Kilka dni temu Andrzej Czyrek, wicedyrektor pogotowia ratunkowego we Wrocławiu, mówił na łamach „Gazety Wrocławskiej”, jak wielkim problemem dla pogotowia są nieuzasadnione wezwania i że po karetkę powinniśmy dzwonić tylko w stanie nagłego zagrożenia zdrowia i życia, z takich powodów, jak: udar, zawał, zatrucie, poważny uraz czy wypadek. We wszystkich innych sytuacjach należy szukać pomocy u lekarzy rodzinnych, a wieczorem lub w dni wolne i święta w placówkach świadczących nocną i świąteczną opiekę medyczną.
Trudno się zatem dziwić, że nasza Czytelniczka Halina Łamasz z Sobótki, która w niedzielę, 4 września, po godzinie 13 przywiozła swoją mamę do ambulatorium pogotowia ratunkowego w Sobótce, zapewniającego wspomnianą nocną i świąteczną opiekę medyczną, była zaskoczona postawą dyżurującej tam lekarki. Ta bowiem kazała jej wracać z mamą do domu, by... wezwać pogotowie.
- Czy faktycznie jest tak, jak twierdzi lekarka, że dyżur świąteczny jest tylko od przeziębienia i bólu gardła? - zastanawia się pani Halina, którą miesiąc wcześniej w takiej samej sytuacji dyspozytor pogotowia poinstruował, żeby pojechała z mamą do przychodni.
Podstacja pogotowia ratunkowego w Sobótce przy ul. Strzelców 2, która zapewnia podstawową opiekę zdrowotną w nocy i święta, podlega pogotowiu ratunkowemu we Wrocławiu. O wyjaśnienia poprosiliśmy więc szefa wrocławskiego pogotowia Andrzeja Czyrka.
- Najpierw muszę zweryfikować zdarzenia co do ich faktycznego wystąpienia, w tym ściągnąć z archiwum UM Wrocławia treść nagrania rzekomej rozmowy (a może rozmów). Kolejny etap to uzyskanie pisemnych wyjaśnień obu wskazanych pracowników pogotowia - lekarza NiŚPL i ratownika/pielęgniarza. Dopiero wtedy będę mógł obiektywnie ocenić zdarzenie - stwierdził Andrzej Czyrek.
Tymczasem prof. Dorota Zyśko, kierownik Katedry i Kliniki Medycyny Ratunkowej i ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym, nie ma wątpliwości: - Jeżeli pacjent jest w stanie zagrożenia życia i powinien być przewieziony karetką do szpitala, to nie należy go odsyłać do domu i kazać mu samemu wzywać pogotowie. Powinien to zrobić lekarz.
O wydarzeniach z Sobótki czytaj na następnej stronie - KLIKNIJ
Halina Łamasz, Czytelniczka „Gazety Wrocławskiej”, opowiedziała nam o sytuacji, która bardzo ją oburzyła. W niedzielę, 4 września, około godziny 13 jej matka zasłabła. - Zmierzyłam jej ciśnienie, miała 80/40, więc szybko z mężem wsadziliśmy mamę do samochodu i pojechaliśmy do oddalonego o 6 kilometrów ośrodka w Sobótce, gdzie w każdy weekend jest dyżur lekarski - opowiada pani Halina.
- Pani doktor dyżurna zapytała, co się dzieje. Powiedziałam, że mama zasłabła, ma trudności z oddychaniem i niskie ciśnienie 80/40. Lekarka jednak nie zaczęła udzielać pomocy. Zapytała tylko, dlaczego nie wezwałam karetki do domu.
Miesiąc wcześniej Halina Łamasz w takiej samej sytuacji zadzwoniła na pogotowie. - Dyspozytor kazał mi wtedy jechać na świąteczny dyżur, bo karetka jest od wyjazdów do wypadków. Tym razem więc bez zastanowienia pojechaliśmy do ośrodka, tym bardziej że nie mieszkamy daleko - mówi mieszkanka Sobótki. - Powiedziałam to pani doktor, ona jednak stwierdziła, że mam zabrać mamę do domu i zadzwonić na 999, po czym wyszła z gabinetu.
Pani Halina wyjęła telefon i wystukała numer 999. Nie zamierzała jechać do domu, bo bała się, że jej mama znów zasłabnie w samochodzie. - Dyspozytor pogotowia był zdziwiony. Poprosił, bym dała lekarkę do telefonu. Pani doktor wróciła do gabinetu, mówiąc, że ma już swoją karetkę i odwołała wezwanie - relacjonuje nasza Czytelniczka. - Ostatecznie mamę zbadał ratownik z pogotowia i już ze zleceniem wypisanym przez panią doktor dyżurującą mamę odwieziono do szpitala. Czy powinno tak być? Czy jest tak, jak twierdzi lekarka, że dyżur świąteczny jest tylko od przeziębienia i bólu gardła? Czy może jej zła wola spowodowała zagrożenie dla mamy? To oburzające i niezrozumiałe.
Halina Łamasz nie może zrozumieć jednego: - Ta lekarka nawet nie zbadała mamy - opowiada. - Dopiero ratownik z pogotowia zmierzył jej ciśnienie i zrobił EKG, a potem zapytał lekarkę, czy wypisze skierowanie do szpitala.
Sytuacja dziwi też Joannę Mierzwińską z Narodowego Funduszu Zdrowia. - Po pierwsze, gdy pacjent przychodzi do ambulatorium nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, to nie powinien być odsyłany gdziekolwiek, tylko powinien być zbadany - mówi Mierzwińska. - Po drugie, gdyby lekarka uznała, że pacjent wymaga specjalistycznej pomocy, to ona ma obowiązek zadzwonić po pogotowie ratunkowe. I po trzecie, do przyjazdu ambulansu pacjent powinien być pod opieką tej lekarki.
Prof. Dorota Zyśko, kierownik Katedry i Kliniki Medycyny Ratunkowej oraz ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym, podkreśla, że trudno jej ocenić tę sytuację. Nie zna bowiem motywacji lekarki z pogotowia i nie wie, dlaczego tak ona postąpiła. Co do jednego natomiast nie ma wątpliwości: - Jeżeli pacjent jest w stanie zagrożenia życia i powinien być przewieziony karetką do szpitala, to na pewno nie należy go odsyłać do domu i kazać mu samemu wzywać pogotowie. Powinien to zrobić lekarz.
Pogotowie ratunkowe należy wzywać z takich powodów, jak: udar, zawał, zatrucie, poważny uraz czy wypadek