Wierzy Pani, że mąż wywalczy czwarte miejsce w wyborach?
Powinien wygrać. A jeśli sondaże już przesądziły, to powinien być trzeci, bo to ważne, do kogo zwycięzca będzie się zwracał o współpracę, i czy będą to postkomuniści. Jeśli któryś z dwóch głównych kandydatów wygra, to znowu będziemy mieli wojnę na górze. I znów będzie nieprzyjemnie, a to ogromnie psuje państwo. W naszym społeczeństwie brakuje poczucia szacunku dla państwa. Pracując z dziećmi, słyszę, jak wypowiadają się o władzach, które zostały wybrane przez ich rodziców.
Kogo Marek Jurek poprze w drugiej turze?
Poczekajmy.
A Pani?
Udział w wyborach uważam za obowiązek. Obaj główni kandydaci mają piękne życiorysy, jeden może nawet piękniejszy, ale jest jeszcze pytanie, co się zrobiło z tym potencjałem, który się miało. Jeżeli marszałek Sejmu, który ma pięcioro dzieci, jest liderem wielkiej partii mającej większość w Sejmie i nie potrafi czy nie chce - nie wiem - przeprowadzić choćby zmiany nazwy ustawy "o przemocy w rodzinie" na "o przemocy domowej", a wiadomo, że przemoc domowa odbywa się często poza rodziną, a nie w rodzinie, tylko w związkach nierodzinnych, to nie jest człowiekiem, na którego mogę głosować.
W tej kampanii żony kandydatów na prezydenta widać bardziej niż w poprzednich. Media też się nimi bardziej interesują. Pokazują, że żony to tajna broń kandydatów. Jak Pani pomaga mężowi?
Mam nadzieję, że zamiar mediów jest dobry, że nie jest to tylko naśladowanie wzorców zachodnich, tylko że rzeczywiście chce się poznać najbliższych i środowisko, w jakim na co dzień kandydat funkcjonuje. Oraz to, czy jest na przykład wiarygodny. Czy jest wierny, nie tylko w wielkich rzeczach, ale też w małych. Zgadzam się więc na wywiady, choć nie mogę powiedzieć, żeby prezentowanie się w licznych wywiadach było marzeniem mojego życia.
Zgadza się Pani z poglądami męża na aborcję, in vitro, eutanazję? Marek Jurek ma w tych kwestiach poglądy jasno określone i twarde.
Myślę, że generalnie warto mieć poglądy jasno określone i twarde. Jeden ze znanych dziennikarzy, który kiedyś się z nami przyjaźnił, powiedział, że Iza ma takie same poglądy jak Marek, tylko bardziej. (śmiech) U męża wynikają one z intelektualnego przemyślenia, uczciwości; u mnie jest to także kwestia emocji. Irytują mnie sformułowania, że mężczyzna nie ma prawa się wypowiadać na tematy dotyczące spraw kobiet, tak jakby dzieci spływały z nieba. Tak jakby to nie mężczyźni byli w większości odpowiedzialni za zabijanie dzieci przed urodzeniem. Bo to oni porzucają matki swoich dzieci albo pozwalają im na zabijanie. Dlatego uważam, że mężczyzna ma takie samo prawo do mówienia o tych sprawach jak kobieta. A posiadanie dzieci to jedna z najpiękniejszych spraw w życiu. Bardzo chciałabym mieć ich więcej. Nasza czwarta córka patrzy na nas z nieba.
Podają Państwo różne daty swojego poznania się. Skąd ta rozbieżność?
Mój mąż był bardzo ważnym człowiekiem - szefem strajku na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ja byłam tylko szarą prezeską koła polonistycznego, które oczywiście jak zawsze było w opozycji do wszelkich władz, nawet władz strajkowych. (śmiech) Strajkowaliśmy w jednym budynku, w Collegium Novum, i mąż wychodził w czarnym swetrze, minę miał bardzo poważną, nigdy bym nie przypuściła, że jest w moim wieku, a nawet parę miesięcy ode mnie młodszy. I takie było pierwsze spotkanie, kiedy to ja go zobaczyłam. To był 1981 rok. Skończył się 13 grudnia, kiedy wyszliśmy, obawiając się, czy przypadkiem nie będą do nas strzelać. Każdy młody człowiek ze śpiworem był wtedy podejrzany. Mąż ukrywał się pół roku w stanie wojennym.
Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub na prasa24.pl