Nie to, żebym uważał Hołownię za postać humorystyczną. Przeciwnie – jego poglądy zasługują na szacunek nawet tych, którzy nie przepadają za katolickimi celebrytami. Gdyby Szymon został kiedyś papieżem, dorobek Franciszka na pewno nie zostałby zmarnowany. Co innego jednak start w politycznej konkurencji i to w wyścigu o teoretycznie najwyższy urząd w państwie.
Niektórym inicjatywa grupy lansującej Hołownię skojarzyła się z próbą Tomasza Lisa. Jak pamiętamy, na fali zainteresowania książką „Co z tą Polską?” dziennikarz objeżdżał kraj, sondując swoje szanse. Dość szybko okazało się, że są iluzoryczne w starciu z przeciwnikami popieranymi przez najsilniejsze partie. To nie jest bowiem konkurs piękności , lecz raczej zapasy w błocie. Sama popularność nie wystarczy.
Być może pewną inspiracją dla nieszablonowych pomysłów stała się prezydentura niezależnego biznesmena Andreja Kiski na Słowacji. On jednak wygrał w szczególnej sytuacji, gdy wyborcy byli mocno zdegustowani poczynaniami liderów głównych ugrupowań. Kiskę zastąpiła Zuzanna Caputowa, której skok na prezydencki fotel można z niewielką przesadą porównać do kariery Emmanuela Macrona we Francji. Oboje zręcznie wykorzystali nastroje rozczarowania w społeczeństwie i wygrali dzięki pozytywnemu, proeuropejskiemu programowi.
Jeszcze niedawno wydawało się, że podobnej sztuki może u nas dokonać Robert Biedroń. Po zapowiadanym zjednoczeniu Wiosny z SLD, kampania Biedronia zyskałaby finansowy fundament, lecz podobno jego notowania jako ewentualnego kandydata lewicy ostatnio spadają.
Jedno jest pewne. Po decyzji Donalda Tuska historia niczym rumak stanęła dęba i znów można snuć różne fantastyczne scenariusze.
