wynikała bowiem z paraliżującego oddziaływania na sąsiadów, raczej z powodu wewnętrznej słabości Niemiec i Związku Sowieckiego. W tej sytuacji klęska wrześniowa nie może być traktowana jako jakieś zaskoczenie czy kataklizm dziejowy. Było to raczej osiągnięcie stanu sztucznie tłumionej równowagi europejskiej. Do zmiany sytuacji doszło dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Tak więc w zakresie pojednania polsko-rosyjskiego czeka nas dokończenie procesu rozpoczętego 60 lat temu przez środowisko ''Kultury''. Doświadczenia ostatniego dwudziestolecia pokazują jednak, iż nie da się tego dokonać w taki sposób, jak pragnęli Jerzy Giedroyc czy Juliusz Mieroszewski. Ukształtowana po 1989 r. Polska okazała się zbyt słaba, żeby móc efektywnie wpływać na przebieg procesów politycznych na Wschodzie.

Zakończeniu procesu wycofywania się Polski ze Wschodu musi towarzyszyć walka o uratowanie resztek suwerenności Polski w ramach Unii Europejskiej. Do wyboru mamy dwie możliwości: drogę brytyjską lub niemiecką. Pierwsza polega na tym, iż nie uczestniczy się w realizacji pewnych wspólnych polityk. Druga sprowadza się do stwierdzenia, iż to do państwa narodowego należy określenie granic, w jakich ma ono uczestniczyć w procesie zjednoczenia Europy.

Trzeba powiedzieć, iż Lech Kaczyński próbował korzystać z obu tych dróg. Tak było chociażby w przypadku Karty praw podstawowych, gdzie Polska przyłączyła się do stanowiska Wielkiej Brytanii w zakresie obowiązywania tego dokumentu; o czymś zbliżonym do rozwiązania niemieckiego była mowa jako o warunku ratyfikacji traktatu reformującego, ale tego nie sfinalizowano.

Pojednanie polsko-rosyjskie, którego podstawą (obok prawdy o Katyniu) byłoby uznanie, iż na Wschodzie rola Polski sprowadza się do dbania o los naszej mniejszości oraz powstrzymanie utraty suwerenności państwa polskiego w ramach Unii Europejskiej, mogłoby sprawić, że ponownie odzyskalibyśmy efektywną możliwość uprawiania polityki zagranicznej. Dotychczas było bowiem tak, iż w sytuacji konfliktu polsko-rosyjskiego nasza polityka była w gruncie rzeczy bezalternatywna, teraz pojawiłoby się przed nami więcej możliwości wyboru.

Jeśli umocnieniu naszej pozycji na arenie międzynarodowej towarzyszyłoby wyklarowanie się ustroju w kierunku systemu kanclerskiego oraz uwolnienie energii Polaków w zakresie spraw gospodarczych, to moglibyśmy stać się znaczącym państwem w Europie, i to bez względu na zewnętrzne okoliczności. Słowem, wskrzeszony na moment majestat Rzeczypospolitej byłby bardzo poręcznym instrumentem w zakresie funkcjonowania naszej wspólnoty, a nie rodzajem muzealnego eksponatu z zamierzchłej epoki, wywołującego w dodatku ciągłe zażenowanie u niektórych z nas.

Wróć na i.pl Portal i.pl