Oskarżony do sądu został przywieziony z aresztu śledczego, gdzie przebywa. Przyznał się do winy oraz wyraził żal i skruchę. - Kocham swoją córkę. Zrobiłem wielki błąd, że ją oblałem i podpaliłem - podkreślił Jerzy K.
Z jego zeznań wynika, że pokłócił się z córką Joanną K. i jej matką, czyli byłą żoną Haliną K.
Żonę obwiniał o to, że założyła sprawę o rozwód, ale nie założyła sprawy o podział majątku. Córka z kolei irytowała go, gdyż „mądrowała się i wtrącała, gdy rozmawiał z matką”.
Jerzy K. miał też żal do kobiet, że przez nie trafił do więzienia oskarżony o znęcanie się nad nimi.
Po rozwodzie Jerzy K. stracił dach nad głową i zamieszkał w schronisku dla bezdomnych na Nowych Sadach w Łodzi. Dlatego postanowił się zemścić.
Do dramatycznych wydarzeń doszło 8 czerwca 2016 r. w Łodzi na Bałutach.
Płyn ze słoika wlałem w szczelinę między futryną a drzwiami, po czym wyjąłem zapalniczkę i podpaliłem zeznał Jerzy K. w sądzie
Jerzy K. wyjaśnił, że tego dnia udał się na Bałucki Rynek, gdzie za 10 zł kupił żrącą i łatwopalną ciecz. Wieczorem pojechał tramwajem i autobusem MPK do domu córki i byłej żony. Zastał córkę. Gdy otworzyła drzwi, wyjął słoik z cieczą, chlusnął w szparę między drzwiami i futryną, po czym podpalił zapalniczką rozlaną na podłodze ciecz.
Gdy opowiadał o tym, jego córka zaczęła płakać...
Oskarżony zeznał, że wycofał się zaraz po podpaleniu cieczy przy drzwiach. Tymczasem śledczy ustalili, że kiedy Joanna K. uciekła w głąb mieszkania, ojciec ją dogonił, oblał cieczą ze słoika, krzyknął: „Masz za swoje!” i wyjął zapalniczkę, aby podpalić córkę.
Kobieta zaczęła przeraźliwie krzyczeć, co ją zapewne uratowało, bo ojciec spłoszył się i wybiegł z domu. Wkrótce przybyli strażacy, którzy ugasili pożar w mieszkaniu oraz ratownicy medyczni, którzy opatrzyli Joannie K. poparzoną stopę.
W wyniku pożaru zostały uszkodzone drzwi wejściowe do kuchni, łazienki i innych pomieszczeń. Spaliła się odzież, wykładzina i szafki w przedpokoju. Ucierpiały ściany, które zostały okopcone w całym mieszkaniu. Matka pokrzywdzonej oszacował straty na 25 tys. zł.
Po próbie podpalenia Jerzy K. najpierw pojechał do Zgierza, a potem wrócił do schroniska dla bezdomnych w Łodzi, gdzie został zatrzymany przez policję.
Później zapewniał, że nie chciał zabić córki, a jedynie ją postraszyć i uciszyć, „żeby już nie pyskowała”.