Ratownik medyczny. Zawód podwyższonego ryzyka

Dorota Kowalska
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Obrażani, wyzywani, szturchani. Kilka dni temu ratownik medyczny zmarł od ciosu zadanego nożem. Zaatakował go człowiek, któremu przyjechał pomóc, być może uratować życie. Trzy dni później inny medyk dostał od pacjenta w twarz. Rząd szykuje zmiany, które mają poprawić warunki pracy ratowników medycznych, a przede wszystkim poprawić ich bezpieczeństwo.

To wydarzenia z ostatnich dni. Sobota, 25 stycznia, Siedlce. Ratownicy dostali wezwanie na ul. Sobieskiego. Wsiedli do karetki i ruszyli pod wskazany adres. Na miejscu Adam Cz., człowiek, któremu mieli pomóc, rzucił się na nich z dwoma nożami. Jednemu z ratowników, 64-latkowi, zadał cios w klatkę piersiową, drugiego ranił w nadgarstek. Starszy z ratowników trafił do szpitala. Zmarł.

Trzy dni później, na jednej ze stołecznych ulic ratownicy próbowali pomóc mężczyźnie. Miał roztrzaskaną głowę. Trafił do karetki, czekał na przyjęcie na Szpitalny Oddział Ratunkowy przy Lindleya. Zasnął. Kiedy się obudził, uderzył ratownika medycznego w twarz.

Mają dość. W poniedziałek, w całym kraju zawyły syreny karetek pogotowia. To był hołd złożony zmarłemu koledze, znak solidarności z innymi atakowanymi ratownikami i sygnał dla rządzących: tak nie może być.

- Ratujemy ludziom życie, a w zamian boimy się o własne - mówią. Chcą zmian, które zapewnią im bezpieczeństwo.

Ratownicy się boją

Jowita Rutka, 40 lat. Ratować ludzi chciała właściwie od czasów liceum: działała w PCK, potem zrobiła licencjat z ratownictwa medycznego w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie. W Pogotowiu Ratunkowym w Świdnicy pracuje od 17 lat. Mają bardzo dużo wezwań. Ich karetki (są dwie) zajmują w województwie dolnośląskim kolejno trzecie i czwarte miejsce pod względem ilości wyjazdów. Pracuje od godz. 7.00 do 19.00, potem dzień przerwy, nocka, czyli dyżur od godz. 19.00 do godz. 7.00, dwa dni przerwy.

- Przychodzę do pracy, przejmuję dyżur, sprawdzam sprzęt. Jeżeli zdążę, bo często wcześniej mamy wezwanie - opowiada. W ciągu dyżuru wyjeżdżają zazwyczaj około sześciu razy.

- Do starszych ludzi, różnorakich urazów, do upojonych alkoholem - wylicza.

Alkohol i narkotyki, to prawdziwa plaga. Ze środkami odurzającymi problem jest taki, że nie zawsze wiedzą, co podać - skład dopalaczy wciąż się zmienia, a oni nie mają pojęcia, co ta konkretna osoba właśnie wzięła. Tym bardziej że najczęściej nie ma z nią żadnego kontaktu.

Nie ukrywa - boi się. Zwłaszcza, jeśli mają wezwania do tak zwanych trudnych dzielnic: alkohol, narkotyki, patologia. Bywają rozdarci, ludzie krzyczą: „Pomagajcie, wejdźcie do kamienicy!”, a oni nie wiedzą, co zastaną w mieszkaniu. Nikt ich nie osłania, nikt ich nie obroni, liczą wyłącznie na siebie. Oczywiście, mogą poprosić policję o pomoc, ale nie zawsze wiedzą, że będzie potrzebna.

- Ostatnio zostaliśmy wezwani do człowieka, który leżał na ulicy. Przyjechaliśmy, mężczyzna był kompletnie pijany. Podeszłam, chciałam pomóc. Krzyczał, żebyśmy się wynosili, bo roznosimy syfa, że jesteśmy nieukami, bo inaczej nie jeździlibyśmy na karetce. W końcu ruszył na nas z butelką - opowiada. Wezwali mundurowych. Czekali godzinę.

- Ten człowiek podszedł do mnie i zapytał: „A ty masz dzieci? To ich kur.. pilnuj!” - wspomina. Zgłosili sprawę na policję. Mężczyzna dostał zakaz zbliżania, został też skazany na 10 miesięcy prac społecznych.

Innym razem mieli wezwanie „do bólu głowy”. Wchodzą do mieszkania, w środku ze 20 osób, regularna impreza.

- Ruszyli na nas, pytali, czy jesteśmy z policją. Było niebezpiecznie. Okazało się, że policja była w tym mieszkaniu przed nami, rozpyliła gaz, stąd ból głowy u jednego z imprezowiczów - wzdycha.

Kocha swoją pracę, ale to ciężki kawałek chleba. Widzi ludzkie cierpienie, przeżywa ludzie dramaty. Jakiś czas temu wezwali ich do wypadku drogowego. To było czołowe zderzenie. Jednym z poszkodowanych był jej szkolny kolega. Nie wiedziała o tym, podbiegła do rannego, zobaczyła znajomą twarz. Próbowali chłopaka reanimować. Nie udało się, przegrali tę walkę o życie.

- Tak, chciałabym czuć się pewniej - nie ukrywa.

Ratownicy medyczni od dawna postulują o zmiany w prawie, które miałyby im zapewnić większe bezpieczeństwo w pracy, chcą też zaostrzenia kar dla tych, którzy podnoszą na nich rękę.

Ostatnio było o tym głośno w grudniu 2024 roku, kiedy tego typu postulaty podniósł poseł Janusz Cieszyński. Kilka dni wcześniej na ratowników medycznych w Warszawie napadł pacjent, jak okazało się później - funkcjonariusz Służby Ochrony Państwa.

„Przy pomocy ratowników medycznych przeszedł do ambulansu, gdzie miały zostać przeprowadzone medyczne czynności ratunkowe. Mężczyzna w rozmowie przyznał, że spożywał wcześniej sporo alkoholu, dlatego przewrócił się i stąd doszło do urazów. Był spokojny i współpracował. Bez problemów przekazał dowód osobisty” - przekazał potem Meditrans.

Jeden z ratowników chciał zmierzyć mężczyźnie ciśnienie, drugi zapytał go o adres, wtedy pacjent dostał szału: zerwał się z noszy, ubliżał ratownikom, kopał ich i okładał pięściami. Ci wezwali pomoc.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych (OZZRM) podkreśla, że w Polsce nie ma nawet statystyk, które obrazowałyby skalę ataków na medyków. Z kolei Krajowa Izba Ratowników Medycznych wskazała obszary, które wymagają natychmiastowej poprawy, wprowadzenia nowych uregulowań i rozwiązań systemowych.

- Nie ma tygodnia, w którym nie wystąpi atak fizyczny na ratowników medycznych, na ambulans. Musi być ochrona prawna ratowników i wyposażenie ich w środki ochrony indywidualnej, które zapobiegłyby przy takich sytuacjach obrażeniom ciała oraz szkolenia - stwierdził rzecznik Krajowej Izby Ratowników Medycznych Michał Winter. - Nie wyeliminujemy problemu ataków na ratowników medycznych, ale możemy zmniejszyć skalę zjawiska. Działania w tej sprawie nie mogą być ukierunkowane w jedną stronę, ale muszą być wielowektorowe. Po pierwsze, musi być edukacja społeczeństwa, ale pacjent w widzie alkoholowym lub narkotycznym nie za bardzo będzie brał pod uwagę, że zwiększono kary za ataki na ratowników. Po drugie, muszą być także szkolenia dla nas z rozmowy w sytuacjach kryzysowych, ze sposobów postępowania z agresywnym pacjentem, z samoobrony - dodał.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych zwrócił się w piśmie do ministry zdrowia Izabeli Leszczyny oraz do ministra sprawiedliwości Adama Bodnara o podjęcie natychmiastowych działań w celu przeciwdziałania agresji wobec ratowników medycznych.

„(...) Zwracamy się z apelem i żądamy podjęcia natychmiastowych i zdecydowanych działań w celu przeciwdziałania narastającemu problemowi agresji wobec ratowników medycznych” - napisali. W piśmie podkreślono, że ratownicy doświadczają „coraz częstszych przypadków ataków fizycznych i werbalnych na personel medyczny, który niesie pomoc w sytuacjach zagrożenia życia i zdrowia”.

Na odpowiedź polityków nie trzeba było długo czekać.

„Z głębokim smutkiem przyjęliśmy informację o tragicznej śmierci ratownika medycznego w Siedlcach. Ratownik został zaatakowany przez pacjenta, któremu niósł pomoc. Mimo udzielonej pomocy ratownik zmarł w szpitalu. Rodzinie i bliskim zmarłego składamy wyrazy głębokiego współczucia. Równocześnie zapewniamy pełne wsparcie dla jego rodziny” - czytamy we wspólnym oświadczeniu MZ i MSWiA.

Ministrowie deklarują też „podjęcie stanowczych działań w celu zwiększenia ochrony służb medycznych oraz zapewnienia skuteczności ścigania przestępstw przeciwko ratownikom”.

Kiedyś cieszyli się szacunkiem

Marcin Borkowski, „Borkoś”. Marka sama w sobie. W pierwszych tygodniach pandemii, po dyżurach w karetce, jeździł motoambulansem i pomagał ludziom jako wolontariusz. Podczas jednego z takich patroli, w październiku 2021 roku zderzył się z samochodem osobowym. W stanie ciężkim trafił do szpitala. Przeszedł pięć operacji, miesiąc leżał w śpiączce. Czekały go miesiące rehabilitacji. Doszedł do siebie, dzisiaj znowu pomaga innym.

- Jeżeli chodzi o przemoc i agresję, jest gorzej niż w latach 90. A wtedy sporo się działo. W Warszawie i okolicach walczyły ze sobą gangi Wołomina i Pruszkowa, były strzelaniny, podkładano bomby, ale wtedy raz jeden miałem przyłożony pistolet do głowy - opowiada.

To była mafia jugosłowiańska, sami ich wezwali. Chcieli okraść człowieka, pobili go strasznie. Chyba bali się, że umrze, więc zadzwonili po pogotowie. Potem jednak wyciągnęli broń i kazali im wracać do karetki. Bili człowieka dalej, potem rzucili im skatowanego mężczyznę na podłogę ambulansu. Zawieźli go do szpitala. Zmarł.

- Ale to był jeden jedyny raz. Mieliśmy szacunek u ludzi. Wiedzieli, że jeśli nas wezwą, przyjedziemy i udzielimy im pomocy - wspomina.

Mogli zostawić na warszawskiej Pradze otwartą karetkę, nigdy nic nie zginęło. Gdyby ktoś ukradł cokolwiek, byłby spalony w dzielnicy.

- Potem przyszła demokracja i wszystko się zmieniło - tak to widzi. Był już nie tylko alkohol. Otworzono granice, do Polski zaczęły spływać przeróżne używki. Narkoman, jak podkreśla „Borkoś”, pobije nie tylko ratownika medycznego, żeby zdobyć pieniądze na towar, rzuci się z nożem na matkę, ojca, sąsiada.

- Były pewne niepisane zasady, których przestrzegali starzy pacjenci, młodzi te zasady odrzucili - mówi.

Nie było 24-godzinnego dyżuru, żeby nie spotkali się z agresją słowną, raz w miesiącu dochodziło do rękoczynów.

Nieraz widział nóż wyciągnięty w swoją stronę. Kiedyś szli do pacjenta, a ten zrzucił na nich ze schodów ogromny, wielki stół. Zdążyli się uchylić, stół rozbił się na ścianie.

- Potem pojawiły się social media. Wszyscy skrupulatnie nagrywali nasze interwencje. My musieliśmy być grzeczni, nasi pacjenci już nie - zauważa.

Nic im nie wolno. Mogą wyłącznie przytrzymać agresywnego pacjenta. Nie mogą przyduszać, uderzać, robić dźwigni. Właściwie zostaje tylko ucieczka.

- Ta poprawność polityczna sprawiła, że z jednej strony pacjenci poczuli się bezkarni, z drugiej - ratownicy machnęli ręką. Jeśli mają się potem tłumaczyć policji, przełożonym, odpuszczają. Nie chce im się. I koło się zamyka, bo to rozzuchwala drugą stronę - tłumaczy.

Poza tym często po prostu nie mają siły. Zespoły są dwuosobowe. Wejść do zgłoszenia na czwarte piętro starej kamienicy bez windy, to tak jak na siódme bloku. Są obładowani sprzętem. Jeśli na górze zastaną panią Leokadię z nadciśnieniem, to pół biedy. Gorzej, jeśli osiłka z nożem w ręku. Oczywiście wiedzą, że są miejsca, w których trzeba uważać, znają ulice, konkretne adresy. Mieli kiedyś takiego delikwenta, do którego zawsze na wezwania jeździli w asyście policji. Któregoś dnia weszli, ten ich zobaczył, chwycił za nóż, rozciął brzuch na całej szerokości, wnętrzności wyleciały na zewnątrz.

- Proszę zauważyć, nie ma szacunku w ogóle do służb, atakowani są i ratownicy medyczni, i strażacy, chociaż to zawód największego zaufania publicznego. O policjantach nie wspomnę, bo ich atakowano zawsze - mówi.

Żonie, która też jest ratownikiem medycznym, nie pozwalał jeździć na karetce. To zbyt niebezpieczne, kobieta pracuje na szpitalnym oddziale ratunkowym.

- Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach, aby brać na siebie ciężar obcowania z agresją, niech tego nie robi - tak uważa.

Nie jest łatwo, to nie jest praca dla każdego. Fakt, że zostali funkcjonariuszami publicznymi, że za atak na nich grozi większa kara, nic tak naprawdę nie zmienił.

„Borkoś” ma rację. Strażacy też bywają w trudnych sytuacjach i to nie z powodu ognia. Ci z Limanowej podczas jednej z akcji gaśniczych w marcu zeszłego roku zostali brutalnie zaatakowani przez mieszkańców osiedla, na którym doszło do pożaru. Pod ich adresem padły groźby, wyzwiska, doszło do rękoczynów. Jeden ze strażaków trafił do szpitala. Kilka lat temu, podczas gaszenia podpalonych kontenerów na śmieci na placu Wyzwolenia dwunastu strażaków zostało napadniętych przez chuliganów. Jeden strażak został pobity, pogotowie zabrało go do szpitala. W sylwestrową noc w Szczecinie pijany mężczyzna rzucił butelką w kabinę wozu strażackiego. Butelka wybiła szybę w pojeździe i uszkodziła lusterko.

Mimo wszystko do tych napaści dochodzi stosunkowo rzadko, ataki na ratowników medycznych stały się codziennością.

Widzieli już wszystko

Michał Gustowski, jeździł na karetce 16 lat, był pielęgniarzem. Rok temu odszedł z pogotowia.

- Wypaliłem się - tak mówi.

I nie chodzi o to, co wiedział, a widział wiele.

- Ratownictwo przestało być ratownictwem, stało się doraźną pomocą od wszystkiego. Ci, którzy radzą sobie w życiu, idą do lekarza, ci najbardziej biedni, nieporadni dzwonią po pogotowie - tłumaczy.

Pracował na Pradze Północ, w Otwocku, Piasecznie. Codziennie spotykał się z agresją, wiele razy musiał po prostu walczyć, ale - jak mówi - koledzy z pogotowia byli krzepcy, potrafili radzić sobie z przemocą.

- Dostaliśmy wezwanie do osoby chorej psychicznie. Wchodzimy na czwarte piętro, otwieramy drzwi, przed nami 27-letni wielki chłop, „Wypierdalać!” - krzyczy na dzień dobry. Wyszliśmy, wybiegał za nami z wielkim kuchennym nożem. Zamknęliśmy się w karetce, zaczął walić głową w szybę, wezwaliśmy policję - wspomina.

Innym razem zostali wezwani na małą wieś w okolicy Otwocka, tam wtedy pracował. Przyjechali na miejsce, to też było wezwanie do osoby chorej psychicznie, weszli do domu i zobaczyli porąbane meble.

- Pośrodku nich stał mężczyzna, ruszył na nas z siekierą - opowiada. - Nie, to nie jest bezpieczny zawód - dorzuca.

Nie bał się, bo od dziecka ćwiczył sztuki walki, ale kolega dostał od pacjenta nożem, pokiereszował mu rękę. Czasami wystarczy moment nieuwagi i już.

Napatrzył się na całe życie. Na Pradze Północ, wiadomo jak jest: niebezpiecznie. Alkohol, narkotyki, bieda. Widział mieszkania starszych ludzi, do których trudno było wejść, bo zbierali wszystko z ulicy. Chodził wśród pluskiew, karaluchów, wszelkiego robactwa, opatrywał brudne, ropiejące rany. Ratował pijaków, bezdomnych, staruszków pozostawionych samym sobie. Miał dość.

W środę ratownicy medyczni spotkali się z przedstawicielami resortów zdrowia, sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych i administracji. Przedstawili dziesięć postulatów, które mają zapewnić im większe bezpieczeństwo.

Pierwszy dotyczył zwiększenia kar za ataki na ratowników medycznych.

Izabela Leszczyna poinformowała, że Ministerstwo Sprawiedliwości prowadzi analizę, jak egzekwowane jest prawo Kodeksu karnego, chroniące funkcjonariuszy publicznych. Wiceminister sprawiedliwości Arkadiusz Myrcha zobowiązał się, że taka analiza będzie gotowa w ciągu najbliższych dni.

Minister zaznaczyła, że ostateczna decyzja - czy i w jakim stopniu przepisy Kodeksu karnego zostaną zaostrzone - zostanie ogłoszona przez premiera Donalda Tuska.

- Powołaliśmy szybko reagujący, składający się zaledwie z kilku osób zespół, który w piątek podsumuje decyzje dotyczące ratowników medycznych, jakie zapadną m.in. po rozmowie przedstawicieli resortów z premierem Donaldem Tuskiem - stwierdziła minister zdrowia.

W zespole ma znaleźć się kilka osób, na jego czele stanie wiceszef MZ Marek Kos.

- Ustaliliśmy dwie prędkości działania: szybkoterminowe, które wprowadzimy już i natychmiast po to, żeby bezpieczeństwo ratowników było jak największe od zaraz oraz te działania, które wymagają czy to zmian legislacyjnych, czy zmian w standardzie kształcenia - powiedziała Leszczyna.

Dodała, że sprawdzą, na ile kształcenie ratowników, zarówno przeddyplomowe, jak i podyplomowe „odpowiada rzeczywistym potrzebom i daje ratownikom poczucie bezpieczeństwa w czasie wykonywania swoich obowiązków zawodowych”. Być może ratownicy zostaną wyposażeni w kamery nasobne - takie same, jakie mają policjanci. Tyle, że rejestrowanie pracy medyków może być problematyczne, bo często związana jest z sytuacjami bardzo intymnymi.

- Zmiany legislacyjne, jeśli będą konieczne, będziemy starali się wprowadzić w jak najszybszym trybie. Trudno mówić o terminach. W piątek się spotkamy, będziemy ustalać harmonogram zmian - przekazała Leszczyna.

Dodała, że to, co rząd jest w stanie zrobić od razu, to kampanie promocyjne, informacyjne, edukacyjne. I nad takimi kampaniami pracują już ministerstwa. Kolejnym etapem jest wprowadzenie zaproponowanie kursów doskonalących.

Czuć się pewnie

Adam Cz., ten, który śmiertelnie ranił 64-letniego ratownika w Siedlcach, usłyszał zarzuty zabójstwa i czynnej napaści na ratownika medycznego. Został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. 62-latek, który uderzył w twarz ratownika medycznego odpowie za znieważenie i naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego. Obaj, podczas napaści na ratowników, byli pijani.

- Właśnie to jest największy problem - wzrusza ramionami Marcin Borowski. - Alkohol i używki.

- Edukacja jest ważna, oczywiście. Także ta w rodzinie. Rodzice powinni wpoić dziecku szacunek nie tylko do ratowników medycznych, strażaków, funkcjonariuszy publicznych, w ogóle do drugiego człowieka. Tyle te nauki idą w las, kiedy człowiek jest pod wpływem alkoholu czy narkotyków - mówi.

Ratownicy muszą więc być bardziej czujni, pilnować sami siebie. Podwyższenie kar za atak na nich na pewno odstraszy niektórych śmiałków, ale nie wszystkich. Kursy samoobrony przechodzą na szkoleniach, to nie jest tak, że nie potrafią reagować. Pytanie tylko, jak daleko mogą się posunąć, co zostanie uznane za obronę, a co już za atak.

- Ratownicy muszą czuć się pewnie - tłumaczy „Borkoś”.

Muszą wiedzieć, że stoi za nimi państwo.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl