Niestety, mimo wczorajszych słów skruchy ze strony prymasa Wojciecha Polaka, nie wierzę, by hierarchia była w stanie przeprowadzić sumienną operację samooczyszczenia, jakiej domaga się od niej papież Franciszek.
Zbyt wielu w polskim episkopacie jest bowiem hierarchów, którzy zamknięci są na prawdę o skali ciężkich grzechów, jakich przez dziesięciolecia dopuszczali się zdeprawowani kapłani wobec bezbronnych dzieci. I nie chodzi mi tu o przedstawioną w złym świetle w filmie postać prymasa, bo on akurat należy do tych najświatlejszych w polskim episkopacie.
Jednak wielu z jego bliskich współpracowników żyje w świecie hipokryzji, oderwanym od prawdy, na dodatek mając na własnym sumieniu ciężkie grzechy ukrywania przestępstw księży pedofilów oraz - co chyba najbardziej bulwersuje - przenoszenia ich na kolejne parafie, czyli de facto na nowe „łowiska”.
Od lat wiemy, że ludzie tacy jak wspomniany w filmie arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, urągają naukom Chrystusa, żyjąc w przepychu i traktując opowieści ofiar molestowania wyłącznie jako atak na wiarę. Wiemy o tym od lat i nic się nie dzieje. Jest nawet gorzej. Obecna polityka Franciszka, który jako pierwszy papież w historii postanowił wyświetlić prawdę o pedofilii w Kościele, wśród dużej części naszej hierarchii jest odbierana jako lewacka piąta kolumna, niszcząca Kościół.
Mój sceptycyzm wiąże się też z osobistymi doświadczeniami. Przed laty wiele razy pisałem o skandalicznych praktykach przedstawicieli Kościoła podczas odzyskiwania mienia utraconego w PRL oraz o korzystaniu przez hierarchów w tej kwestii z usług byłego esbeka. Nikogo wtedy nie interesowała prawda czy oczyszczenie. Krzyczano tylko, że to atak na Kościół. Trudno mi uwierzyć, że po filmie będzie inaczej, choć bardzo chciałbym się mylić.
WIDEO: "Powszechny obowiązek zgłaszania takich przypadków". Watykan ogłasza nowe wytyczne do walki z pedofilią w kościele
Źródło: Associated Press/x-news
