W poniedziałek doszło tam do wybuchu gazu. Co początkowo uznawano za wypadek w wyniku rozszczelnienia się instalacji, jest prawdopodobnie efektem zbrodni. Na ciałach 10-letniej dziewczynki, jej 40-letniej matki i 72-letniej babci ujawniono bowiem rany cięte i kłute zadane nożem. 47-letni ojciec dziecka miał na szyi wisielczą pętlę. Stąd przyjęcie wersji o rozszerzonym samobójstwie.
Już w poniedziałek, a więc w dniu eksplozji, wiadomo było, że w domu dochodziło do przemocy. Rodzina była objęta procedurą tzw. Niebieskiej Karty. Mężczyzna od jakiegoś czasu nie mieszkał z krewnymi. Dziś znamy więcej szczegółów.
Czytaj też: Mężczyzna znęcał się nad najbliższymi przez 16 lat. Kobieta i dzieci w końcu uwolnili się od oprawcy
Jak poinformował podinsp. Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji, funkcjonariusze po raz pierwszy i jedyny pod ten adres zostali wezwani na interwencję 30 maja. Wówczas gospodarz został zatrzymany.
- Prokurator zastosował wobec mężczyzny środki zapobiegawcze w postaci nakazu opuszczenia domu, zakazu zbliżania się i kontaktowania z pokrzywdzonymi oraz dozoru policji - mówi podinsp. Krupa. Dodaje, że nie było żadnych sygnałów, aby podejrzewany nie stosował się do tych rygorów.
W tym czasie toczyło się postępowanie karne. 47-latek usłyszał zarzut znęcania się nad żoną i dzieckiem oraz kierowania gróźb karalnych wobec matki. Postępowanie zakończyło się sporządzeniem 3 lipca aktu oskarżenia, który kilka dni później trafił do Sądu Rejonowego w Białymstoku. Pierwszą rozprawę wyznaczono na 24 listopada.
Z powodu śmierci oskarżonego proces się nie odbędzie. W roli oskarżyciela publicznego występowałby reprezentant Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ. Ona też, z racji podziału terytorialnego miasta, powinna prowadzić śledztwo w sprawie wybuchu gazu i śmierci czteroosobowej rodziny.
- Z uwagi na ciężar gatunkowy i zawiłość sprawy, akta zostaną przekazane Prokuraturze Okręgowej w Białymstoku - poinformował Maciej Płoński, szef "Północy".
Zobacz także: Rozszerzone samobójstwo. Śledztwo w sprawie tragedii w Łapach umorzone (zdjęcia)
Do eksplozji w domu przy ul. Kasztanowej doszło w poniedziałek 31 sierpnia. To był ostatni dzień obowiązywania zakazu zbliżania się 47-latka do rodziny. W ubiegłym tygodniu sąd zdecydował, że nie będzie przedłużał stosowania tego środka zapobiegawczego. Postanowienie zaskarżyła prokuratura, ale nie zostało ono jeszcze rozpoznane.
Czytaj też: Białystok. Wybuch przy Kasztanowej. Cztery ofiary śmiertelne, w tym dziecko. To było rozszerzone samobójstwo
Białystok. Wybuch przy Kasztanowej. Cztery ofiary śmiertelne...
Tragicznego dnia, tuż po godzinie 12 ściany okolicznych domów zatrzęsły się. Fala uderzeniowa była odczuwalna w promieniu kilkuset metrów. Na miejsce wybuchu natychmiast pojawiły się służby ratunkowe. Chwilę przed przyjazdem strażaków jeden z sąsiadów wyniósł z domu dziewczynkę i udzielał jej pomocy na ulicy. Z budynku mundurowi wynieśli rodziców 10-latki i babcię. Żadna z czterech osób nie dawała oznak życia. Mimo intensywnej resuscytacji, lekarz stwierdził zgon.
W środku budynku był wyczuwalny gaz. W wyniku eksplozji na zewnątrz wyleciały okna i drzwi z poziomu parteru oraz piwnicy, gdzie doszło też do pożaru. Po jego ugaszeniu i zabezpieczeniu konstrukcji budynku, na miejscu pracowali policyjni technicy.
Trwa zabezpieczanie i zbieranie dowodów. Najpewniej śledczy powołają biegłego z zakresu pożarnictw. Zarządzona zostanie też sekcja zwłok. To ona wskaże m.in. na przyczyny zgonu wszystkich czterech osób wyniesionych z budynku. W tym odpowiedź na pytanie, czy żyły w momencie wybuchu.
