Młoda kobieta sfałszowała swoją dokumentację medyczną, z której wynikało, że ma nowotwór żołądka. Podczas operacji usunięto jej rzekomo chore i zagrożone narządy, jak się potem okazało - niepotrzebnie. Wczoraj rozpoczął się proces.
To, co wydarzyło się najpierw na terenie powiatu gliwickiego, a następnie w Bełchatowie, gdzie przeprowadzono operację, brzmi niewiarygodnie. Ustalenia śledczych wskazują jednak na to, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę.
Marta M. z powiatu gliwickiego mieszka z ojcem. Na początku 2016 roku 24-letnia wówczas kobieta zaczęła informować mamę mieszkającą w Niemczech o swoich problemach żołądkowych. Przesłała jej także wyniki - między innymi badania gastroskopowego w szpitalu w Pyskowicach i badania histopatologicznego wycinków z żołądka przeprowadzonego w Zakładzie Medycyny Sądowej w Katowicach. Z tych badań wynikało, że u 24-latki rozpoznano nowotwór żołądka. Mama Marty M. wróciła do Polski i przeprowadzono dodatkowe badanie tomograficzne, które biorąc pod uwagę także wyniki poprzednich badań, potwierdzało, że 24-letnia Marta M. cierpi na raka żołądka.
Kobiety pojechały do lekarza onkologa, który po zapoznaniu się z dokumentacją stwierdził, że ze względu na jej młody wiek i stopień zaawansowania nowotworu, należy przeprowadzić zabieg usunięcia żołądka, śledziony, węzłów chłonnych oraz części przełyku i jelit.
Lekarz zaproponował, że taki zabieg najlepiej przeprowadzić w Bełchatowie, ponieważ stosowana jest tam innowacyjna metoda żywienia pozajelitowego. Ustalono termin przyjęcia pacjentki, wystawiono skierowanie do szpitala i pani Marta pojechała do Bełchatowa. Tam przedłożyła wyniki badań i została zakwalifikowana do zabiegu. Usunięto jej wspomniane wcześniej narządy i wypisano ze szpitala. 24-latka wróciła z mamą do domu.
W tym momencie sprawa dzieli się na dwa wątki. Na początku lipca do mamy 24-latki trafił anonim, z którego wynikało, że w Bełchatowie jej córce usunięto... zdrowe narządy. Kobieta razem z córką złożyły w gliwickiej prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Tymczasem lekarze z Bełchatowa standardowo zlecili badanie usuniętych narządów, które wykazało, że... nowotworu żołądka nie było.
Już po operacji wyszło na jaw wiele zaskakujących faktów. Okazało się, że w szpitalu w Pyskowicach nie badano Marty M., a lekarz, którego dane znajdują się pod wynikiem, rzeczywiście tam pracuje, ale jest lekarzem innej specjalizacji. W Zakładzie Medycyny Sądowej nigdy nie badano natomiast wycinków pobranych w trakcie gastroskopii i nie diagnozowano nowotworu, a lekarz, który rzekomo podpisał się pod wynikami badań, nie pracuje w ZMS... Jakby tego było mało, w Zakładzie Medycyny Sądowej nigdy nie badano wycinków pobranych w trakcie gastroskopii i nie diagnozowano nowotworu
.
W toku prokuratorskiego postępowania ustalono, że lekarz, który rzekomo podpisał się pod wynikami badań, w ogóle... nie istnieje.
Trudno było sobie wyobrazić, że zdrowy człowiek sfałszował dokumentację medyczną tylko po to, by dać sobie wyciąć ważne organy. Dlatego też sprawa odbiła się szerokim echem w całym kraju. Jeszcze w ubiegłym roku Prokuratura Okręgowa w Gliwicach przejęła dwa postępowania - o podrobienie i posłużenie się fałszywą dokumentacją medyczną oraz dotyczące błędu medycznego.
- Ostatecznie Marcie M. przedstawiono zarzut podrobienia i posłużenia się fałszywą dokumentacją medyczną. Kobieta przyznała się, ale nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego to zrobiła - informowała nas wówczas prokurator Karina Spruś z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Zarządzono badania sądowo-psychiatryczne. Biegli lekarze psychiatrzy i psycholog stwierdzili u niej głębokie zaburzenia osobowości, z którego wynikała jej ograniczona poczytalność.
Prokuratura skierowała do Sądu Rejonowego w Gliwicach wniosek o warunkowe umorzenie postępowania wobec Marty M. Sąd nie uwzględnił jednak wniosku prokuratury ze względu na wątpliwości co do winy podejrzanej. Stąd też proces, który ruszył wczoraj w gliwickim Sądzie Rejonowym. Rozprawa odbyła się jednak za zamkniętymi drzwiami. Sędzia Szymon Markowicz poinformował bowiem o wyłączeniu jawności. Po opuszczeniu sali przypomniał, że nie może wypowiadać się na temat przebiegu rozprawy i odesłał do rzeczniczki Sądu Okręgowego w Gliwicach.
- Mogę powiedzieć tylko tyle, że termin następnej rozprawy wyznaczono na 26 marca - przekazała sędzia Agata Dybek-Zdyń, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Gliwicach.
Z dziennikarzami nie rozmawiali przedstawiciele prokuratury ani też mama Marty M., która była jedną z osób, które wczoraj składały zeznania przed sądem. Adwokat Marty M., mecenas Adam Gomoła, powiedział tylko, że jego klientka jest chora i dlatego też zabrakło jej w sądzie.
Drugie postępowanie, prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach, dotyczy błędu medycznego. Jak przekazała rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gliwicach prokurator Joanna Smorczewska, postępowanie jest obecnie zawieszone, ponieważ w prokuraturze cały czas czekają na opinie biegłych. Do tej niecodziennej sprawy będziemy jeszcze wracać.