Żory: dramat na Osiedlu Księcia Władysława. Nie było wolnych karetek. Reanimację rozpoczęli strażacy
Pandemia koronawirusa i duża liczba zakażeń w województwie śląskim powoduje przeciążenie systemu opieki zdrowotnej. W Żorach na Osiedlu Księcia Władysława miał miejsce dramat.
W czwartek (1.04) o godz. 11.30 doszło do nagłego zatrzymania krążenia u 70-latka. Niestety, w tym momencie nie było wolnych załóg pogotowia ratunkowego. Na sygnale pognali więc strażacy, którzy są przygotowani na tego sytuację. To oni rozpoczęli resuscytację i defibrylację.
Akcję prowadzili przez kilkanaście minut, do momentu przyjazdu załogi pogotowia ratunkowego. Ratownicy kontynuowali ją przez dłuższy czas. Strażacy, a później ratownicy robili co mogli, ale nie udało się uratować mężczyzny.
To nie pierwszy raz, kiedy strażacy muszą zastępować ratowników medycznych. Do takich sytuacji dochodzi coraz częściej w naszym regionie.
System ratownictwa medycznego jest niewydolny
Kilka dni temu na łamach DZ Piotr Szwedziński, ratownik medyczny, zastępca kierownika Stacji Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, mówił, że system ratownictwa medycznego jest niewydolny, ale nie z winy samego systemu. Obecnie w całym woj. śląskim działa ponad 150 zespołów ratownictwa medycznego.
Niedawno powołano 15 dodatkowych, aby uzupełnić braki. Ale karetki są obsadzone i nie ma takiej możliwości, aby jakiś ambulans stał na parkingu z powodu braku obsady.
- Problemem jest wydolność szpitali. Zwykle ratownicy przekazywali pacjenta w pół godziny, teraz trwa to nawet kilka godzin. Kiedy karetka musi dojechać kilkadziesiąt kilometrów do szpitala, a później czeka na przyjęcie pacjenta, zespół nie może realizować kolejnego zlecenia. Ustawa o ratownictwie medycznym mówi, że karetka z pacjentem powinna kierować się do najbliższego szpitala lub wskazanego przez dyspozytora. Dla pacjentów z COVID-19 musimy jednak szukać miejsc izolowanych. Ale co z tego, że dyspozytor wskaże wolne miejsce, skoro już jadą tam trzy ambulanse. Wówczas ratownicy otrzymają odmowę i muszą szukać dalej. Zdarza się, że ratownicy jadą do szpitala oddalonego o 100 kilometrów, ale nie wiedzą, czy po przyjeździe nadal będzie tam wolne miejsce dla pacjenta - mówił Piotr Szwedziński.
- Pacjent czekał na karetkę 12 godzin. Ratownik medyczny: System jest niewydolny
- Koronawirus na Śląsku. Szpital covidowy w Pyrzowicach już przyjął pacjentów
- Rozpoczęła się relokacja pacjentów ze Śląska. Czekają karetki i śmigłowce
- Wstrząsająca relacja. Oni są na 1. linii frontu w walce z covidem. "Ja chcę żyć"
To oznacza, że nie jesteśmy w krytycznym stanie, ale przekroczyliśmy już granice wydolności?
- Nie wszędzie i nie zawsze, bo mówimy o konkretnych miejscach i czasie. Karetki zazwyczaj jeżdżą na bieżąco, ale są rejony, gdzie trzeba czekać na pomoc 7-8 godzin. Mam informację, że wczoraj (29 marca - przyp. red.) pacjent czekał na wizytę WPR-u aż 12 godzin od zgłoszenia. System ratownictwa jest stworzony do udzielania pomocy osobom, w przypadku których istnieje zagrożenie utraty życia lub zdrowia. Ustawa mówi, że powinniśmy docierać do potrzebujących w czasie od 8 do 20 minut, a rzeczywisty czas oczekiwania wynosi nawet 7 do 12 godzin. Tak, to jest niewydolność systemu - zakończył rozmowę z dziennikarzem DZ.
