To, że szasta pieniędzmi parafian, nie wyczerpuje krytyki. Efekty jego zabiegów niektórzy określają mianem stylu barokowo-cygańskiego. Proboszcz ma najwyraźniej fatalny gust, a jego ostatnim wyczynem jest przykrycie niewielkiej kaplicy okazałą kopułą przypominającą dach meczetu, co zresztą nie ma nic wspólnego z ekumenizmem.
Dla odmiany inny proboszcz z tego samego miasta spędza miło czas na emeryturze, mimo że wcześniej ograbił swoją świątynię z zabytkowych i wartościowych elementów, bo - jak wieść niesie - potrzebował pieniędzy na pokrycie karcianych długów. Dziś w jednym kościele parafian kłuje w oczy kiczowaty przepych, a w drugim mają do czynienia z surowością i wymuszoną skromnością po „okaleczeniu” sakralnego obiektu. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że tacy „pasterze” igrają z ogniem, żyjąc w błogim przekonaniu, że owieczki można w nieskończoność strzyc bezkarnie bez najmniejszych konsekwencji. Pozostaje pytanie, jak długo jeszcze „ciemny lud” będzie cierpliwie wysłuchiwał tłumaczeń, że podobne ekscesy dzieją się „na chwałę Boga”.
Wszystkie napomnienia papieża Franciszka, by biskupi i kapłani żyli skromnie, by nie dawali wiernym powodów do zgorszenia, przypominają w naszym kraju rzucanie grochem o ścianę. I trudno się dziwić ogólnemu poczuciu bezkarności, skoro każda krytyka ze strony parafian jest lekceważona i odrzucana jako nieuzasadniony atak na cały Kościół. Parafianie szemrzą po kątach, lecz nie ma u nas zwyczaju publicznego przywoływania księży do porządku przez świeckich. U nas o znaczeniu świeckich i kapłaństwie jako służbie wiele się mówi i pisze, ale praktyka najczęściej zaprzecza, czasem w jaskrawy sposób, tym hasłom. Nie twierdzę, że każda rada parafialna w każdej sprawie jest wodzona przez proboszcza za nos jak gromada nieśmiałych uczniaków, ale ogólny obraz nie jest zbyt ciekawy.
Polscy biskupi od czasu do czasu wysyłają zgodne z linią Watykanu sygnały w sprawie przyjmowania uchodźców lub panoszącego się tu i ówdzie nacjonalizmu, lecz bez porównania donośniej popierają zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych, choć ten ostatni projekt, zmuszający kobiety do rodzenia kalekich dzieci, bardzo dzieli opinię publiczną, nie wspominając już o cynicznej w tej sprawie grze polityków. To wygląda tak, jakby biskupi za wszelką cenę, wręcz „na chama” śrubowali ludziom wymagania moralne, a jednocześnie bez śladów wstydu pobłażali sobie i swoim podwładnym.
Nawet jeśli większość Polaków potrzebuje wiary w Boga, by mieć poczucie sensu w życiu, to wcale nie oznacza, że da się nimi bez końca manipulować. Od Kościoła katolickiego odwrócili się już Hiszpanie i Irlandczycy. U nas jest to niemożliwe?