Malcanów, niewielka wioska kilkanaście kilometrów od Warszawy, obok jest Glinianka, a w niej słynny drewniany kościółek, w którym kręcą zdjęcia do „Ojca Mateusza”. Szkoła Podstawowa im. 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego w Malcanowie jest spora, ponad czterystu uczniów, kilkudziesięciu nauczycieli. Majka Delura uczy tu od dwóch lat, razem z nią przyszedł do malcanowskiej podstawówki zwyczaj przygotowania Szlachetnej Paczki. Była koordynatorem tej akcji także w poprzedniej szkole, w której pracowała.
- W tym roku przygotowaliśmy trzy paczki. Jedna jest dla rodziny z dziećmi, dwie dla dwóch samotnych starszych pań - opowiada. Do akcji włączyły się trzy klasy, w tym 2c, w której ma wychowawstwo, ale inne dzieciaki i ich rodzice też chętnie pomagają. Bardzo chcą przygotowywać świąteczne prezenty dla innych, więc pewnie za rok paczek będzie więcej. Potrzebujących nie brakuje, czekają na produkty spożywcze, ciepłą odzież, zwłaszcza kurtki i buty, produkty chemiczne, kosmetyki. Starsza pani, dla której przygotowują paczkę, marzy o mlecznej czekoladzie. Dzieciaki były zdziwione: o mlecznej czekoladzie?
- Mają w sobie bardzo dużo empatii. Kiedy któreś z nich coś przyniesie do paczki, pokazuję to całej klasie, a ta bije brawo - mówi Majka Delura. To ważna lekcja dla drugoklasistów, bo widzą, że są tacy, którym się żyje gorzej niż im, czują też, że pomaganie cieszy. Może dlatego Grażyna Kilbach, dyrektor szkoły, mocno akcję wspiera.
Majka Delura ma w głowie taką historię: Pojechała z paczkami do rodziny, a była w niej czwórka dzieci: jedno maleńkie i troje przedszkolnych. Te szkolne dostały bańki mydlane i jak to dzieci, chciały z nich skorzystać natychmiast. Oczywiście w paczkach było mnóstwo „innego dobra”, ale akurat bańki najbardziej przypadły dzieciakom do gustu. Mama powiedziała, że będą się nimi bawić, jak pójdą: ona i wolontariuszka. Po kilku minutach zniecierpliwiona dziewczynka zapytała: „A może pani już pójść do swojego domku, bo mama powiedziała, że będę się mogła pobawić, jak pani pójdzie”.
Innym razem z mężem zawozili paczki do rodziny, która mieszkała w skrajnie trudnych warunkach. Była zima, śnieg, mróz. Kiedy dzieciaki zobaczyły przez okno, że podjeżdża Szlachetna Paczka, wybiegły po nią z domu na boska, chwyciły zawiniątka i zaczęły je wnosić po lodowatych, rozpadających się schodach do swojego mieszkania na piętrze.
Kilka lat temu starszy pan, któremu zawozili prezenty, nie chciał ich przyjąć. - To na pewno nie dla mnie, nie prosiłem o tyle - kręcił z niedowierzaniem głową. Kazał im sprawdzić w papierach, czy to na pewno dla niego. Kiedy uspokoili go, że tak, miał łzy w oczach. Potrzebował niemal wszystkiego, ale nie chciał brać czegoś, co było przeznaczone dla innych.
Przed świętami pomagamy chętnie i niemal masowo, chociaż sami wydatków mamy sporo. W zeszłym roku Fundacja Świętego Mikołaja przeprowadziła badanie: „Co motywuje Polaków do dobroczynności”. I co się okazało? Otóż, aż 62 procent Polaków, zanim usiądzie do wigilijnego stołu, myśli o innych: przekazujemy darowizny na ważne dla siebie cele, choćby na pomoc osobom chorym, wsparcie dzieci w trudnej sytuacji czy zwierzęta (27,8 procent). Kupujemy produkty, z których część dochodu przeznaczona jest na cele charytatywne (27,3 procent), bierzemy udział w akcjach prowadzonych przez znane nam organizacje, kupujemy świąteczne prezenty dla osób w potrzebie.
Dlaczego? „Bo mam poczucie satysfakcji i płynącej z tego radości” - tak odpowiedział co trzeci badany. Znaczna część z nas czuje po prostu potrzebę wspierania innych, liczy się też wychowanie i przekonania religijne.
Ale pomagamy nie tylko przed świętami: jest przecież Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Caritas, jest cała masa akcji charytatywnych i zbiórek.
Marek, 48 lat, krótka fryzura, grafik komputerowy. Mówi, że pomaga i uczy pomagania swoje dzieci, bo wspieranie innych jest czymś naturalnym, oczywistym, niepodlegającym dyskusji.
- Moje pomaganie nie jest spontaniczne. Tak po prostu zostałem wychowany, moja rodzina zawsze pomagała innym. Obok nas mieszkają starsi państwo: pan Tadeusz i jego żona Zosia. Systematycznie ich odwiedzamy, robimy zakupy, jakieś drobne naprawy w domu - opowiada.
Dzieci, ma dwóch synów w wieku szkolnym, co roku są wolontariuszami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, przygotowują też w klasie prezenty dla najuboższych rodzin w ramach Świątecznej Paczki. Starszy syn, Karol, harcerz, często bierze udział w różnych akcjach pomocowych.
- Uważam, że pomaganie uczy dzieci empatii, pokazuje, jaki jest świat tak naprawdę. Ja co roku odliczam jeden procent podatku na rzecz jednego z hospicjów, biorę udział w różnego rodzaju zbiórkach w mediach społecznościowych - wylicza. Zaangażowali się też w pomoc uchodźcom z Ukrainy, przez dwa miesiące gościli nawet u siebie kobietę z córką i wnuczką. Potem znaleźli im mieszkanie, pracę, pomogli w wysłaniu Niny do polskiej szkoły. Dzisiaj są ze sobą w stałym kontakcie, odwiedzają się.
Jak pokazuje „Barometr Humanitarny 2024” Lekarzy bez Granic, w ciągu ostatnich 12 miesięcy chętnie angażowaliśmy się w pomoc innym. Najczęściej wsparlibyśmy walkę z głodem, zdrowie i leczenie chorych oraz walkę ze skutkami katastrof naturalnych.
„Barometr Humanitarny” to cykliczne badania opinii. Tegoroczna edycja została zrealizowana przez agencję badawczą Opinia24 na reprezentatywnej grupie dorosłych Polaków i Polek.
W badaniu aż 85 proc. ankietowanych zadeklarowało, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy choć raz zaangażowało się w aktywność dobroczynną. To wynik bardzo zbliżony do zeszłorocznego (87 proc.), kiedy badanie pokazało skokowy wzrost aktywności pomocowej (o 30 punktów procentowych względem wcześniejszego roku), w związku z eskalacją wojny w Ukrainie.
- Tegoroczne wyniki są bardzo budujące - komentuje Draginja Nadażdin, dyrektorka Lekarzy bez Granic w Polsce. - Wygląda na to, że „przebudzenie pomocowe” Polaków, jakie obserwowaliśmy w związku z pomocą dla Ukrainy, jest trwałe. Oczywiście formy tej pomocy zmieniły się wraz ze zmieniającymi się potrzebami. Jednak to wspólne doświadczenie z początku pełnoskalowej agresji rosyjskiej, spontaniczny wysiłek, żeby pomóc potrzebującym ludziom i wzruszające obrazy tej pomocy najwyraźniej zostały z nami na dłużej - dodaje Draginja Nadażdin.
To prawda, po wybuchu wojny w Ukrainie Polacy stanęli na wysokości zadania, skala pomocy niesionej sąsiadom była i jest niespotykana. Została zresztą zauważona na świecie.
„Polska znów pokazała się jako jedna z najbardziej fundamentalnie przyzwoitych kultur w Europie. Jak wszyscy mają swoje złe strony, ale od średniowiecza w sercu polskiej kultury tkwi coś głęboko wyjątkowego” - pisał na Twitterze amerykański pisarz J. Daniel Sawyer.
Rząd, samorządy, fundacje, osoby prywatne pomagały Ukraińcom uciekającym ze swojej ziemi przed ostrzałem rosyjskich wojsk, przed spadającymi bombami, przed śmiercią. Polacy okazali niezwykłą solidarność z narodem ukraińskim.
W punktach recepcyjnych, które powstały przy granicy, wydawane były uchodźcom ciepłe posiłki, zapewniana była pomoc medyczna, dopełniane formalności związane z przekroczeniem granicy i pobytem w Polsce. Z punktów recepcyjnych autobusami i busami Państwowej Straży Pożarnej przewożono uchodźców do miejsc tymczasowego pobytu, które we wszystkich województwach zostały przygotowane na ich przyjęcie.
Na dworcach kolejowych, przez które przejeżdżały pociągi z Ukrainy, gromadzili się ludzie i przez okna wrzucali uciekającym przed wojną pożywienie, ubrania, pieluchy, koce - wszystko, co może im być potrzebne.
Na facebookowych grupach, takich jak „Widzialna ręka” czy „Pomoc dla Ukrainy”, co kilka minut pojawiały się nowe posty.
„Udostępnię potrzebującym domek letniskowy. Zmieści się 6-8 osób. Nie ma tam wielkich luksusów, ale jest prąd i woda, a dla dzieci huśtawka i drabinki w ogrodzie” - pisała Małgorzata. Inny post: „Bezpłatnie zapewnimy nocleg, wyżywienie, zabawki dla dzieci i święty spokój”.
W wielu miejscowościach ludzie skrzyknęli się już 26 lutego, w trzecim dniu wojny na Ukrainie. Mieli na Facebooku swoich przyjaciół, znajomych - postanowili działać. I tak na przykład Jerzy z Garwolina wziął na siebie produkcję kanapek, w którą zaangażował kobiety z koła gospodyń wiejskich i znajomych. Kilka razy w tygodniu na granicę, na warszawskie dworce trafiały z Garwolina kanapki oklejone niebiesko-żółtymi serduszkami. Ela ze Starej Miłosnej, to dzielnica Warszawy, z pieniędzy przekazanych przez sąsiadów i znajomych z całego świata kupowała soki, jogurty, słodycze. Jeździli do Dorohuska co dwa dni, najczęściej Krzysztof, właściciel osiedlowego warzywniaka, i Iwan, Ukrainiec, który od swojego polskiego szefa dostaje wtedy wolne. Na granicy byli strażacy, harcerze, bardzo pomocni policjanci, celnicy i Straż Graniczna. Tłum wolontariuszy, przyjeżdżali ludzie z Niemiec i Anglii. Rozdawali uchodźcom najpotrzebniejsze rzeczy, karmili, oferowali dach nad głową i transport. Przedstawiciele operatorów sieci komórkowych rozdali ludziom startery do telefonów, od razu je rejestrując. Ta pomoc wciąż trwa, choć jest inna, bardziej systemowa. Ukraińcy wtopili się już w naszą polską rzeczywistość, są często naszymi sąsiadami, kolegami z pracy.
Wojna w Ukrainie, jak słusznie zauważyła Draginja Nadażdin, była dla nas prawdziwym przebudzeniem. Impulsem, ale tak też najczęściej pomagamy - kierowani emocjami.
Dzisiaj niezmiennie najpopularniejszą formą wsparcia pozostaje wrzucanie pieniędzy do puszki podczas zbiórek, w tegorocznym badaniu deklarowane przez 50 proc. respondentów i respondentek. Niewielu z nas oddaje za to krew i angażuje się w wolontariat (po 11 proc. wskazań). Zwłaszcza młodzi ludzie są zainteresowani stałym wspieraniem wybranego celu społecznego.
- Otwartość młodszych roczników na stałe wspieranie organizacji można nazwać efektem Netflixa - zauważa Urszula Krassowska, dyrektor Badań Społecznych z realizującej „Barometr Humanitarny 2024” Lekarzy bez Granic agencji badawczej Opinia24. - Młodsi ludzie są po prostu przyzwyczajeni do różnych form subskrypcji, lepiej poruszają się w bankowości internetowej, mają mniejsze obawy związane z takimi formami płatności. Na razie jednak ta otwartość nie przekłada się w widocznym stopniu na praktykę - tłumaczy Urszula Krassowska.
Najmłodsze osoby częściej niż pozostałe angażowały się w aktywne formy pomocy. W grupie wiekowej 18-24 lat w ciągu ostatniego roku 23 proc. oddało krew, 24 proc. brało udział w wydarzeniu charytatywnym, a 20 proc. w wolontariacie.
Ewelina, 27 lat, długie blond włosy, duże niebieskie oczy, pracownik korporacji. Pomagała od zawsze. Kiedy była młodsza, szczególnie w okresie chodzenia do szkoły podstawowej i gimnazjum, angażowała się w wolontariat. Razem z koleżankami, pod okiem nauczycieli, organizowała zbiórki dla zwierząt w schroniskach. Zbierali karmy, koce, zabawki, siedliska.
- Pamiętam, że zawsze odzew wśród rówieśników był spory. Podobnie sytuacja wyglądała podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, kiedy z kolegami i koleżankami z klasy staliśmy z tak zwaną puszką, czy podczas Szlachetnej Paczki i organizowania potrzebnych rzeczy dla rodziny, która została wybrana dla naszej grupy - wspomina.
Później, w liceum i na studiach, pomagała trochę inaczej, przede wszystkim ze względu na brak czasu. Oczywiście cały czas wspiera akcje takie jak WOŚP, ale bardziej w formie pomocy finansowej, nie biega już po ulicach jako wolontariuszka. Dzisiaj przede wszystkim skupia się na mediach społecznościowych - udostępnia informacje o zrzutkach, potrzebach schronisk dla zwierząt.
- Po eskalacji wojny w Ukrainie miałam okazję organizować zajęcia dla dzieci i nastolatków, którzy musieli wyjechać z kraju ogarniętego wojną i zamieszkać w Warszawie. Najczęściej były to różne zabawy, jak gry w planszówki, zajęcia taneczne czy plastyczne. Choć zdarzało się, że pomagałam starszym dzieciom w odrabianiu lekcji lub powtarzaniu materiału, jaki przerabiają w polskich szkołach na zajęciach z polskiego czy matematyki - tłumaczy. I dodaje, że jej znajomi też chętnie pomagają innych. Podobnie jak ona - biorą udział w zrzutkach internetowych, wspierają WOŚP i Szlachetną Paczkę. Są też tacy, którzy co miesiąc przekazują stałe kwoty chociażby na schroniska dla zwierząt.
Polacy swoimi pieniędzmi gotowi są wesprzeć „walkę z głodem i niedożywieniem”, „zdrowie i leczenie” oraz „pomoc ludziom z krajów dotkniętych katastrofami naturalnymi”. Cele te wskazało odpowiednio 79, 77 i 74 proc. badanych.
70-procentowy próg wskazań przekroczyły również „opieka nad zwierzętami” (74 proc.) i ogólnie „pomoc humanitarna” (73 proc.). Wyraźnie mniej, choć ciągle połowa z nas (54 proc.) gotowa jest oddać pieniądze na walkę ze skutkami zmian klimatu. Uchodźcom gotowych jest pomóc 52 proc. respondentów. Pod 50-procentowym progiem pozytywnych wskazań znalazły się jedynie pomoc migrantom (42 proc.) i prawa mniejszości seksualnych (35 proc.). Najchętniej pomoglibyśmy dzieciom, które własnymi pieniędzmi gotowa jest wspierać blisko połowa Polek i Polaków (49 proc.), osobom dotkniętym przez katastrofy naturalne (35 proc.) i konflikty zbrojne (33 proc.). Osoby doświadczające kryzysu niedożywienia oraz po prostu mieszkańcy mniej zamożnych krajów, bez dostępu do opieki zdrowotnej, uzyskały odpowiednio 30 i 28 proc. wskazań. Dotkniętych przez epidemie i uchodźców chciałby wspierać co dziesiąty respondent i respondentka, na migrantów wskazało zaledwie 5 proc. z nich.
Dlaczego pomagamy? Aż 61 proc. ankietowanych zgadza się ze stwierdzeniem, że „ludzie powinni sobie pomagać i dzielić się ze sobą”. Ponad połowa (54 proc.) liczy na wzajemność („wierzę, że dobro wraca - może kiedyś ktoś pomoże mi”). 37 proc. odwołuje się do wychowania. Tylko jedna czwarta pomagających (26 proc.) przyznaje, że pomaganie daje satysfakcję, co dziesiąta osoba (10 proc.) robi to ze względu na dobrą sytuację finansową.
Janina, 64 lata, emerytka. Wychowana w biedzie, w trudnych czasach, doskonale zdaje sobie sprawę, jaką wartość ma pomaganie. Sama doświadczyła go od innych, i chodzi może nawet nie tyle o pomoc finansową, co zwykłe ludzkie wsparcie. To ono pomogło jej zdobyć wykształcenie, potem dobrą pracę. Żyła w dostatku, razem z mężem mogli pozwolić sobie nie tylko na samochód, ale i zagraniczne wojaże. Doskonale pamięta jednak czasy, kiedy maczała chleb w wodzie i posypywała go cukrem. - Przekazuję pieniądze na potrzebujące, chore dzieci, na rodziny, które cierpią biedę. Wspieram Polską Akcję Humanitarną, UNICEF - wylicza. Zawsze, kiedy znajomi czy sąsiedzi wymagają wsparcia, jest obok.
- Myślę, że pomaganie świadczy o nas jako ludziach. Wiem, że zabrzmi to dość patetycznie, ale ono jest niejako dowodem naszego człowieczeństwa. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że nie pomogę wszystkim, że miliony ludzi na świecie cierpią głód, nędzę, ale robię tyle, ile mogę - wzrusza ramionami.
Pomagajmy, bo pomagać warto. Naukowcy z University of Oxford na podstawie analizy dostępnych prac badawczych wskazują, że pomaganie, jeśli towarzyszą mu autentycznie altruistyczne emocje, potrafi nie tylko poprawiać samopoczucie, ale sprzyja zdrowiu, a nawet długiemu życiu, oczywiście, jeśli z tym pomaganiem nie przesadzamy, nie bierzemy sobie zbyt dużo na głowę.
Jedno z forów internetowych. I zażarta dyskusja o tym, czy warto pomagać, bo przecież ci, którym pomagamy, nie zawsze okazują wdzięczność, bo to wyłącznie egoizm, pomagając chcemy zrobić przyjemność przede wszystkim sobie, bo pomoc innym to kłopoty, bo czemu przekazywać pieniądze komuś, kto jest niezaradny życiowo i nic z tym nie robi.
Internauta 1: „Uważam, że pomaganie jest niejako ludzkim obowiązkiem, po to istniejemy na tym świecie, żeby żyć dla innych, a nie tylko dla siebie. Ja osobiście doświadczyłam wiele dobra od innych, np. dużo wsparcia otrzymaliśmy od Fundacji Razem Łatwiej. Mój synek dzięki niej dostał elektryczny wózek inwalidzki, na który nas nigdy nie było stać”.
Internauta 2: „Oczywiście, że warto pomagać! Doskonale robi to Fundacja Razem Lepiej - dzięki ich działalności wiele niepełnosprawnych dzieci ma choć namiastkę normalnego życia:) Czyniąc dobro drugiej osobie, wraca do Ciebie z podwojoną siłą:)”.
Internauta 3: „No jasne, że warto, tyle ludzi potrzebuje pomocy!!! Nie mówię o udających żebrakach, ale o dzieciach z domu dziecka albo chorych osobach. Ja pomagam, robiąc zakupy, odkryłam stronę fanimani.pl, jak robię zakupy, to pomagam. Wybieram organizację, którą chcę wesprzeć i gotowe, można w prosty sposób pomóc! Pomagajcie ludzie”.
Internauta 4: „Dobro zawsze prędzej czy później wróci do nas, dlatego naprawdę warto pomagać. Ja od lat działam jako wolontariuszka na rzecz Fundacji Onkologicznej Alivia. Pomagając innym potrzebującym, czuję się szczęśliwa i potrzebna. To naprawdę nie jest takie trudne, każdy z nas może od zaraz spróbować”.
Co ciekawe, pismo „Nature Human Behaviour” informuje, że badania pacjentów z uszkodzeniem określonego obszaru mózgu pozwoliły ustalić, że odpowiada on za gotowość do pomagania innym osobom. Badanie przeprowadzili naukowcy z uniwersytetów w Birmingham i Oksfordzie. I po raz pierwszy wykazali, że region zwany brzuszno-przyśrodkową korą przedczołową (vmPFC) odgrywa kluczową rolę w pomaganiu i innych zachowaniach prospołecznych.
- Zachowania prospołeczne są niezbędne, aby stawić czoła globalnym wyzwaniom. Jednak pomaganie innym często wymaga wysiłku, a ludzie mają niechęć do wysiłku. Zrozumienie, w jaki sposób decyzje wymagające pomocy są przetwarzane w mózgu, jest niezwykle ważne - tłumaczyła główna autorka badań, prof. Patricia Lockwood.
Zlokalizowany w przedniej części mózgu region vmPFC jest ważny dla podejmowania decyzji i innych funkcji wykonawczych.
W badaniu wzięły udział trzy grupy uczestników. U 25 pacjentów stwierdzono uszkodzenie vmPFC, u 15 - uszkodzenie innych części mózgu, a 40 osób stanowiło grupę kontrolną dobraną pod względem wieku i płci. Pacjenci z uszkodzeniem vmPFC byli mniej skłonni do pomagania innym.
Na kolejnym etapie badacze zastosowali technikę zwaną mapowaniem objawów uszkodzeń, która umożliwiła im identyfikację jeszcze bardziej specyficznych podregionów vmPFC, których uszkodzenia powodują, że ludzie są szczególnie aspołeczni i niechętni do podejmowania wysiłku na rzecz drugiej osoby. Co zaskakujące, zniszczenie położonego w pobliżu, ale odmiennego podregionu kory przedczołowej sprawiało, że ludzie byli stosunkowo bardziej chętni do pomocy. Tyle nauka, w Malcanowie życie toczy się swoim torem.
W piątek Majka Delura razem z rodzicami i ich dzieciakami pięknie zapakują przygotowane już paczki. Będzie dużo radości i satysfakcji, bo przecież ktoś się ucieszy, ktoś dostanie prezent pod choinkę.
W sobotę pojedzie z paczkami do dwóch magazynów w Karczewie i Długiej Kościelnej. Stamtąd wolontariusze zawiozą je trzem rodzinom, które bardzo na nie czekają. Te podarunki to nie tylko elektryczna poduszka, odzież, makaron, buty, mleczna czekolada. To dowód człowieczeństwa.

PAP