Przed wyborami w Niemczech: Merz jest w porządku, ale Weidel to sigma

Wojciech Szczęsny
Alice Weidel AfD
Alice Weidel AfD JENS SCHLUETER/AFP/East News
- Prowadząca w sondażach CDU/CSU i jej kandydat na kanclerza Friedrich Merz opowiadają się za poprawą relacji z polskim rządem - mówi Lidia Gibadło, specjalistka ds. Niemiec z Ośrodka Studiów Wschodnich.

23 lutego w Niemczech odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne zarządzone po rozpadzie koalicji kanclerza Olafa Scholza. Zmiana władzy w sąsiednim kraju co do zasady powinna nas obchodzić, ale obecnej sytuacji to, kto dojdzie do władzy za Odrą może mieć mniejsze znaczenie, skoro polski rząd w zakresie bezpieczeństwa stawia na współpracę z państwami skandynawskimi i bałtyckimi. Słuszna teza?

Myślę, że nie powinniśmy tak szybko spisywać Niemców na straty. To państwo, które wciąż uważa się za lidera Unii Europejskiej. Jest też największym partnerem handlowym Polski, a w RFN mieszka i pracuje bardzo wielu naszych rodaków. Współpracujemy też w ramach NATO, więc nie możemy tracić Berlina z naszego radaru. Zwłaszcza, że Polska przewija się w trwającej kampanii wyborczej.

W jakim kontekście?

Polska jest dla Niemców partnerem na wielu płaszczyznach. Teraz jest to przede wszystkim kwestia bezpieczeństwa. Tu pojawiamy się jako partner w stosunkach bilateralnych, ale także jako członek Trójkąta Weimarskiego, czyli współpracy Polski, Niemiec i Francji.

Kto w Niemczech postuluje wzmacnianie tej współpracy? Różnica zdań w kwestii skali pomocy dla Ukrainy oraz dość skomplikowana sytuacja wewnętrzna w Paryżu i Berlinie sprawiła, że Polska zwróciła się ku innym sojuszników z UE i NATO.

Współpraca z Polską i Francją pojawia się w postulatach wszystkich niemieckich partii, choć najmocniej u polityków chadeckich zwłaszcza w kontekście krytyki skierowanej pod adresem rządu Olafa Scholza i partii SPD. Opowiadają się za aktywizacją kooperacji z Warszawą i współpracy w Trójkącie Weimarskim. Kandydat na kanclerza CDU/CSU Friedrich Merz opowiada się także za stworzeniem formatu złożonego z Niemiec, Polski, Francji i Wielkiej Brytanii, by wypracować wspólne stanowisko w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie, przyszłości politycznej tego kraju oraz perspektyw i planów dla całej Europy i przedstawione Waszyngtonowi.

Donald Trump preferuje raczej stosunki dwustronne. Czy Friedrich Merz ma dostateczną pozycję, by rozmawiać z nim jak równy z równym?

O tym zdecydują wyborcy w Niemczech. Jego partia wierzy, że Merz takie możliwości ma. W przeciwnym razie nie zostałby oficjalnym kandydatem do objęcia funkcji kanclerza. Mimo spadku w sondażach jego ugrupowanie dalej cieszy się największym poparciem. Gdyby wybory odbyły się teraz, najprawdopodobniej to on pokierowałby nowym niemieckim rządem.

Jednolite stanowisko wszystkich państw Unii Europejskiej w sprawie bezpieczeństwa jest możliwe do ustalenia? Polski rząd ostatnio szuka wspólnego języka przede wszystkim z Finlandią, Szwecją i resztą państw północnej Europy.

Ale właśnie w podobną stronę może chcieć pójść CDU.

Może chcieć, czy pójdzie?

Powiedziałabym, że byłaby to formuła „agree to disagree”, czyli nie zgadzamy się, ale nie powoduje to naszego sprzeciwu.

A konkretnie?

Chadecy nie chcą federalizacji Unii Europejskiej. Stawiają na współpracę międzyrządową i tworzenie koalicji państw zainteresowanych tworzeniem nowych inicjatyw. Problemem może być jednak wprowadzenie głosowania większością kwalifikowaną w obszarze wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa (WPZiB) popierane przez chadeków, a budzące kontrowersje wśród części państw członkowskich. Niemniej brak obecności Olafa Scholza na spotkaniu liderów państw nordyckich i zaproszonej Polski został uznany za osłabienie roli Berlina w polityce Unii Europejskiej. Macron i Scholz spotkali się ostatnio w Paryżu, ale widać, że ta współpraca nie układa się dobrze. Francja i Niemcy nadal są dla siebie kluczowymi partnerami, ale ten tandem ewidentnie spowolnił. Jak zauważają niemieccy komentatorzy, protokół rozbieżności między obiema stronami coraz bardziej się powiększa. Końcówka kadencji Olafa Scholza raczej nie zakończy się przełomem w tej kwestii.

Po rozpoczęciu agresji Rosji na Ukrainę Scholz ogłosił, że w niemieckiej polityce nadszedł czas na „Zeintenwende”, czyli punkt zwrotny. Przedterminowe wybory to kres tej koncepcji?

Pamiętajmy, że odchodząca koalicja rządząca działała w sytuacji wewnętrznego napięcia właściwie od samego początku jej zawiązania. Wojna na Ukrainie tylko uwidoczniła, że pewne punkty zbieżne udało się znaleźć, ale generalnie wypracowanie kompromisów coraz trudniej. Podczas kadencji rządu SPD, Zielonych i FDP było co najmniej kilka sytuacji, w których można było zastanawiać się, czy to już koniec koalicji. Ostatecznie gdy sondaże zaczęły wskazywać, że FDP oscyluje wokół progu wyborczego, znalezienie się poza Bundestagiem staje się realna, a liberałom nie udało się przekonać koalicjantów do wprowadzenie ich propozycji gospodarczych, nastąpiła decyzja o wyjściu z koalicji, choć formalnie to Scholz zdymisjonował ministra finansów i lidera FDP Christiana Lindnera. Oczywiście nie można całą winą obarczać FDP, ale wydaje się, że to oni byli najbardziej zdecydowani na rozejście się. Zwłaszcza, że jakiś czas temu światło dzienne ujrzały dokumenty świadczące o powstaniu całej strategii wyjścia z koalicji. Zresztą z tego powodu SPD zdołała wskazać Lindnera jako głównego architekta tego rozłamu. Znamienne jest to, że Niemcy rano w środę 6 listopada obudzili się z wieścią o zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, a wieczorem zostali poinformowani, że ich rząd właśnie się rozpadł.

Czy potencjalny następca Olafa Scholza ma „dojście” do nowej amerykańskiej administracji?

Kanclerzem jest nadal Scholz i Trump być może go pamięta. Choć nie wiem, czy akurat są to szczególnie pozytywne skojarzenia, ponieważ podczas wizyty Trumpa z okazji szczytu G20 w Hamburgu, którego burmistrzem był wówczas Scholz, odbywały się gwałtowne demonstracje antyglobalistów. Ale Scholz był też wicekanclerzem i ministrem finansów w ostatnim rządzie Merkel, więc panowie mieli okazje do spotkań. Do wyborów został jeszcze miesiąc, ale gdyby przyjąć, że w Niemczech faktycznie nastąpi zmiana władzy, to należałoby sobie zadać pytanie, czy i jakie kontakty w Waszyngtonie ma Friedrich Merz i ludzie z jego otoczenia. Sam Merz był szefem stowarzyszenia Atlantik-Brücke, czyli „Atlantycki Most”, które od lat 50-tych XX wieku ma za cel zacieśniać więzy między Amerykanami i Niemcami. Najogólniej rzecz ujmując chodzi o to, żeby utrzymywać dobre relacje między Berlinem i Waszyngtonem nawet w chwilach, gdy relacje polityczne nie są najlepsze. Merz wielokrotnie podkreślał, że potrafi rozmawiać z Amerykanami.

Będzie potrafił rozmawiać z Elonem Muskiem, który otwarcie wtrąca się w kampanię wyborczą w Niemczech?

Niemieccy politycy krytykują Muska i mówią o jawnej ingerencji w kampanię wyborczą.

Musk nazwał Scholza głupcem.

Odwołuje się do swoich inwestycji w Niemczech i uważa, że upoważnia go to do komentowania niemieckiej polityki.

Nawet na publikacje w niemieckich mediach artykułów, w których wspiera skrajnie prawicową partię AfD.

To dłuższa historia. Wszystko zaczęło się jeszcze na początku grudnia, kiedy wspomniany wcześniej były minister finansów Christian Lindner w jednym z programów telewizyjnych powiedział, że w niemieckiej gospodarce brakuje pomysłów takich ludzi jak Elon Musk, czy prezydent Argentyny Javier Milei. Problem polega na tym, że są to ludzie, którzy nie cieszą się dobrą opinią w RFN. Wypowiedź Lindnera odbiła się w Niemczech szerokim echem, a o komentarz poproszono Friedricha Merza, który skrytykował Lindnera. To z kolei podchwyciła pewna niemiecka influencerka, na której posta odpowiedział już sam Musk. No i się zaczęło, bo Amerykanin napisał, że „tylko AfD może uratować Niemcy”. Musk zaczął krytykować w mediach społecznościowych zarówno Scholza, jak i prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera. Po artykule w „Welt am Sontag” była jeszcze rozmowa na platformie X z kandydatką AfD na kanclerza Alice Weidel.

AfD nie jest partią antyamerykańską?

Jest, ale mimo to poparcie biznesmena i doradcy nowego prezydenta USA nie wpłynęło negatywnie na notowania takiej partii. Być może zwolennicy partii uznali, że ta będzie ona w stanie dogadać się z nową amerykańską administracją.

Jeden z niemieckich think-tanków odkrył, że Rosjanie zamierzają ingerować w kampanię w Niemczech po to, żeby wspierać AfD. Nikomu to nie przeszkadza?

Takie ryzyko oczywiście istnieje. AfD ma poparcie rzędu ok. 20 procent. Nie wiemy, co się wydarzy w ciągu najbliższego miesiąca. Niemniej ta partia wydaje się być na fali i zdaje się nadawać toń kampanii. AfD już od dawna nie jest partią niszową. To już jest ugrupowanie mainstreamowe, które nie musi poszukiwać wyborców wyłącznie wśród osób niezadowolonych z obecnej sytuacji i chcących w jakiś sposób pokazać swoją dezaprobatę dla władz. Nikt nie wstydzi się już przyznać, że głosuje na AfD. To z kolei oznacza, że sondaże AfD mogą być bardziej wiarygodne niż kiedyś. Politycy i sztabowcy AfD doskonale poruszają się w mediach społecznościowych. A to ma wielkie przełożenie szczególnie dla najmłodszych wyborców. Było to widać szczególnie jesienią w czasie wyborów we wschodnich landach. Robienie sobie zdjęć na wiecach wyborczych AfD było wśród młodzieży wręcz modne. Robili to nawet ci młodzi ludzie, którzy nie mają jeszcze praw wyborczych i nie mogą głosować.

Może Pani wskazać główną emocję, którą da się obecnie scharakteryzować niemieckie społeczeństwo?

Niepewność.

Czym spowodowana?

Chodzi głównie o sytuację gospodarczą. Większość Niemców swój osobisty stan majątkowy ocenia pozytywnie, ale całościowo ocenia, że państwo w tym względzie kuleje. Chodzi o konkurencyjność, przestarzałą infrastrukturę, czy choćby zadyszkę przemysłu motoryzacyjnego, który był niemiecką dumą. Do tego dochodzą kwestie związane z migracją - gdzie też zdaniem większości obywateli państwo sobie nie radzi - oraz luką na rynku pracy. Rozwiązanie tych dwóch kwestii przypomina konieczność łączenia wody z ogniem, ale Niemcy tego oczekują, a to się nie udaje.

Coś jeszcze?

Wynik wyborów w Ameryce. USA przez lata były gwarantem bezpieczeństwa Niemiec oraz jednym z głównych, jeśli nie kluczowym architektem zjednoczenia kraju po upadku komunizmu. Mimo sceptycznych nastrojów wobec Stanów Zjednoczonych, to Waszyngton był dla Berlina punktem odniesienia w najważniejszych sprawach. Chodzi tu o tak podstawowe kwestie jak wartości demokratyczne. Teraz to wszystko się zdaje się co najmniej erodować.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl