Sąd uznał, że śmiertelny zawał pracownika przebywającego w delegacji służbowej uprawnia rodzinę do korzystania z odszkodowania, mimo że przydarzył się tuż po zakończeniu aktu seksualnego. Nie pamiętam, by nasze sądy tak korzystnie dla poszkodowanego interpretowały przepisu kodeksu pracy.
Ofiara to inżynier z firmy budowlanej, który zaliczył w hotelu klasyczny skok w bok. Przy czym stwierdzenie „zaliczył” może się wydać niektórym nieco na wyrost, gdyż miłosne igraszki wykończyły serce. Nie wiem, czy pogrążona w żalu małżonka wybaczyła zaocznie niewiernemu, ale uparła się, że firma powinna zgodnie z tamtejszymi zasadami wypłacać jej co miesiąc 80 proc. zarobków aż do momentu, gdy wiarołomny osiągnąłby wiek emerytalny. Jak wiadomo, nic tak skutecznie nie ociera łez, jak pokaźna sumka wpływająca na konto.
Łatwo zgadnąć, że sprawa trafiła do sądu, bo poszło o interpretację „wypadku przy pracy”. Sąd w Paryżu uznał, że nie ma znaczenia, czy wypadek podczas podróży służbowej zdarzy się podczas pracy, czy w czasie przeznaczonym na odpoczynek. Co istotne, ochrona ubezpieczeniowa obowiązuje podczas wykonywania normalnych czynności życiowych, zaś uprawianie seksu – przynajmniej we Francji – to czynność o takim samym charakterze, jak wzięcie prysznica czy zjedzenie posiłku.
Jestem przekonany, że jako kraj powinniśmy w odniesieniu do praw pracowniczych zmierzać w tym samym kierunku i to niezależnie od tego, co sądzimy o swobodzie obyczajowej nad Sekwaną. Wiem, że sprawa stanie się dość kontrowersyjna, gdy uwzględnimy wiodącą rolę Kościoła katolickiego w kształtowaniu ładu moralnego nad Wisłą i Odrą, ale przecież rządząca partia skupia się na razie na obronie poglądu, że prawdziwą rodzinę tworzą: mężczyzna, jego kobieta i ich wspólne dzieci. Może nie jestem na bieżąco z legislacją w Sejmie, lecz nie słyszałem, by w zaciszu gabinetów władza przygotowywała projekty ustaw, które zakażą rozwodów czy wprowadzą karę bezwzględnego więzienia w zakładzie o zaostrzonym rygorze za zdradę małżeńską, co automatycznie wykluczy odszkodowania za zawały w trakcie podróży służbowych w opisywanych na wstępie okolicznościach.
Nasi politycy nie wgłębiają się zanadto w niuanse kodeksu pracy, zaś kampania wyborcza sprzyja raczej strzelaniu z grubych dział. Dlatego gorącym tematem stała się nieoczekiwanie płaca minimalna, która na co dzień zaprząta tylko głowy związkowców i organizacji biznesowych, które to siły w naturalny sposób sytuują się na przeciwnych pozycjach – pierwsi uważają, że owa płaca jest zawsze za niska, natomiast biznesmeni załamują ręce, gdy zmusza się ich przepisami do podwyżek. Na razie Jarosław Kaczyński zawistował stawkę 4 tys. zł, po czym Grzegorz Schetyna przebił go o 1 tys. zł. Jak się skończy ten polityczny poker?
