W listopadzie 2021 r. ze względu na stwierdzenie "istotnych braków" Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował o zwrocie prokuraturze aktu oskarżenia w tej sprawie. Ponownie Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała go do sądu w październiku 2021 r. Wszystkie trzy liderki Strajku Kobiet oskarżono w nim o "sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób" i spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego.
Marta Lempart została dodatkowo oskarżona o znieważenie funkcjonariuszy policji poprzez oplucie ich oraz skierowanie w ich stronę wulgarnych słów, a także o publiczne pochwalanie przestępstw.
Koniec procesu. Wkrótce wyrok
Ostatni zarzut jest związany z wywiadem w Radiu Zet z października 2020 r. W odpowiedzi na uwagę prowadzącej, która – mówiąc o demonstracjach – oceniła, że "nie trzeba wchodzić do kościoła czy niszczyć fasady budynków kościelnych", Lempart stwierdziła: "Ależ oczywiście, że trzeba. Trzeba robić to, co się czuje. To, co się myśli i to, co jest skuteczne, i to, na co zasłużyli".
W czwartek w Sądzie Okręgowym w Warszawie zeznawał ostatni świadek w tej sprawie i sąd zamknął przewód, po czym strony wygłosiły mowy końcowe.
Prokuratura zaznaczyła, że jeśli chodzi o czyn dotyczący organizacji manifestacji, to stan faktyczny sprawy nie jest kwestionowany. Wskazała, że chociaż oskarżone odmówiły na etapie postępowania przygotowawczego składania wyjaśnień i nie przyznały się do popełnienia zarzucanych im czynów, to są to wydarzenia dosyć dobrze udokumentowane m.in. jeśli chodzi o materiały krążące w opinii publicznej. "Wszyscy je pamiętamy" – mówił na sali rozpraw prok. Radosław Jancewicz.
Podkreślił, że oskarżone publikowały materiały za pośrednictwem mediów społecznościowych, w których zachęcały do udziału w manifestacjach.
"W mojej ocenie oskarżone, organizując te manifestacje, doskonale zdawały sobie sprawę, że stanowią one zagrożenie dla życia i zdrowia w związku z panującą wówczas pandemią" – zaznaczył prokurator.
Dodał, że oskarżone miały świadomość zagrożenia rozprzestrzeniania się koronawirusa, a w tamtym czasie najskuteczniejszą metodą ograniczenia zakażeń było ograniczenie kontaktu między osobami. Wskazał również, że jest to czyn o znacznej szkodliwości oraz czyn "karygodny".
Prok. Jancewicz zauważył, że w warunkach panującej pandemii prawa wszystkich członków społeczeństwa zostały w jakiś sposób ograniczone. "Oskarżone przyznały sobie prawo, żeby postawić realizację własnych praw ponad prawa innych osób" – mówił podczas mowy końcowej.

"Nikt prawie nie miał maseczki, wirus się nie namnażał"
Obrońca Klementyny Suchanow adw. Krzysztof Stępiński zwrócił z kolei uwagę, że podstawą wyroku może być tylko całokształt okoliczności, które ujawniły się podczas rozprawy głównej.
"Sąd musi sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kobiety wyszły na ulicę. Ja uważam, że to był swego rodzaju imperatyw moralny, kategoryczny (...) To był wyraz uzasadnionego moralnego sprzeciwu wobec rządu ciemnogrodu" – powiedział mec. Stępiński.
Zaznaczył, że akt oskarżenia nie jest dowodem w sprawie. Dodał, że w tym przypadku jest on raczej "patologiczną obłudą", gdyż 11 listopada 2020 r. odbył się Marsz Niepodległości z udziałem narodowców.
"Nikt nie wpadł na pomysł, żeby odwołać to zgromadzenie cykliczne i raptem okazało się, że podczas tego zgromadzenia, gdzie nikt prawie nie miał maseczki, wirus się nie namnaża" – podkreślił mec. Stępiński.
Wskazał też, że w aktach sprawy nie ma opinii biegłych epidemiologów, więc nie rozumie, na jakiej podstawie prokurator oparł akt oskarżenia. "Ten akt oskarżenia jest oparty na domysłach"– stwierdził.
Obrończyni Marty Lempart adw. Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska, powiedziała, że to sprawa wyjątkowa.
"Warto wyraźnie podkreślić, że zarówno oskarżone, jak i wiele innych osób, które przez ostatnich kilka lat mierzyły się z postępowaniami karnymi w związku ze swoimi poglądami manifestowanymi udziałem w zgromadzeniach, są osobami pokrzywdzonymi" – mówiła Gajowniczek-Pruszyńska.
Zwróciła uwagę, że 9 października 2020 r. Rada Ministrów wydała rozporządzenie, które miało wprowadzać pewne ograniczenia, ale one mogą być wprowadzone aktem prawnym wyższej rangi, a takim jest ustawa. Dodała, że biorąc pod uwagę, że te ograniczenia nie mają mocy prawnej, to trudno uznać, że sąd może zaakceptować takie zarzuty.
Z kolei obrońca Agnieszki Czeredereckiej-Fabin adw. Bartosz Kamil Obrębski podnosił, że materiał dowodowy złożony przez prokuraturę nie potwierdza zarzucanych oskarżonym czynów. Zaznaczył, że w ogóle nie powinno być takiego postępowania, bo jest ono wyrazem "próby zemsty za walkę z postępowaniem władzy".
Kolejny termin rozprawy sąd wyznaczył na 3 października. Wtedy ma zostać ogłoszony wyrok.
Źródło: