Otóż jego zdaniem „Ci ludzie jakimś nieprawdopodobnym wyczuciem, bo przecież tylko nikły ich procent posiada wiedzę na ten temat, wietrzą niebezpieczeństwo jakie na ich zdrowie może wywrzeć (i rzeczywiście wywiera) noszenie maseczek”.
I jako załącznik obejrzałem filmik, w którym jakis lekarz przekonuje, że maseczka jest niemal zabójcza i bakteryjne zakażenie płuc mamy jak w szwajcarskim banku. I jeszcze przykład małej Hani chorej na białaczkę, której koronawirus nic nie zrobił.
„To z czym mamy do czynienia to nie jest światowa pandemia,to światowa psychoza, histeria, to korono-panika, którą należy przerwać, bo przecież szpitale zakaźne są puste. Tę psychozę nakręcają media, a dziennikarze nadmuchują temat do niewyobrażalnej skali. To jest jakieś szaleństwo” - pisze Czytelnik.
Coraz częściej słyszę takie głosy. Może nie o szkodliwości maseczek, ale o tym, że koronawirus to jedna, wielka ściema. Słowem to głosy ludzi, cytując Czytelnika, którzy „przejrzeli na oczy”. Jestem daleki od wyrażania opinii w stylu niemieckich komentatorów, że niedowiarkowie to covidioci. W końcu ulicami Berlina przeszło ich 20 tys. Oczywiście mogę mieć także w nosie opinie lekarzy, którzy mówią, że dystans, maseczki i czyste ręce to najpewniejszy sposób obrony i głos dyrektora krakowskiego szpitala, który już mówi o selekcji pacjentów.
Jednak mam dwoje starszych wiekiem rodziców. I jeśli przywlókłybym im to paskudztwo i stało się to najgorsze, nie darowałbym sobie tego do końca życia. W tych samych kategoriach myślę o sąsiadach, o mojej lekarce, o pani z warzywniaka...
