Marko Vesović: Wolę grać o trofea w Polsce niż o utrzymanie w silniejszej lidze

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Marko Vesović
Marko Vesović fot. szymon starnawski / polska press
M.in. o grze dla Legii, kibicowaniu w Polsce i na Bałkanach, słynnych derbach Belgradu, systemie 3-5-2 i tym, czy Czarnogórcy kibicowali Chorwatom na mundialu w rozmowie z Tomaszem Dębkiem opowiada zawodnik Legii Warszawa oraz reprezentacji Czarnogóry Marko Vesović.

Jest pan w Legii od siedmiu miesięcy. Jakie wrażenie zrobił na panu klub?
To doskonałe miejsce do rozwoju. Jako zawodnik mam w Legii wszystko, czego potrzebuję. Jestem tu bardzo szczęśliwy. Przed podpisaniem kontraktu słyszałem, że to wielki klub. Ale dopóki nie zobaczysz tego na własne oczy, nie wiesz czego naprawdę się spodziewać. Wszystko jest bardzo profesjonalnie zorganizowane. Wspiera nas mnóstwo kibiców. Są fantastyczni. Wiem, o czym mówię, grałem w Crvenie Zvezdzie Belgrad. Jej fani to ścisła czołówka, a legioniści nie ustępują im kroku. Cieszę się, że mam okazję dla nich grać. Po każdym meczu dzwonią do mnie przyjaciele, pytają jaka była atmosfera i co się działo na trybunach. Kibice Legii są znani w Europie, a zwłaszcza na Bałkanach. Działa tam wiele stron czy fanpage'y o tematyce ultras. Śledzimy, co się dzieje w innych krajach. A fani Legii robią naprawdę imponujące oprawy.

Z ust kogoś, kto wiele razy grał w derbach Belgradu, takie komplementy powinny cieszyć kibiców Legii podwójnie.
Taka jest prawda. Atmosfera na meczach Legii jest fantastyczna, to zdecydowanie jedni z najlepszych kibiców, przy których grałem. Fani na Bałkanach są bardzo podobni. Szaleją za swoimi klubami, robią wszystko, żeby je wspierać. Derby Belgradu to coś, co trzeba przeżyć na własnej skórze. Niesamowite doświadczenie. Ja miałem okazję grać w nich aż 10 razy. Mogę powiedzieć, że w Polsce styl kibicowania jest bardzo podobny. Głośne śpiewy, oprawy, cała otoczka...Dzięki pasji kibiców futbol jest jeszcze piękniejszy. Na Legii każdy mecz jest ważny, ale najlepsza atmosfera jest kiedy gramy z Lechem. Dla takich chwil gra się w piłkę.

Jak można skupić się na meczu, kiedy wokół – jak w Belgradzie – kibice co chwila odpalają setki rac, robią wszystko żeby przekrzyczeć rywali, czasem w ruch idą pięści czy stadionowa infrastruktura?
Zacznijmy od tego, że o derbach Belgradu myślisz przez cały tydzień przed meczem. Telewizja, gazety, kibice - wszyscy mówią tylko o tym. W powietrzu dosłownie czuć napięcie. W Crvenie Zvezdzie możesz przegrać każdy mecz, ale nie ten z Partizanem. Oni wychodzą z takiego samego założenia. Ta rywalizacja trwa od zawsze. W idealnym świecie piłkarze skupialiby się tylko na boisku. Ale czasem atmosfera udziela się też nam, emocje biorą górę. Jest mnóstwo fauli, kartek, prowokacji. Dla postronnego kibice takie widoki to nic przyjemnego, więcej w tym sztuk walki niż futbolu. Ale taki jest już urok derbów.

Poza Crveną Zvezdą grał pan m.in. w Torino i HNK Rijeka. Jak porówna pan warunki w Legii do tych klubów?
Obiekty treningowe w Chorwacji, Serbii, Włoszech i Polsce są podobne. Wszędzie grałem na pięknych stadionach i dla wielu kibiców. To była prawdziwa przyjemność, dzięki fanom te kluby są naprawdę wielkie. Każdy z nich ma też piękną i bogatą historię. Z wyjątkiem Torino wszędzie walczyłem o trofea i je zdobywałem. To był też najważniejszy argument za przyjściem do Legii. Miałem inne oferty, w tym z najlepszych pięciu lig Europy. Ale były od zespołów ze środka tabeli. Od razu powiedziałem, że nie chcę walczyć o utrzymanie, nawet w bardzo silnej lidze. Interesują mnie tylko kluby, które grają o trofea.

Marko Vesović: Szanujemy Cork, ale jesteśmy lepsi i to my awansujemy do kolejnej rundy LM

Poziom naszej ligi zaskoczył pana pozytywnie czy wręcz przeciwnie?
Ekstraklasa jest silną, bardzo wyrównaną ligą. A jakość Legii pokazuje to, że wygrała ją trzy razy z rzędu. Mamy bardzo dobrych zawodników. Próbujemy wzmocnić się jeszcze jako zespół, stać się kolektywem. Ciężko przepracowaliśmy okres przygotowawczy, z meczu na mecz będziemy coraz silniejsi. Zaskoczyła mnie intensywność, z jaką gra się w Polsce. W każdym meczu trzeba się mocno nabiegać i być doskonale przygotowanym fizycznie. Torino czy Rijeka to zespoły na poziomie Legii. Nie powiem, że na pewno są lepsze. Ale dzięki temu, że ligi włoska i chorwacka są bardziej techniczne, mogą robić większe wrażenie. W Polsce gra się bardzo siłowo, trzeba walczyć o każdą piłkę. Dla mnie to normalne, współczesny futbol wymaga przede wszystkim motoryki. A jeśli masz talent i zmysł do kombinacyjnej gry, jest to dodatkowym atutem.

O Rijece mówił pan, że to jego drugi dom. Trudno było rozstać się z klubem i miastem, przeprowadzić się do innego kraju?
Takie jest życie piłkarza. Podobało mi się w Rijece. Szczególnie piękne chwile przeżywałem, kiedy zdobyliśmy podwójną koronę – po raz pierwszy w historii klubu. Kibice nas uwielbiali, na ulicach piłkarze mogli czuć się jak bogowie. Ale przyszedł taki czas, że chciałem coś zmienić, otworzyć nowy rozdział w życiu i karierze. W Rijece grałem przez 3,5 roku, wcześniej tyle samo spędziłem w Belgradzie. Człowiek potrzebuje nowych wyzwań. Dla mnie kolejnym był transfer do Legii.

Myśli pan, że kiedyś będzie mógł nazwać Warszawę swoim trzecim domem?
Już tak czuję. Kiedy byliśmy na wakacjach w Czarnogórze, żona nie mogła się doczekać, kiedy wrócimy do Warszawy. (śmiech Miasto bardzo nam się podoba. Na tyle, że myślimy o zakupie mieszkania, bo chcemy mieć tu coś własnego. Nie spodziewaliśmy się, że będzie tu tak fajnie. Przed przeprowadzką nie wiedzieliśmy wiele o Polsce. Ludzie trochę nam opowiadali, ale wychodzę z założenia, że dopóki nie zobaczysz czegoś na własne oczy, nie będziesz pewien. Kiedy przyjechałem tu podpisać kontrakt, od razu zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że jej się tu spodoba. Wiem, co lubi. Warszawa to duże, nowoczesne miasto. Mamy tu wszystko, czego potrzebujemy. A do tego LOT wprowadził ostatnio bezpośrednie połączenia do Czarnogóry. Czego chcieć więcej? Odnaleźliśmy się tutaj, bardzo chcemy zostać w Polsce na dłużej.

Przeglądając statystyki z wiosny trochę zdziwiło mnie, że w 18. meczach dostał pan tylko dwie żółte kartki. Co prawda obie w spotkaniu z Jagiellonią, ale w przeszłości upomnień od sędziów było o wiele więcej.
(śmiech) To prawda. Kiedy grałem w Rijece, walczyliśmy o tytuł z Dinamem Zagrzeb. To długa historia, ale czasem byłem na boisku naprawdę zły. Zdarzało się, że dziennikarze atakowali mnie zupełnie bez powodu. Wkurzało mnie to. Urodziłem się, by wygrywać. Taki już mam charakter. Kiedy ktoś traktuje mnie niesprawiedliwie, nie nadstawiam drugiego policzka. Fakt, czasem odlatywałem, traciłem rozum na boisku. Kiedy trafiłem do Legii, postanowiłem że będę mocniej się kontrolował. Na razie wychodzi mi to chyba całkiem nieźle. (śmiech) No, może poza tym meczem z Jagiellonią. Co zrobić, dużo lepszym piłkarzom ode mnie zdarzało się stracić koncentrację i dostać głupią czerwoną kartkę. Piłka nożna to emocje, a te czasem biorą nad nami górę. Zawsze walczę dla siebie, kolegów z drużyny, kibiców i klubu. To się nigdy nie zmieni.

W postanowieniu o kontrolowaniu emocji pomogło też to, że na początku roku został pan ojcem?
Na pewno. Od kiedy urodziła się Leona, jestem dużo spokojniejszy. Dwa razy pomyślę, zanim coś zrobię. Również na boisku. Cieszę się, że udaje mi się powstrzymywać złe emocje. Nie jest miło oglądać zawodnika, który podczas meczu daje się im ponosić. Wściekłość nie pozwala skupić się na boiskowych zadaniach, działa na szkodę drużyny. W końcu to zrozumiałem. Czuję się świetnie, mam na murawie więcej pewności siebie. To pomaga.

ciąg dalszy wywiadu na następnej stronie
Dzięki bałkańskiej kolonii w Legii łatwiej było się tu zaaklimatyzować? Ówczesnego trenera Romeo Jozaka pewnie znał pan wcześniej z Chorwacji.
Nie osobiście. Był dyrektorem sportowym w Dinamie, ale poznałem go dopiero tutaj. W Warszawie też po raz pierwszy rozmawialiśmy – w hotelu, od razu po moim przylocie do Polski. Ale dzięki temu, że z Legią związanych jest wielu Chorwatów czy Serbów, było mi dużo łatwiej. Ivica Vrdoljak opowiedział mi wszystko o klubie i mieście. W szatni bardzo pomogli mi Miro Radović i Domagoj Antolić. Takie jest życie, kilka miesięcy wcześniej z Domagojem graliśmy przeciwko sobie i robiliśmy wszystko, by uprzykrzyć sobie życie na boisku, a teraz jesteśmy dobrymi kolegami. Kiedy w klubie masz kogoś, z kim możesz porozmawiać w swoim języku, dużo szybciej odnajdujesz się w nowym środowisku. Dziś w Legii czuję się jak w domu.

Dlaczego Jozakowi w Legii nie wyszło? W czym inny od niego jest Dean Klafurić?
Obaj mają wielką wiedzę o piłce nożnej. Pracowali ze sobą, dobrze się dogadywali. W tym sporcie czasem trudno wyjaśnić, co dzieli porażkę od sukcesu. Jozak też był dobrym trenerem, ale „Klaf” ma w sobie coś, co trudno opisać słowami. Taką pozytywną aurę wokół siebie. W każdej chwili potrafi rozładować sytuację żartem. Śmieje się z własnych błędów, z tego, że jego angielski nie jest najlepszy. Atmosfera w szatni jest naprawdę dobra, a to pomaga w grze.Wszystko zazębiło się dopiero w końcówce sezonu. Zaczęliśmy dobrze współpracować, nie przegraliśmy żadnego z ośmiu ostatnich meczów. Zdobyliśmy Puchar Polski i mistrzostwo. Nie wiem, gdzie wcześniej leżał problem. Trener Jozak sprowadził mnie do Legii i zawsze będę mu za to wdzięczny. Doceniam współpracę z nim. W piłce zmiany czasem są jednak konieczne, trzeba się z tym pogodzić i iść do przodu.

W nowym sezonie trener Klafurić stawia na ustawienie 3-5-2. Jak się pan w nim odnajduje?
Dla wielu z nas to coś nowego. Ja grałem tym systemem w Torino, więc wiem czego się ode mnie oczekuje. 3-5-2 bardzo mi się podoba, chociaż nie jest to łatwa taktyka do opanowania. Wymaga mnóstwo biegania, doskonałego ustawienia na boisku, odpowiedniego timingu. Kluczowe jest posiadanie piłki. Nawet Arek Malarz musi teraz częściej grać nogami, podejmować ryzyko. W czasie obozu przygotowawczego szlifowaliśmy tę taktykę codziennie. To najważniejsze, by w doprowadzić ją do perfekcji. Z czasem będziemy czuć się w niej coraz lepiej. Moim zdaniem mamy zawodników, którzy będą dobrymi wykonawcami takiego stylu gry.

Zespół stać na to, by obronić dublet i pokazać się w Europie lepiej niż ostatnio?
Nasze cele są takie jak zawsze, chcemy obronić mistrzostwo i Puchar Polski. W Europie łatwo nie będzie, a jeśli – odpukać – coś nie pójdzie po naszej myśli, naszym absolutnym planem minimum będzie awans do fazy grupowej Ligi Europy. O innym scenariuszu nawet nie chcę myśleć. [rozmawialiśmy przed przegranym 0:2 meczu ze Spartakiem Trnawa – red.]

Pan jesienią będzie też walczył w Lidze Narodów. W grupie trafiliście na Litwę, Rumunię i Serbię. Zwłaszcza mecze z tym ostatnim rywalem będą bardzo prestiżowe.
Spotkania reprezentacji z byłej Jugosławii zawsze są wyjątkowe. My, ludzie z Bałkanów, jesteśmy trochę dziwni. 30 lat temu wszyscy żyliśmy w jednym kraju. Teraz każdy naród ma swoje państwo. I wszyscy są ze sobą skłóceni. Serbowie, Chorwaci, Czarnogórcy, Albańczycy, Bośniacy, mieszkańcy Kosowa... To przykre, ale już się do tego przyzwyczailiśmy. Ja nie lubię, kiedy ludzie ze sobą walczą. Przecież jesteśmy tacy sami, przez tyle lat byliśmy rodakami. A teraz czasami aż czuć nienawiść pomiędzy stronami konfliktu. Mam nadzieję, że podczas meczu z Serbią obędzie się bez mieszania polityki ze sportem. To będzie pierwsze spotkanie, odkąd nasze państwa się rozdzieliły. Zrobimy wszystko, żeby wygrać. Ale niech to będzie pokaz futbolu, a nie nienawiści.

Jak ludzie w Czarnogórze reagowali na sukcesy Chorwatów podczas mundialu? Kibicowali im, czy przeciwko nim?
Niektórzy się cieszyli, inni kibicowali ich rywalom. A później kłócili się między sobą. Jedni nie potrafili zrozumieć, jak można być za Chorwatami, drudzy – dlaczego ktoś może trzymać kciuki, żeby drużyna z Bałkanów przegrała. Ja zawsze będę za sąsiadami. Powiedziałem to „Antoli”, jeśli Chorwacja bije się o medal mundialu, będę im kibicował. Gdyby w takiej roli była Serbia, zrobiłbym tak samo. Grałem w obu krajach. W Chorwacji mam wielu przyjaciół, w Serbii nawet rodzinę. Nie rozumiem tej sąsiedzkiej nienawiści.. Ale zawsze znajdą się ludzie, którzy wolą się kłócić niż żyć w zgodzie. Ja taki nie jestem i nigdy nie będę.

Zaskoczyło pana to, że Chorwaci dotarli aż do finału?
Nie. To reprezentacja, która ma znakomitych zawodników grających w topowych klubach. Ich sukces był dla mnie tylko kwestią czasu. Zagrali świetnie z klasowymi rywalami takimi jak Argentyna czy Anglia. W pełni zasłużyli na awans do finału. Obok Francji i Belgii byli jedną z trzech najsilniejszych drużyn w tym turnieju. Zawiedli Brazylia, Argentyna i Niemcy. Anglia była mocna, ale na mistrzostwach świata trzeba też mieć trochę szczęścia, im tego zabrakło. Chorwaci walczyli za swój kraj z całych sił. W fazie pucharowej zagrali trzy dogrywki, ale dalej zostawiali na murawie wszystko, co mieli. Oglądając ich mecze czuć było, że piłkarze są jednością. Trudno nie kibicować takiej drużynie.

A jak oceni pan występ reprezentacji Polski?
Po Polakach spodziewałem się dużo więcej. Grałem przeciwko waszej reprezentacji, wiem jak dobrych macie zawodników. Nie mam pojęcia, co się stało z tą drużyną w Rosji. Większym rozczarowaniem była tylko postawa Niemców. I to, że na turniej w ogóle nie pojechali Włosi. Ta reprezentacja powinna być na każdych mistrzostwach i walczyć o medale. Niespodzianki są jednak częścią futbolu. To piękne, kiedy mały kraj wygrywa z potentatem. Jak Chorwaci czy Islandczycy. Mam nadzieję, że kiedyś w takiej roli wystąpi też Czarnogóra.

Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Marko Vesović po meczu Legia Warszawa - Zagłębie Lubin: To normalne, że trener rotuje składem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl