Jan Brzechwa, bajkopisarz z problemem

Katarzyna Kaczorowska
Katarzyna Kaczorowska
Katarzyna Kaczorowska Fot. Polskapresse
Tak naprawdę nazywał się Jan Lesman i był stryjecznym bratem innego wielkiego poety - Bolesława Leśmiana, który banalne, rodowe "s" postanowił uatrakcyjnić jedną kreseczką i który mu wymyślił literacki pseudonim. Owo "brzechwa" to drewniana część strzały, wszak słowem do celu Jan naprawdę trafiał celnie.

Adwokat, radca prawny ZAiKS, świetny znawca prawa autorskiego, z powodzeniem występował na sali sądowej, reprezentując m.in. interesy Zenona Przesmyckiego "Miriama" w jego walce o prawa do spuścizny po Cyprianie Kamilu Norwidzie. Jako Inspicjent Brzeszczot bawił dorosłych swoimi tekstami w kabaretach Qui Pro Quo, Czarny Kot i Morskie Oko, ale przecież swoje miejsce w literaturze polskiej zawdzięcza twórczości dla dzieci.

A kapusta rzecze smutnie:
"Moi drodzy, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie!"
"A to feler" -
Westchnął seler.

Najpierw, w 1938 r., zatańczyła igła z nitką, ale co się nasłuchały rozmów na straganie w dzień targowy, to ich. 1939 r. należał już do Kaczki Dziwaczki, która sobie tylko znanym sposobem zamieniła się w zająca w buraczkach, pewnie z nerwów, przyglądając się sójce, co to nie mogła wybrać się nad morze.

Jan Brzechwa nie był z kamienia. Ostre słowa dawnego przyjaciela dotknęły go bardzo i nie krył tego wobec swoich bliskich

- W domu mieliśmy sporo książeczek z wierszykami dla dzieci. Miałam chyba z 16 lat, kiedy mama kazała mi zrobić porządek i przygotować te do wydania, dla młodszych dzieci w rodzinie. Jak znalazłam Brzechwę, to siedziałam cały dzień. Pchła Szachrajka, samochwała, zięba, którą uśmierciła plotka. Zanosiłam się ze śmiechu - Beata, dzisiaj mama trzyletniej Darii, przyznaje, że jedne z pierwszych książeczek, które kupiła córce, były właśnie z wierszami Brzechwy.

Chcecie bajki? Oto bajka:
Była sobie Pchła Szachrajka.
Niesłychana rzecz po prostu,
By ktoś tak marnego wzrostu
I nędznego pchlego rodu
Mógł wyczyniać bez powodu
Takie psoty i gałgaństwa,
Jak pchła owa, proszę państwa.

Ale ojciec Pana Kleksa, który jak nikt wyczuwał potrzeby dziecięcej wyobraźni, swego czasu doprowadził niemalże do literackiej wojny narodowej.

Afera wybuchła ponad dziesięć lat temu w Dmosinie koło Główna, niewielkiej wiosce, w której część mieszkańców nie chciała poety na patrona miejscowej szkoły podstawowej. Poszło o wiersze, ale nie te dla dzieci, ale te pisane w latach 1947-1953.

Przez media przetoczyła się fala tekstów. W jednych przeciwnikom Jana Brzechwy zarzucano antysemityzm, w drugich przypominano, że walczył na słowa z Marianem Hemarem, środowiskami emigracyjnymi, a gloryfikował tajnych agentów bezpieki.

Byli sobie dwaj faceci
Zbudowani jak atleci (...)
gdy przyjechał sędzia z Warki
pokrajali go w talarki.
W mieście bojąc się odwetu, na noc szli do NSZ-tu,
I szerzyli terror w lesie, jak to pisze się w "Expressie"...

Ale wyjątkowo mocno stalinowskie czasy odcisnęły się na przyjaźni Brzechwy i Hemara, dwóch "producentów" świetnych tekstów kabaretowych (no, może Hemar w tej konkurencji miał lepsze notowania). Podzieliły ich w jakimś sensie wojna i nowa orbita geopolityczna, w jaką dostała się powojenna Polska.

Jan Brzechwa - polski Żyd z Kresów - przeżył całą okupację w kraju. W każdej chwili ktoś mógł go wydać. Był znaną osobą, a szmalcowników, którzy zarabiali na ukrywających się Żydach, nie brakowało. To właśnie wtedy, w ukryciu, wielki bajkopisarz stworzył "Akademię Pana Kleksa", elementarz dziecięcej wyobraźni.

Hemarowi z kraju udało się uciec. Przez Rumunię, Bliski Wschód i Afrykę Południową dotarł do Anglii, gdzie po wojnie docierali żołnierze korpusu generała Andersa. Mieszkał w Londynie, tutejsza Polonia czytała jego teksty na łamach "Dziennika Polskiego", "Wiadomości", a Polacy w kraju słuchali w Radiu Wolna Europa "Kabaretu u Mariana Hemara". I to słuchali przez - bagatela - 20 lat. Brzechwa w 1945 r. przeprowadził się do Łodzi, został stałym satyrykiem "Szpilek" i do śmierci generalissimusa Stalina stworzył trochę wierszy, których pewnie do śmierci się wstydził.

Tak powstał "Gryps do Jana Lechonia", innego kolegi Brzechwy z przedwojennych czasów, który na łamach "Szpilek" został opublikowany 19 lutego 1946 r.

Głowy mamy golone. Nasz pokarm jedyny
To z łebków emigranckich przysłane trociny.
Milicjanci nas łapią i pod chloroformem
Każą pisać do "Szpilek" i chwalić reformę.
Światło, wodę - od dawna skasowano w Łodzi,
do kościoła, rzecz prosta, nikt dzisiaj nie chodzi
Bo tam, żandarm sowiecki, przebrany za księdza,
Każdego, kto się zjawi, na Sybir wypędza.

Złośliwy tekst tak naprawdę dotyczył poważnej kwestii - wracać do kraju, w którym władze przejęli komuniści, czy zostać na Zachodzie, licząc na cud, bo przecież konferencja jałtańska przypieczętowała nowy podział Europy.

Jan Lechoń, członek poetyckiej grupy Skamander, zaprzyjaźniony z Julianem Tuwimem, wybrał emigrację, choć bez Polski żyć nie mógł - w 1956 r. popełnił samobójstwo, skacząc z 12. piętra nowojorskiego hotelu Hudson.

(Warto wiedzieć, że depresję Lechonia pogłębiał ukrywany przed środowiskiem polonijnym homoseksualizm, ale to temat na zupełnie inny tekst).

Niech mi p. Brzechwa za złe nie policzy,
Że ja się włączę do tej konwersacji.
Gryps, acz nie do mnie, wszystkich nas dotyczy
Wszystkich poetów polskiej emigracji,
Którym do kraju tęskno - a nie spieszno (...)

W obronie Lechonia stanął Marian Hemar, który uderzył w swojego kolegę tą samą bronią co on - słowem. I napisał wiersz "Odpowiedź", równie ostry, co "gryps" Brzechwy, opublikowany 12 marca na łamach "Dziennika Polskiego".

Nie wierzysz w naszą - to mi waszej dowiedź.
Twój wiersz, na całą polską emigrację
Dziś ja rozgłaszam - jeśli mą odpowiedź
Z kolei wasze przedrukują "Szpilki",
Oświadczam: Wracam nie czekając chwilki.
Słowo się rzekło, stanęła umowa.
Lecz jeśli wam się nie uda zamiana -
Pisz, łódzką ciesząc się wolnością słowa,
»Satyry na prezydenta Trumana«.
Ale się nie pchaj z nędzną swą ironią
Do tych, co ciebie - choć wbrew tobie - bronią!

W redakcji "Szpilek" wrzało. Hemar rzucił im rękawicę, domagając się wydrukowania jego riposty w kraju. Jak napisał Stanisław Sławomir Nicieja, Bolesław Bierut był gotowy zgodzić się na taką ekstrawagancję, ale ostatecznie tekst się nie ukazał. Podobno cenzor upewniał się w radzieckiej ambasadzie, czy wiersz Hemara może ukazać się w kraju drukiem. I tam zapadła decyzja, że nie może.

Jan Brzechwa nie był z kamienia. Ostre słowa dawnego przyjaciela dotknęły go bardzo i nie krył tego wobec swoich bliskich. Nie mogąc sobie poradzić z sytuacją, spróbował rozbroić ją wierszem. Przypomniał w nim Hemarowi, że mają inne doświadczenie wojny i okupacji, ale ten zignorował argumenty.

W 1955 r. w Nowym Jorku ukazała się antologia jego wierszy. W jednym z przypisów dawny tekściarz kabaretu Qui Pro Quo napisał, że Brzechwie ojczyzna pomyliła się z redakcją "Szpilek".
Po tych stalinowskich doświadczeniach dziecięcy bajkopisarz wybrał łagodną emigrację wewnętrzną, dystansując się od bieżącej polityki. Zostało po nim to, co najcenniejsze. Wiersze dla najmłodszych.
I Pan Kleks.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl