Z Zachodu na Wschód, czy raczej odwrotnie?
Jedno z takich spojrzeń przedstawiła na łamach „Politico” była liberalna eurodeputowana, Clotilde Armand. Jak wykazała Francuzka, wbrew obiegowemu przekonaniu, większość pieniędzy w ramach Unii płynie ze Wschodu na Zachód. Głównie dlatego, że wschodnioeuropejskie państwa zniosły bariery handlowe, dzięki czemu zachodnie firmy zyskały dostęp do ogromnych rzesz konsumentów, zdobywając dominującą pozycję w każdym sektorze wschodniej gospodarki. W konsekwencji – pisze Clotilde Armand – „pieniądze, które kraje zachodnie przekazały Europie Wschodniej za pośrednictwem unijnego budżetu, bledną przy zyskach, jakie zachodnim korporacjom przyniosły inwestycje na wschodzie”.
Ekonomista Thomas Piketty (źródło: facebook.com/thomaspikettyofficiel/)
Thomas Piketty, francuski ekonomista, absolwent London School of Economics, wyliczył, że tylko w latach 2010-2016 Węgry, Polska, Czechy i Słowacja otrzymały z unijnych funduszy równowartość od 2 do 4 procent ich PKB, zaś transfer kapitału z tych krajów wyniósł w tym samym okresie od 4 do 8 procent PKB. Wypływające z tych krajów sumy były więc dwukrotnie większe od otrzymanych funduszy (warto w tym miejscu przypomnieć, że na publicznych przetargach w Europie Wschodniej, finansowanych ze środków UE, zachodnioeuropejskie firmy zarabiają olbrzymie pieniądze, choćby na budowanych autostradach czy magistralach kolejowych).
Bez integracji rynków PKB całej Unii byłoby niższe
Do podobnych wniosków co Armand i Piketty doszli też Marta Pilati i Fabian Zuleeg z podlegającej Komisji Europejskiej Dyrekcji Generalnej ds. Polityki Wewnętrznej UE. W swoim raporcie na temat korzyści z członkostwa w Unii, eksperci oszacowali, że bez integracji rynków PKB całej Unii byłoby niższe o 8,7 proc. Zaznaczyli jednak przy tym, że „chociaż dzięki jednolitemu rynkowi wszyscy obywatele Unii czerpią korzyści płynące ze wzrostu dochodów, w ujęciu bezwzględnym korzyści te są znacznie większe dla obywateli Europy Zachodniej”.
Nie, nie przesłyszeli się Państwo – większe korzyści z funkcjonowania Unii Europejskiej czerpią mieszkańcy „starych” państw członkowskich. A gdzie są one największe? Na to pytanie odpowiada z kolei raport Research Gate autorstwa Timo Baasa. Profesor makroekonomii z Uniwersytetu Duisburg-Essen stwierdza w nim, że najbardziej na rozszerzeniu Unii w 2004, 2007 i 2013 roku skorzystały Luksemburg i Niemcy (Luksemburg głównie w sektorze finansowym i usługowym, zaś Niemcy na handlu w przemyśle wytwórczym oraz na migracji wykwalifikowanych pracowników).
Kura znosząca złote jajka
Opowieści o polexicie czy o „końcu Unii” można zatem włożyć między bajki. Członkostwo w liczącej dziś 27 państw organizacji po prostu opłaca się wszystkim, zwłaszcza krajom zachodnim. W Polsce firmy z Zachodu osiągają wielomiliardowe zyski, stąd trudno przypuszczać, by Niemcom, Francuzom, Belgom czy Holendrom nagle przyszło do głowy, by zarżnąć kurę znoszącą im złote jajka. A przecież w kolejnych latach fundusze strukturalne dla krajów „nowej” Unii będą coraz mniejsze, co dla zachodnich państw będzie oznaczać jeszcze lepszy ekonomiczny bilans.
Trudno też ukrywać, że najważniejszym celem dalszej regulacji unijnego rynku nie będzie wcale zapewnienie faktycznej swobody przepływu osób, towarów, kapitału i usług, lecz raczej obrona niemieckich i francuskich interesów. Obserwowaliśmy to już m.in. przy okazji dyrektywy o pracownikach delegowanych, której symbolem stał się polski hydraulik, czy tzw. Pakietu Mobilności, uderzającego w polskie firmy transportowe.
