Jak wyleczyć zęba w Zębie, czyli rzecz o rodzinnej miejscowości Kamila Stocha

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Od razu widać, po budowie ciała i po spojrzeniu, że największą frajdą dla Grzegorza Stankiewicza jest wyrwanie zęba. Dla dobra pacjentów, w pierwszej kolejności, proponuje jednak leczenie. W końcu: jest w Zębie po to, żeby dbać o zęby mieszkańców. Choć akurat nie te należące do Kamila Stocha. Za to z okna gabinetu, w którym przyjmuje dentysta, doskonale widać - prócz szczytu Murania - budowany przez skoczka, z miesiąca na miesiąc coraz większy, dom.

Tak się składa, że pani recepcjonistka ze skromnego ośrodka zdrowia, wybudowanego w latach siedemdziesiątych, ma na nazwisko Stoch. Podobnie jak rodzina prowadząca przy krzyżówce pensjonat. I jeszcze wielu innych mieszkańców Zębu i okolic, bo w gminie Poronin to nazwisko niezwykle popularne. Teraz ci wszyscy Stochowie, po sukcesach Kamila, doszukują się jakiegoś pokrewieństwa z medalistą olimpijskim. W większości, jeśli sięgnie się kilku pokoleń wstecz, to się, owszem, udaje - o co na wsi liczącej półtora tysiąca głów nietrudno.

Posiadacze innych nazwisk i tak wyjścia nie mają: w Zębie trzeba Stochowi kibicować i koniec. Taka lokalna powinność, o czym przypomina wielki, kolorowy afisz na remizie strażackiej. Ząb kibicuje Kamilowi, głosi.

Bo teraz, kiedy Kamil (jak to wszyscy powtarzają: skromny, zwykły chłopak, ciągle „nasz”, z głową zwycięsko broniącą się przed atakiem sodówki) jest najpopularniejszym sportowcem w kraju, Ząb ma kolejny powód do dumy.

Ten pierwszy pozostaje aktualny od 1620 roku, czyli od początku istnienia wsi: to najwyżej położona miejscowość w Polsce. 1019 metrów nad poziomem morza.

I jedna z najpiękniejszych.

Ceper się wkomponował

Jednym z tych, którzy nie mają szans na doszukanie się pokrewieństwa ze skoczkiem, jest dentysta przyjmujący w tutejszym ośrodku zdrowia, Grzegorz Stankiewicz.

Bo to ceper.

Pochodzi z Podkarpacia, studiował w Krakowie, pracował w Proszowicach. Na Podhale „przywiało” go kilkanaście lat temu. Przyjechał tu za żoną.

W przyzwyczajeniu się do pracy z góralami pomagała mu Hanka Skupień, jego asystentka stomatologiczna, w gabinecie w Zębie od 31 lat. Cierpliwie tłumaczyła dentyście góralską mowę i góralskie zachowanie.

Jak wyleczyć zęba w Zębie, czyli rzecz o rodzinnej miejscowości Kamila Stocha
Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press

Na początku bywało ciężko. Stankiewicz do dziś pamięta na przykład pewną panią, która, wstając z fotelu dentystycznego, obwieściła mu, że teraz to „gok musi wybośkać”. Nie wiedział, czy uciekać, czy się bronić, czy krzyczeć po pomoc. Bo co to znaczy: wybośkać?

Na szczęście okazało się, że ekspresyjnej góralce chodziło tylko o to, żeby w podziękowaniu za wyleczenie zęba wyściskać i wycałować swojego dentystę.

Grzegorz Stankiewicz na szczęście szybko wkomponował się w góralski klimat. Pewnie trochę dzięki pomocy Hanki, a trochę dzięki własnym cechom charakteru, które całkiem przypominają te góralskie. Stankiewicz jest bezpośredni, nieco uszczypliwy; w bawełnę nie owija, śmieje się głośno. Tradycję szanuje, w Boga mocno wierzy i wiele, jak mówi, mu zawdzięcza. Szczególnie zdrowie.

Dentysta kiedyś pojechał naprawiać ambonę myśliwską; spadł z niej i fatalnie złamał rękę. Jakoś go poskładali, ale przez kilka lat ciągle bolało. Hanka świadkiem, mówi (a Hanka kiwa głową), że w ciągu pracy, między jednym pacjentem a drugim, musiał na chwilę kłaść się w gabinecie obok. Ból był wiernym towarzyszem jego życia, tłumionym tylko trochę przez łykane garściami tabletki.

Potem pojechał na rekolekcje. Była msza za uzdrowienia. Poczuł prąd przeszywający jego ciało, potem przypływ gorąca. Ocknął się na posadzce. Wracał do domu i już wiedział, że coś jest inaczej. Od tego czasu, a minęło kilka lat, ból już się nie pojawił.

A Stankiewicz może spokojnie wykonywać swoją pracę.

Jak się uprą, to wyrywam

„Ludzie w Zębie - niestety - niechętnie czyszczą zęby”. To zdanie z artykułu Zbigniewa Święcha, z „Przekroju”, 1975 rok.

Ale to, jak mówi Hanka (a asystowała prawie wszystkim dentystom, którzy pracowali w tym ośrodku), bardzo się od tego czasu zmieniło. To znaczy: zmieniła się głównie świadomość społeczna. Ludzie w większości rozumieją, że jeśli chce się uniknąć próchnicy, wypada przynajmniej dwa razy dziennie chwycić za pastę i szczoteczkę. A jeśli już próchnica się pojawi, to lepiej nie zwlekać do ostatniego momentu z wizytą u dentysty.

Stankiewicz twierdzi - a mówi to z perspektywy dentysty przyjmującego kolejno: w dużym mieście, małym mieście i na wsi - że nie ma już różnicy w jakości uzębienia w małych czy dużych miejscowościach. A jeśli już, to na korzyść tych pierwszych.

- Za to można powiedzieć, że to rzecz, którą wynosi się z domu. Jeśli rodzice dbają o zęby - szczotkują je, a dentysta im niestraszny - to takie same nawyki będą mieć ich dzieci. Na szczęście tych, którzy traktują higienę jamy ustnej z nonszalancją, jest już naprawdę niewielu - twierdzi Stankiewicz.

Razem z Hanką przyjmują w Zębie wyłącznie na fundusz. Ale publiczna służba zdrowia, wbrew obiegowym opiniom, do najgorszych nie należy. Ściąganie kamienia, leczenie, wreszcie wyrywanie - to wszystko załatwi się bezpłatnie.

Z okna gabinetu Grzegorza Stankiewicza i jego asystentki widać nowy dom Stocha
Z okna gabinetu Grzegorza Stankiewicza i jego asystentki widać nowy dom Stocha Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press

Bywa, opowiada Stankiewicz, że ktoś przychodzi z zamiarem, żeby zęba wyrwać. I o ile to niepotrzebna nikomu ósemka, to w porządku, nie ma co walczyć o zęba. Ale pozostałe zęby warto jednak wyleczyć. Wprawdzie, jak przyznaje dentysta, lubi wyrywać zęby, to jednak często bywa, że musi kogoś przekonywać: warto leczyć, choćby kanałowo.

No, ale jak się uprą, to trzeba rwać. A upierają się czasem, bo z leczeniem jest więcej zachodu. A zęba wyrywa się w kilka minut i po sprawie. Nie wszyscy przejmują się ubywającym uzębieniem.

Chudy i nadpobudliwy mistrz

Hanka pamięta Kamila Stocha z okresu dziecięcego. Leczył się, za młodu, w tym gabinecie. Przez myśl jej wtedy nie przeszło, że zagląda do buzi przyszłego mistrza świata i medalisty olimpijskiego, który rozsławi maleńki Ząb i będzie ściągał jego mieszkańców na wspólne oglądanie skoków narciarskich.

Teraz Kamil leczy się gdzieś indziej, o co nikt obrażać się nie ma zamiaru. Taka kolej rzeczy: ma pieniądze, sławę, stać w kolejkach do skromnego gabinetu nie będzie. Ale i tak to wciąż „ich chłopak”. Kiedy tylko jest w Zębie, pomaga rodzicom i żonie. Nie wywyższa się.

Jeśli mowa o żonie - tę też ma skromną, sympatyczną. Doktor Stankiewicz pamięta taką sytuacją sprzed kilkunastu lat, kiedy jeszcze nie mieszkał na Podhalu, ale bywał tu coraz częściej.

To było jeszcze przed wypadkiem, był wówczas zagorzałym narciarzem. Zjeżdżał akurat z Szymoszkowej, kiedy zobaczył młodziutką dziewczynę, drobną blondynkę, leżącą nieporadnie na stoku, po upadku. Podjechał, by pomóc jej wstać.

„Ja pana znam, pan jest dentystą z Proszowic” - usłyszał od niej (gdzieś między „dziękuję” a „do widzenia”).

Ta dziewczyna, Ewa, teraz jest żoną najznakomitszego (obok nieżyjących: skoczka Stanisława Bobaka i kompozytora Mikołaja Góreckiego oraz biegacza Józefa Łuszczka i kombinatora norweskiego Stanisława Ustupskiego) zębianina.

- Jeśli jednak chce pani porozmawiać z osobą, której Kamil, jeśli chodzi o sportową karierę, zawdzięcza chyba najwięcej, proszę odwiedzić Jadwigę Staszel. To wuefistka, założycielka i była szefowa Ludowego Klubu Sportowego „Ząb”, w którym trenował Kamil - tłumaczy Hanka.

Odnajdujemy więc skromny dom pani Jadzi. Jest teraz schorowana, z początku nie chce rozmawiać - już się do mediów nagadała wystarczająco.

Ale w końcu zaprasza („ogrzejcie się dziewczyny, chłodno jest”), na herbatę i piernikowe ciastko do środka swojego przytulnego, staroświeckiego domu ogrzewanego kaflowym piecem. A może gorącego barszczu się napijecie, pyta.

Okazuje się bardzo serdeczną, ciepłą kobietą.

Wyjmuje album ze zdjęciami, żeby pokazać takie sprzed dwudziestu lat, ze swojej wyprawy do Peru, ale jakoś później zaczyna pokazywać też te małego Kamila. Chudego, z wystającymi łopatkami, z chochlikami w oczach. No tak, trzeba sobie powiedzieć, że Kamil był łobuzem. Wszędzie go było pełno.

To z obozu sportowego nad morzem (zabierała tam dzieci co roku, żeby „łapały” odporność, no i pracowały nad kondycją), a to z zawodów sportowych, które zorganizowała dzieciakom.

Pani Jadzia opowiada, że chciała, żeby Kamil startował w slalomie, ale on uparł się, że chce skakać i koniec. W konsekwencji wygrał obie konkurencje.

No tak, może i mało kto podejrzewał, że oto wyrasta w Zębie mistrz świata, ale ona jakoś czuła, że Kamil to perełka, o której usłyszy świat.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak wyleczyć zęba w Zębie, czyli rzecz o rodzinnej miejscowości Kamila Stocha - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze 1

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

s
stankiewiczg
"fatalnie złamał rękę" - złamałem rękę i kręgosłup w odcinku piersiowym.pozdrawiam wszystkich
Wróć na i.pl Portal i.pl