Francuzi nie składają broni, chcą, by decyzję Emmanuela Macrona o przepchnięciu przez parlament reformy emerytalnej bez głosowania cofnięto.
Liczba protestujących z dnia na dzień rośnie, ale prezydent nie ustępuje. Nakazał nawet premierowi użyć specjalnych uprawnień do ominięcia parlamentu, zamieniając już jątrzący się spór w kryzys polityczny i instytucjonalny.
Macron jak "Król Słońce"
Protestujący w Paryżu ruszyli w czwartek spod Bastylii. Wielu trzymało plakaty z montażem Macrona ubranego na wzór „Króla Słońca” Ludwika XIV, któremu towarzyszyło hasło „Méprisant de la République” (Pogarda dla Republiki).
- Mamy dość prezydenta, który myśli, że jest Ludwikiem XIV, który nie słucha, który myśli, że tylko on wie, co jest dobre dla tego kraju – mówił Michel Doneddu, 72-letni emeryt z paryskiego przedmieścia.
Miał tabliczkę z napisem „Jupiter, ludzie sprowadzą cię z powrotem na Ziemię”, nawiązując do pseudonimu używanego przez krytyków aroganckiego zachowania Macrona.
- Mieliśmy wielu bezużytecznych prezydentów, ale przynajmniej wiedzieli, kiedy słuchać, a kiedy się wycofać – dodał Doneddu. - Ale Macron jest na innej planecie - dodał.
Wykorzystali drogę na skróty
Wykorzystanie przez premier Élisabeth Borne artykułu 49.3 konstytucji do przeforsowania reformy emerytalnej przez parlament bez głosowania, rozwścieczyło Francuzów. Mówią tak: stawką jest nasza demokracja. Dochodzi do starć, pali się opony i wali kamieniami w policję. Macron dolał oliwy do ognia, mówiąc, że jest gotów zaakceptować niepopularność, bo ustawa jest „konieczna” i „leży w interesie kraju”.
Przeciwni reformie emerytalnej
Sondaże pokazują, że ponad dwie trzecie kraju sprzeciwia się przeglądowi systemu emerytalnego. Zdecydowana większość Francuzów wyraziła poparcie dla protestów, które zakłóciły pracę szkół, transportu i wywozu śmieci. Ocena Macrona spadła do 28% według sondażu Ifop, co jest najniższym wynikiem od czasów kryzysu żółtych kamizelek.
Na wiecu w Paryżu w czwartek wielu mówiło, że głosowało na Macrona, ale tylko w tym celu, by trzymać skrajną prawicę z dala od władzy – a nie w celu wsparcia obiecanej przez niego reformy emerytalnej.
- Nasza demokracja jest zepsuta, zmusza nas to do wyboru mniejszego zła – mówiła studentka z Paryża Maude.
Nie pierwszy raz taki numer
Mniejszościowy rząd Borne'a nie jest pierwszym, który skorzystał z artykułu 49.3. Był on uruchamiany sto razy od 1962. Rzadko jednak używano go do forsowania reformy o takim zakresie i tak odrzucanej przez opinię publiczną.
Istotą reformy emerytalnej jest plan podniesienia minimalnego wieku emerytalnego z 62 do 64 lat i zaostrzenia wymagań dotyczących pełnej emerytury. Związki zawodowe twierdzą, że proponowane środki są niesprawiedliwe i dotykają głównie pracowników o niskich kwalifikacjach, którzy wcześnie rozpoczynają pracę, głównie fizyczną, a także kobiety, których kariera jest przerywana. Postrzegana niesprawiedliwość reformy emerytalnej Macrona dotknęła nerwu kraju, którego motto ma słowo „égalité” (równość).
W kogo uderza reforma?
- Podniesienie wieku emerytalnego to dla nas wyrok śmierci – mówił 40-latek, protestujący w w Paryżu. - Wykonuję pracę (zbiera śmieci-red) od 10 lat i to więcej niż wystarczająco, aby kogoś zmęczyć.
Jeden z pracowników kolei przypomniał natomiast, że poprzedni rząd Macrona już utrudnił pracownikom przechodzenie na wcześniejszą emeryturę ze względu na szczególnie wyczerpujący charakter ich pracy.
Zjednoczył związkowców
Francuski prezydent osiągnął co najmniej jedną rzecz: Zjednoczył przeciwko sobie wszystkie związki zawodowe. – To nie lada wyczyn! - mówią Francuzi. Środowy wywiad telewizyjny Macrona wywołał dodatkowe gniewne reakcje. Związkowcy zintensyfikowali kampanię blokad i zakłóceń stacji kolejowych, zajezdni autobusowych i autostrad.
Przerwy w dostawie prądu sprawiły, że ratusz w 5. dzielnicy Paryża, kierowany przez centroprawicowego burmistrza, który popiera reformę, został pozbawiony energii na kilka godzin.
- Gniew jest większy niż kiedykolwiek – mówił Ian Brossat, zastępca burmistrza Paryża, który uczestniczył w czwartkowym wiecu owinięty w trójkolorową szarfę, którą zwykle noszą wybrani urzędnicy podczas wydarzeń publicznych.
- Nasi rodzice walczyli o to, abyśmy żyli lepiej i cieszyli się zasłużoną emeryturą. Teraz solidaryzujemy się z młodszymi pokoleniami – powiedziała 67-letnia Sylvie Bredillet.
- Macron mówi, że się trzyma – no cóż, my też – dodał jej partner Philippe.
- Bitwa w parlamencie może się skończyła, ale to nie koniec. Macron odsunął się od demokracji, bojąc się, że straci głos. Teraz musimy wziąć sprawy w swoje ręce - kontynuowała Sylivie.

mf