Ułuda brytyjskiego przełomu

Zwycięstwo Davida Camerona to początek jego końca - pisze Tomasz Pichór, redaktor naczelny ''Spraw Politycznych''.

Od czasu oddania władzy przez brytyjską Partię Konserwatywną w 1997 r. regularnie pojawiały się opinie, i to nawet w prasie tradycyjnie życzliwej konserwatystom, że ta partia skazana jest już na marginalizację i przejście do historii. Rozpad i praktyczny zanik Partii Liberalnej w latach 20. minionego wieku, stronnictwa równie starego i zakorzenionego w brytyjskiej polityce jak torysi, pokazuje, że taka sytuacja była ze wszech miar prawdopodobna. Wraz ze słabnięciem konserwatystów w latach 90. w siłę rosły nowe ugrupowania: Brytyjska Partia Narodowa (BNP) oraz Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). O ile BNP ze swoimi populistycznymi hasłami socjalnymi wydawała się być zagrożeniem przede wszystkim dla Partii Pracy, to UKIP podnosiła hasła miłe sercu tradycyjnych konserwatystów.

Po kolejnej przegranej w wyborach parlamentarnych we wrześniu 2005 r. liderem Partii Konserwatywnej, i to dość nieoczekiwanie, został młody polityk David Cameron. Nowy lider wyciągnął logiczne wnioski z sukcesów Partii Pracy. Tak jak Blair, który odrzucił wiele w istocie socjalistycznych elementów programu Partii Pracy, Cameron spróbował dokonać modernizacji Partii Konserwatywnej, odchodząc od wielu tradycyjnych pryncypiów torysów. Przede wszystkim musiał się zmierzyć z mitem thatcheryzmu, jednoznacznie kojarzonego z liberalną polityką gospodarczą. Cameron szansy na wyborczy sukces konserwatystów upatrywał w odejściu od tradycyjnego elektoratu wywodzącego się głównie z białej klasy średniej, jego Nowa Partia Konserwatywna miała być (i jest) otwarta na mniejszości, zwłaszcza seksualne, wrażliwa na problemy społeczne, niechętna obcinaniu wydatków państwowych, poważnie traktująca tezę, że ocieplenie klimatu jest dziełem człowieka, starannie dystansująca się od jednoznacznego stanowiska we wszelkich sporach ideologicznych. Cameron bynajmniej nie ukrywa, że dla niego wzorcem politycznej sprawności jest Blair.

Rezygnacja z dotychczasowego wizerunku i programu Partii Konserwatywnej ożywiła jednak opozycję wobec przywództwa Camerona w obrębie samej partii. I, co ciekawe, opozycja ta ma wymiar nie tyle personalny, polityczny - co byłoby zrozumiałe - ale ideologiczny, co w brytyjskiej polityce jest rzadkością. Brytyjska polityka zawsze miała charakter pragmatyczny i do ideologicznych pryncypiów sięgała niezmiernie rzadko, w chwilach rzeczywistego zagrożenia. Zresztą brytyjska debata publiczna momentami jest po prostu żałosna. Podajmy jeden, charakterystyczny, przykład: w 2008 roku Cameron, już jako lider opozycji mający wielkie szanse na objęcie funkcji premiera Wielkiej Brytanii, odpytywany był w telewizji BBC, czy jako młody chłopak marzył o tym, by zobaczyć Margaret Thatcher - ówczesną premier - w pończochach.

Teraz okazało się nagle, że taka ''postpolityczna'' polityka spowodowała, że Partia Konserwatywna stała się li tylko maszynerią wyborczą, pozbawioną ideologicznej wyrazistości. Jak zauważa Peter Hitchens, jeden z najciekawszych krytyków ''nowego konserwatyzmu'' Camerona: ''co jest zaskakujące, to porzucenie przez konserwatystów wszelkich wątpliwości co do kwestii, które kiedyś potężnie ich poruszały, w tym kulturowych, seksualnych i moralnych rewolucji, kultu spowodowanego przez człowieka globalnego ocieplenia, ataku na instytucję małżeństwa, zatruwania języka nietolerancyjną, lewicową nowomową, dążenia do równości dochodów zamiast równości szans, porzucenia rygoru i autorytetu w edukacji, podziału Wielkiej Brytanii i niekończącego się, prowadzonego taktyką salami, ataku na tradycję i chrześcijaństwo, nieustannej szarży na to, co Blair kiedyś nazwał >>siłami konserwatyzmu<<. Cameron nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie, w wielu przypadkach związał się z drugą stroną, w akcie samoponiżenia wobec nowej ortodoksji''. Dopełnieniem obrazu Camerona, jako w gruncie rzeczy człowieka lewicy, jest łatwość, z jaką on wszedł w koalicję rządową z lewicowymi Liberalnymi Demokratami, mimo rad z własnych szeregów, by tworzyć rząd mniejszościowy.

Tak naprawdę to nikt nie wie, jakie poglądy i przekonania ma Cameron. Jego obecność w życiu publicznym jest bardzo krótka. Nie napisał żadnej liczącej się książki politycznej. W obliczu kryzysu finansowego i olbrzymiego długu publicznego Wielkiej Brytanii pokładana jest w nim nadzieja, że jako polityk prawicy będzie umiał naprawić finanse publiczne. Ale czy na pewno? Niejasna pozostaje jego postawa wobec amerykańskiego - a więc i brytyjskiego - zaangażowania w Iraku i w Afganistanie. Już jako lider Partii Konserwatywnej w 2006 r. powiedział, że nie można dłużej liczyć na to, że torysi będą automatycznie popierać amerykańską politykę zagraniczną, oraz obwinił Busha i Blaira o to, że ''podsycali płomienie antyamerykanizmu zarówno tutaj, w Wielkiej Brytanii, jak i na całym świecie''. Takich znaków zapytania jest znacznie więcej.

Silna pozycja Camerona jako lidera Partii Konserwatywnej związana była z nadziejami partyjnych szeregów na zwycięstwo wyborcze. Faktyczna porażka i wymuszony sojusz z partią Clegga może spowodować, że przywództwo Camerona zacznie być podważane w samej Partii Konserwatywnej. Bowiem można przyjąć za pewne, że te głosy, których konserwatystom zabrakło do zwycięstwa, należały do tych torysowskich wyborców, którzy nie znaleźli już dla siebie miejsca w Nowej Partii Konserwatywnej Davida Camerona. Kiedy minie już wyborcza euforia, z niechcianym i nielubianym koalicjantem u boku Cameron może się stać nie nadzieją konserwatystów, ale twarzą, która będzie symbolizować klęskę Partii Konserwatywnej w kolejnych wyborach. Jak napisał na łamach ''Daily Telegraph'' lord Tebbit na wieść o zawarciu koalicji z Liberalnymi Demokratami: ''What a mess, what an unholy mess''. Można przyjąć, że to pierwsze słowa ery ''postcameronowskiej'' w Partii Konserwatywnej.

''Sprawy Polityczne'' to niezależny kwartalnik o globalnej polityce i gospodarce o profilu neokonserwatywnym

Wróć na i.pl Portal i.pl