Bierzesz pod uwagę, że kiedyś odejdziesz z WOŚP na emeryturę?
...ale jaki w tym problem będzie?
Dużo osób utożsamia Orkiestrę z Jurkiem Owsiakiem.
Tysiąc siedemset sztabów. A my robimy tylko tutaj jeden. Myślisz, że te pozostałe nie powstaną, jak mnie nie będzie? To jest już machina! Oczywiście komuś jest fajnie przyjechać tutaj i przybić ze mną piątkę. Ale ja nie mam takich ambicji, żeby wjechać tu na wózku i do ostatniego tchnienia trzymać nad wszystkim łapę. Zrobiliśmy to z całym zespołem, który ciągle się zmienia, rozrasta i to już należy do ludzi.
Jestem facetem, który cieszy się, że może wymyślać nowe historie. Od dwóch tygodni chcę zrealizować pomysł zakupu leżanek dla szpitali pediatrycznych. Mamy są często traktowane brutalnie, nie mają się gdzie położyć. Myślę, że pod koniec zimy kupimy sprzęt, rozwiążemy problem. To jest przyjemność. Nie mam w sobie zachcianek, żeby powiedzieć - „póki ja jestem, to się kręci”. Lata mi to gdzieś obok! Machina sama pędzi. Zobacz, że wszyscy nasłuchują, jakie będą Nagrody Nobla. A Alfred Nobel od lat nie żyje. I pewnie nie miał pojęcia, że to się tak rozkręci. Dzisiaj w Polsce urodzi się 1,2 tysiąca dzieci. Prawie wszystkie zostaną przebadane (chodzi o przesiewowe badania słuchu - przyp. red.) przy użyciu naszego sprzętu. Ktoś w tym czasie leży na jednym z naszych 6 tysięcy łóżek na oddziałach geriatrycznych. We wszystkich szkołach w Polsce jest nasz sprzęt do pierwszej pomocy. To jest ogromna siła.
CZYTAJ TAKŻE: 26. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Skąd się wzięły słynne złote serduszka WOŚP?
Wróćmy jednak do roku 1993. Termin pierwszego finału jest - w pewien sposób - przypadkowy. Jak to się stało, że Orkiestra gra zimą, na początku stycznia?
Zaproponowaliśmy finał - 26 lat temu - po festiwalu w Jarocinie, bo tam odbyła się pierwsza zbiórka. Wcześniej myśleliśmy, że w Jarocinie zakończy się akcja telewizyjnego programu „Róbta co chceta”. (Za pośrednictwem programu zbierano pieniądze na płuco-serce dla Centrum Zdrowia Dziecka - przyp. red.).
Okazało się, że po Jarocinie wzrósł apetyt. Na festiwalu, który organizowaliśmy razem z Walterem Chełstowskim, pojawiło się 15 tysięcy osób. Ale ile można zebrać wśród takiej publiczności? Nam udało się - w przeliczeniu na dzisiaj - zebrać 20 tys. złotych. Stwierdziliśmy, że skoro ludzie dobrze się przy tym bawią, a sam moment dawania świetnie wygląda - wrzucanie pieniędzy do worków, pośród koncertów, świetna atmosfera - to spróbujemy to zrobić za rok, ale w całej Polsce.
Poszliście więc do telewizji, która miała wesprzeć imprezę...
Zaproponowaliśmy współpracę Telewizji Polskiej. W gabinecie był Maciek Domański, szef dwójki, oraz Nina Terentiew, jego zastępczyni. Bardzo nas szanowali za program „Róbta, co chceta”, ale tak się przestraszyli akcji ogólnopolskiej, że wycofując się rakiem, powiedzieli: „Nie, nie - latem są wszystkie wozy transmisyjne zajęte. To gorący okres”. Zapytałem więc - troszkę na przekór: „A jak to wygląda zimą?” Zgłupieli, powiedzieli, że zimą nie ma takiego obłożenia.
- To robimy zimą - powiedziałem.
- Kiedy?
- W Nowy Rok.
Wychodząc z tego pokoju, Walter Chełstowski uświadomił mi, co powiedziałem. Mieliśmy tylko kilka miesięcy na przygotowania. Pierwszy finał zrobiliśmy więc trochę przypadkowo. Byliśmy przerażeni. Był 3 stycznia 1993 roku, Polska dopiero dochodziła do pionu po sylwestrze. Okazało się, że to wyszło i ma się dobrze do dzisiaj.
Po latach zagraniczni eksperci od wielkich imprez ciągle pytają nas - jak do tego doszliśmy? Jak znaleźliśmy tak znakomity termin? Tłumaczymy, że to specjalne programy komputerowe, sztab ludzi… A potem się śmiejemy i przyznajemy, że to dzieło przypadku. Łatwo jest zrobić karnawał brazylijski w środku lata, ale zdecydowanie trudniej w środku polskiej zimy.
W czasie pierwszego finału kobieta przekazała na WOŚP swoją obrączkę po zmarłym mężu. Kilka lat temu ta sama kobieta znowu pojawiła się w studio. Czy takie historie „ciągną” zespół fundacji?
Historia tych ludzi jest tragiczna. Pokonał ich system, który nie dba o tych, którzy potrzebują pomocy. Córka kobiety, która podarowała nam swoją obrączkę, jest chora, nie może liczyć na to, że system będzie się nią opiekował. Nie może powiedzieć, że 26 lat temu było słabo, ale teraz żyjemy godnie. Co więcej, kolejki do specjalisty jeszcze się wydłużyły! To wszystko jest bardzo smutne. Wielokrotnie podpisywaliśmy się pod tym, żeby opiekunowie dzieci chorych mogli liczyć na państwo. Cały czas śledzimy losy ludzi, którzy zostali pokonani przez system. Fundacja robi wszystko, żeby nigdy nie stanąć przed ludźmi i powiedzieć nie daliśmy rady.
Jednym z symboli WOŚP jest hymn napisany przez Wojciecha Waglewskiego. Ta piosenka, nieco przypadkowo, stała się bardzo znana. Sporo było przypadkowych decyzji podczas tych 26 lat?
Potrzebna nam była piosenka do programu. Wybraliśmy ją świadomie, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że stanie się tak ważna. W tym roku zrobiliśmy jej przeróbkę reggae, barokową, popową, rock’n’rollową, punkową… Wszystkie te przeróbki usłyszymy podczas tegorocznego finału. Dzieło przypadku jest czymś ogromnym. Kiedyś nad tym nie panowaliśmy, braliśmy to z dobrodziejstwem inwentarza: „wow, ale będzie się działo!” Teraz możemy coś przewidzieć, ale ciągle przypadek jest istotny. W zeszłym roku Telewizja Polska oznajmiła, że wycofuje się ze współpracy. Ok - musimy sobie poradzić. Tak samo było w przypadku niektórych spółek skarbu państwa. Jak wycofała się Poczta Polska, stwierdziliśmy, że sami wydrukujemy swoje znaczki. I te znaczki mają jeszcze większy urok. W każdym roku jesteśmy czymś zaskoczeni, ale żaden przypadek nie zatrzymał Orkiestry.
Pierwszy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy odbył się, nim powstała fundacja. Później konieczne było sformalizowanie wszystkich działań, utworzenie struktur, znalezienie siedziby itp. Czy nie wolałeś tego czasu, gdy wszystko działo się bardziej spontanicznie, bez patrzenia na ręce i całej „papierologii”?
Nie mieliśmy nawet pół minuty wątpliwości, że po pierwszym finale to musi się sformalizować. Pieniądze trafiły do Centrum Zdrowia Dziecka. To oni rozliczyli imprezę. Chcieliśmy jednak mieć nad nimi kontrolę, wiedzieć, co się dokładnie z nimi dzieje. Wtedy zostały wydane dobrze, ale uważaliśmy, że to my powinniśmy się tym zająć.
Kiedyś formalnością było zarejestrowanie fundacji i pochylanie się nad przepisami, które pochodziły z lat 30.! Dziś już, na szczęście, zostały zmienione. To, co robiła nasza fundacja, było innowacyjne.
Zmienialiście się, ale pomagali wam w tym chyba także wolontariusze?
„Zróbcie jakieś puszki” - mówili, bo ludzie czują się niepewnie, wrzucając pieniądze do czyjegoś pudełka. „Zróbcie identyfikatory” - bo na pierwszym finale nie było identyfikatorów, a jedynie list odbity na ksero. Potem doszło zdjęcie, hologram… Bardzo tego pilnujemy. Dziś sztab, jeśli otrzyma odpowiednie uprawnienia, może sam wydrukować identyfikatory.
Powoli, przez 26 lat, zmieniało się bardzo dużo. Po roku, odkąd powstała fundacja, postanowiliśmy, że pracujemy od 8 do 16, a soboty są wolne. Przecięliśmy pewien towarzyski system. Ludzie tutaj siedzieli do późnego wieczora. Mówili, że jest fantastyczna atmosfera. W pewnym momencie powiedzieliśmy: „nie, musimy odpocząć”. Przyzwyczailiśmy się do pewnego trybu pracy, za którym idzie chociażby pełna księgowość. Szybko stwierdziliśmy, że musimy twardo stać na gruncie formalnym. Gdy przychodzi kontrola, to nie można im dać pudełka z dokumentami, a profesjonalny segregator. Nigdy nie wyrażaliśmy dezaprobaty. Ludziom, który chcą założyć fundację, mówimy - pamiętaj, żeby był porządek w papierach.
MMonline
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?