To był długi okres niepewności. W sobotę wieczorem było wiadomo tylko o kilku rzeczach. Buntownikom będzie wybaczone, Prigożyn wyjedzie na Białoruś, a twarzą porozumienia jest Łukaszenka. Dość ogólnikowe, choć faktycznie, wagnerowcy zawrócili z marszu na Moskwę.
Informacyjny chaos
Na ponad dobę zniknęli z przestrzeni publicznej główni bohaterowie tego (komedio)dramatu. Dopiero w poniedziałek rano pokazano zdjęcia Siergieja Szojgu z rzekomej wizyty na froncie. Sęk w tym, że łatwo wykazano, iż było to nagranie zrobione jeszcze przed próbą puczu. Niedługo później Kreml zamieścił informację o rozmowie telefonicznej Władimira Putina z emirem Kataru. Na „objawienie się” Prigożyna trzeba było czekać przez kolejne kilka godzin. W wystąpieniu przekazanym przez jego służby prasowe wydawał się dość potulny, tłumaczył powód buntu, wyrażał skruchę z powodu śmierci kilkunastu wojskowych, nie zaatakował po nazwisku ani Szojgu, ani tym bardziej Putina.
Wciąż nie było jednak wiadomo, gdzie Prigożyn przebywa. Za to Putin wystąpił w poniedziałek wieczorem z kolejnym przemówieniem do Rosjan. Przekaz był podobny, do tego z soboty rano. Sprowadzał się do ponownego potępienia buntowników i podkreślenia, że Kreml był skuteczny w zakończeniu konfliktu bez większych ofiar. Ciekawe, że chwilę wcześniej rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow zapowiadał przełomową dla Rosji i Rosjan mowę Putina. Nic takiego się nie stało. Czyżby z jakiegoś powodu Putin zmienił przekaz? Czyżby zrezygnował z zapowiedzi czystek i szukania winowajców kompromitacji państwa w obliczu rebelii najemników? W każdym razie, pojawiło się wieczorem nagranie z jego spotkania z członkami Rady Bezpieczeństwa FR.
Białoruś i Afryka?
Wtorek przyniósł nowe sensacje. Na Białorusi miał wylądować samolot kojarzony z Prigożynem. Pojawiły się informacje o budowie bazy dla wagnerowców w obwodzie mohylowskim – zdementowane przez samego Łukaszenkę. Jednocześnie do kontrataku już na całość przeszedł Putin. W ciągu paru godzin spotkał się z przedstawicielami wszystkich struktur siłowych, a następnie już tylko z wojskowymi. Przy okazji zaatakował Prigożyna, wymieniając konkretne sumy, jakie spółki szefa wagnerowców miały otrzymać ostatnio z państwowej kasy. Mniej więcej w tym samym czasie jednak pojawiły się doniesienia, że zamknięto postępowania karne przeciwko Prigożynowi w związku z zarzutem zbrojnego puczu.
Dodatkowo, Putin ujawnił tak naprawdę element porozumienia z Prigożynem. Ci wagnerowcy, którzy wyrażą chęć, będą mogli udać się za swym szefem na Białoruś. Pozostali mają do wyboru podporządkowanie się armii (podpisanie kontraktu) albo odejście z firmy. Nie wiadomo jeszcze, jaki procent najemników wybierze konkretne opcje. Ale sytuacja wskazuje, że to nie koniec Grupy Wagnera. Oczywiście nie będzie ona już taka, jak wcześniej – szczególnie w charakterze narzędzia politycznego. Ale nadal może służyć Moskwie, jeśli nie na Ukrainie, to choćby w Afryce i na Bliskim Wschodzie.
