Oprócz kary więzienia doktor B. ma zapłacić 20 tysięcy złotych grzywny oraz 100 tysięcy nawiązki swojemu byłemu pacjentowi. Obrona z wyrokiem się nie zgadza. Mecenas Emilia Modrecka zapowiada apelację. Oskarżenie wywalczyło w pierwszej instancji prawie wszystko czego się domagało. Prawie. Bo sąd nie zgodził się by dodatkowo zakazać Aleksandrowi B. prawa wykonywania zawodu lekarza.
Zabieg przeprowadzono 12 maja 2015 roku rano u pacjenta Mirosława L. Kilka tygodni wcześniej zdiagnozowano nowotwór w lewej nerce. Co ważne, badał go osobiście dzisiejszy oskarżony Aleksander B. Zakwalifikował go do operacji, a w szpitalnych dokumentach zapisał, że wycięta ma być lewa nerka. Tak też wynikało z wyników badań USG i tomografii komputerowej.
Ale gdy dzień przed zabiegiem pan Mirosław pojawił się w szpitalu, doktor nie miał szans pamiętać ich spotkania sprzed kilku tygodni. A wtedy to zaczęła się seria pomyłek, która doprowadziła do dramatu. Przede wszystkim, pojawił się „plan operacji”. Do tego planu ktoś wpisał , że należy wciąć PRAWĄ nerkę. Czyli zdrową. Chora była lewa. Co więcej. O prawej nerce do wycięcia miał mówić sam pacjent.
Ten dramatyczny błąd nie został potem naprawiony. Zauważono go dopiero w czasie operacji, gdy zdrowa nerka była już wycięta i okazało się, że nie ma w niej guza. Dlaczego więc winny jest lekarz, a nie nieznany autor „planu operacji”? Bo pan doktor był szefem zespołu operacyjnego. Bo to on miał wiele możliwości, żeby błąd naprawić. Po pierwsze - powinien był się zapoznać z dokumentacją medyczną pacjenta. Wiemy, że był problem z dostępem do niej. Lekarz mówił o tym na odprawie przed zabiegiem. Ale powinien był zrobić więcej, żeby do tej dokumentacji zajrzeć.
A jeśli nie, to miał obowiązek sam zbadać pacjenta aparatem USG. To by wystarczyło żeby dziś nie byłoby tej sprawy. Doktor tłumaczył w śledztwie i na procesie o tym, jaki był problem z dostępem do aparatu USG na bloku operacyjnym. Ale sąd uznał, że to tylko "spekulacje” oskarżonego. Bo nie podjął żadnej próby zbadania. Zaufał zapisom z „planu operacji”. A to nie dokumentacja medyczna. To tylko podział zadań pomiędzy różne osoby z medycznego personelu.
Aleksander B. wciąż przyjmuje pacjentów w prywatnych gabinetach we Wrocławiu, Świdnicy, Kłodzku, Wołowie i Bystrzycy Kłodzkiej. Pracuje też w szpitalu - w Wałbrzychu.
To drugi, w ostatnich dniach, wyrok wrocławskiego sądu w sprawie medycznej pomyłki w tym samym szpitalu. Przypomnijmy - kilka dni temu sąd uniewinnił lekarza, który pacjentowi zaszył dwie chirurgiczne chusty w jamie brzusznej. W tym wypadku sąd uznał argumenty obrony, że lekarz zaufał informacjom przekazanym mu przez inne osoby z zespołu asystującego mu w zabiegu.
Oba wyroki są nieprawomocne. Obydwa zostaną zaskarżone do sądu wyższej instancji. Ten w sprawie nerki przez obronę, ten w sprawie chust - przez oskarżenie.
91 lat temu rozpoczęła się budowa autostrady A4 pod Wrocławi...
Zobacz też