Fręch i Hurkacza łączy nie tylko to, że w Paryżu zadebiutowali w turnieju Wielkiego Szlema. Do tego debiutu musieli - kolokwialnie mówiąc - wyrąbać sobie drogę, bo oboje zaczynali tegoroczne Roland Garros od kwalifikacji, a o tym jak trudna to droga przekonał się w przeszłości niejeden.
Udało im się jednak przez nie przejść, a teraz piszą na nowo historię polskiego tenisa, dając nam przy okazji nadzieję na to, że będziemy mieli komu kibicować, gdy kariery zakończą już Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz (z powodów zdrowotnych obojga zabrakło w tym roku w stolicy Francji), a Magda Linette znów odpadnie w pierwszej rundzie.
Hurkacz zagrał we wtorek fantastycznie. Kompletnie bez respektu dla wyżej sklasyfikowanego w rankingu ATP (Amerykanin jest w nim 54., a Polak 188.). Mógł wygrać w trzech setach, ale po wygraniu dwóch pierwszych gra została przerwana z powodu deszczu, a po powrocie na kort drugi oddech złapał Sandgren.
Ostatecznie górą był jednak Polak, którego w kolejnej rundzie czeka niezwykle trudne zadanie. Zarazem wyzwanie, bo jego rywalem będzie Chorwat Marin Cilić - tegoroczny finalista Australian Open, ubiegłoroczny finalista Wimbledonu i mistrz US Open z 2014 roku. Nietrudno będzie wskazać faworyta w tej parze, pomimo znakomitej na razie postawy Hurkacza i faktu, że Roland Garros to Wielki Szlem, w którym Cilić do tej pory radził sobie najsłabiej. Jego najlepszy rezultat (w 11 startach) to ubiegłoroczny ćwierćfinał.
- Hubert nie ma absolutnie nic do stracenia, a kolejne zwycięstwa dały mu niesamowity bagaż pewności siebie. Mecz z takim rywalem da mu też bagaż doświadczenia, które zaprocentuje w przyszłości. Dzięki takim momentom w karierze zawodnika wskakuje się na wyższy poziom i sportowy i rankingowy - mówi o młodszym koledze Mariusz Fyrstenberg. - On ma taki zerojedynkowy styl gry, ale dzięki temu może wygrać z każdym. Wygra czy nie - jeszcze będziemy mieć z niego pociechę - podkreśla deblowy finalista US Open i Masters.
Absolutnie nic do stracenia ma również Fręch, która zmierzy się w środę z ubiegłoroczną mistrzynią US Open, Amerykanką Sloane Stephens. - Nie mieć nic do stracenia, to najlepszy stan mentalny dla zawodnika. Magda może sobie przegrać i nic się nie stanie. Cztery wygrane z rzędu w Wielkim Szlemie to i tak niewiarygodny zastrzyk adrenaliny - uważa Fyrstenberg. - Stephens musi wygrać, ona nie wyobraża sobie innego scenariusza. Magda nic nie musi, a jeśli kort zrobi się troszeczkę wolniejszy. Mam nadzieję, że tam będzie padało - a pada... No to wtedy Amerykanka może się trochę zaciąć. A jak nie będzie grała tych swoich torped i popełni kilka błędów na początku, to zacznie się denerwować. A wtedy wszystko jest możliwe.
Wymagająca rywalka Fręch w II rundzie Roland Garros. "To zawodniczka światowej czołówki, której talent wystrzelił w 2017 roku"