Ile czasu potrzebuje Europa, aby być w stanie zadbać o swoje bezpieczeństw bez amerykańskiego parasola?
Na razie to pytanie otwarte, ponieważ nie wiemy jeszcze, jak szybko USA zamierzają wycofać swoje siły w Europie. Póki co amerykańska obecność w Europie jest nadal duża, jest też amerykański parasol nuklearny. Więcej szczegółów poznamy pewnie w czerwcu przy okazji szczytu NATO w Hadze. Wtedy będziemy mieli jaśniejsze wyobrażenie o tym, jakie są amerykańskie intencje.
Rzeczywiście, amerykańscy decydenci wydają sprzeczne komunikaty.
Oddzielna sprawa, że dziś Europy nie ma kto zaatakować, bo Rosjanie większość swojego wojska skierowali na Ukrainę. O zagrożeniu dla krajów europejskich ze strony Moskwy można mówić w perspektywie trzech-siedmiu lat. Do tego czasu walki na Ukrainie raczej się zakończą, z kolei Rosja będzie posiadała sprzęt militarny, wyprodukowany przez gwałtownie w ostatnich latach rozbudowany przemysł wojskowy. I tu się pojawia największe ryzyko, bo nie wiadomo, czy Europa jest w stanie rozwinąć swoje możliwości produkcyjny w tym samym czasie.
Emmanuel Macron od dawna opowiada o koncepcji europejskiej autonomii strategicznej. Podobnie zdaje się myśleć Friedrich Merz, który zostanie nowym kanclerzem Niemiec. Jak silne jest przekonanie europejskiego głównego nurtu, aby działać na własną rękę, bez USA?
To przekonanie nigdy nie było silne. Merz, który stanie na czele rządu najprawdopodobniej utworzonego przez CDU/CSU i SPD, na pewno będzie chciał nadać Niemcom nowy polityczny impet. Dał już jasno do zrozumienia, że jest gotów sfinansować zbrojenia kraju za pomocą długu. Wszystko więc wskazuje na to, że Niemcy - razem z Francją, która zawsze wspierała strategiczną autonomię - stały się zwolennikiem trwałego wzmocnienia możliwości militarnych Europy. Dochodzi do tego Polska, która w ciągu ostatnich kilku lat podjęła bardzo duży wysiłek, aby doprowadzić polskie siły zbrojne do prawdziwie światowego standardu. Również Włochy zasygnalizowały wsparcie koncepcji europejskiego dozbrojenia. Widać więc, że cztery duże kraje europejskie nadają na tej samej fali w kwestii.
Trzeba jeszcze na to znaleźć fundusze. Jest Pan współautorem raportu „Obrona Europy bez USA: pierwsze szacunki tego, co jest potrzebne” opublikowanego przez brukselski ośrodek Bruegel. Wynika z niego, że Europa musi radykalnie zmienić swoje podejście do finansowania obronności, bo dziś braki są ogromne.
Ten raport nie jest pełny, gdyż byliśmy ograniczeni czasowo. Zależało nam, by go opublikować możliwe szybko po Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, która rozpoczęła burzliwą dyskusję na ten temat. Ale nasze wstępne szacunki pokazały, że europejskie potrzeby w dziedzinie obronności są ogromne. Gdyby USA wycofały się z kontynentu, Europa będzie potrzebować 300 tys. dodatkowych żołnierzy, by móc zapewnić sobie bezpieczeństwo. Oprócz tego byłoby potrzebne co najmniej 1400 czołgów, 2000 bojowych wozów piechoty i 700 sztuk artylerii (haubic 155 mm i wyrzutni rakiet) - tylko w ten sposób Europa byłaby w stanie skutecznie odstraszać Rosję. Potrzebne są także nowe zdolności lotnicze i transportowe, a także zdolności w zakresie pocisków rakietowych, walki z dronami, komunikacji oraz wywiadu. Przekłada się to na konieczność zwiększenia wydatków na obronność o co najmniej 250 mld euro w najbliższym czasie. Europejskie wydatki na obronność będą musiały znacznie wzrosnąć z obecnego poziomu ok. 2 proc. PKB do ok. 3,5 proc. PKB. Otwiera to kolejne pytanie, na przykład o to, czy w Europie powinno się przywrócić obowiązkowy pobór wojskowy. W Niemczech już trwa o tym dyskusja.
W Polsce też ten postulat powraca coraz częściej.
Polska ma duże doświadczenie w gromadzeniu wojsk, zwiększaniu liczebności armii, wykorzystywaniu sił obrony terytorialnej, co jest bardzo ważne. Przy ścisłej współpracy z Niemcami, które są gospodarczą lokomotywą Europy, zobaczymy prawdziwą poprawę sytuacji. Widać, że jest bardzo dużo woli. W Europie pojawił się konsensus między wszystkimi siłami politycznymi, że należy to zrobić szybko. Tego rodzaju wola polityczna nie istniała wcześniej.
Skąd ta pewność? Poprzedni niemiecki rząd Olafa Scholza nie był w stanie nic osiągnąć na tym polu. Dlaczego teraz ma się coś zmienić? Przecież SPD znów będzie współrządzić Niemcami.
Uczciwe postawienie sprawy. Ale też zwróciłbym uwagę na dwie zmiany. Po pierwsze, Olafa Scholza w rządzie już nie będzie. Po drugie, doszło do głębokiej zmiany w Stanach Zjednoczonych. Wcześniej niemieccy politycy zachowywali się tak jakby Stany Zjednoczone były skłonne rozwiązać wszystkie problemy związane z bezpieczeństwem Niemiec i Europy. To już nieaktualne. USA jasno dały do zrozumienia, że tak już nie będzie. Dla Waszyngtonu priorytetem są Chiny. To z tego Amerykanie są tak niecierpliwi wobec Europy. Oni chcieliby, aby stary kontynent zachowywał się jak Korea Południowa lub Japonia - oba te azjatyckie kraje nie potrzebują amerykańskiej pomocy, aby się bronić, a jednocześnie pozostają bliskimi sojusznikami USA. Oczywiście, Europy nie da się w tak prosty sposób porównywać, ona składa się z wielu krajów, a nie wszystkie traktują kwestie obronne tak poważnie jak Polska. Ale teraz to się zmieni, przede wszystkim w Niemczech. Nowy centroprawicowy rząd mocniej się w to zaangażuje.
Mówi Pan w czasie przyszłym, nie teraźniejszym. A przecież już raz to przerabialiśmy. Gdy w 2016 r. Trump po raz pierwszy doszedł do władzy, Europa też miała wziąć większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. To właśnie wtedy narodziła się retoryka o europejskiej autonomii strategicznej - ale na poziomie konkretu zmianie uległo bardzo niewiele Skąd pewność, że tym razem słowa przejdą w czyny?
Powód, dla którego spodziewam się teraz zmian, ma mniej wspólnego z Europą, a więcej ze zmianą w USA. Owszem, w 2016 r. retoryka też się zmieniła, ale za nią nie poszła żadna realna zmiana.
Teraz też mamy tylko słowa, bez żadnych działań.
Ale słowa, które padły, są niezwykłe nawet jak na Trumpa. Widać, że dziś Amerykanie dużo poważniej niż wtedy rozważają scenariusz o wyjściu z Europy. Obecnie wcale nie jest już jasne, czy Stany Zjednoczone zdołają wygrać wojnę z Chinami - i dlatego chcą zmniejszyć swoje zaangażowanie w NATO. Ale oczywiście póki co nic się nie zmieniło. Pewnie więcej dowiemy się podczas szczytu NATO.
Podkreśla Pan, że Niemcy to lokomotywa Europy, a nowy rząd zmieni podejście do bezpieczeństwa. Ale obok jest Francja, która stabilności politycznej nie osiągnie przez najbliższe kilka lat. Oba kraje są dość mocno zadłużone. W jaki sposób one sfinansują konieczny wzrost wydatków na bezpieczeństwo?
Pieniądze będą pochodzić z dwóch źródeł. Po pierwsze, do tej pory Niemcy sztucznie utrudniały sobie życie poprzez nałożenie ograniczenia na własne możliwości zadłużenia się. Jeśli to ulegnie zmianie, to zobaczymy prawdziwe pieniądze napływające do europejskiej obronności. Jest teraz silna potrzeba takiej zmiany, więc prawdopodobnie taki ruch nastąpi. Z perspektywy makroekonomicznej, finansowany długiem wzrost wydatków na obronność powinien pobudzić europejską aktywność gospodarczą w czasie, gdy popyt zewnętrzny może zostać osłabiony przez zbliżającą się wojnę handlową, choć wzrosnąć może też inflacja. Wydatki na obronność mogą również pozytywnie przyczynić się do długoterminowego wzrostu gospodarczego poprzez innowacje, ale dokładna kwantyfikacja takich efektów jest nadal potrzebna.
A drugie źródło?
Jest związane z sektorem prywatnym. Obecnie w europejskich finansach obowiązują bardzo surowe zasady dotyczące projektów obronnych, istnieje wiele ograniczeń w tym zakresie. Ale to też zacznie się zmieniać. Z Brukseli i Berlina płyną wyraźne sygnały, że finansowanie wydatków na zbrojenia powinny być łatwiejsze. Jeśli uda się to uprościć, mielibyśmy prawdziwy zastrzyk gotówki z sektora prywatnego i bankowego w europejską obronność. To by wiele zmieniło. Jednym z powodów, dla których amerykański sektor obronny odnosi takie sukcesy, jest możliwość korzystania z prywatnych kredytów. Gdyby to sztuczne ograniczenie Europy zaczęło stopniowo znikać, znacznie ułatwiłoby finansowanie koniecznych wydatków.
Jest jeszcze jeden problem. Zmiany w podejściu do kwestii obronnych stoją w sprzeczności do wcześniejszych polityk europejskich jak choćby kwestii migracji czy Zielonego Ładu. Ten ostatni doprowadził do gwałtownego wzrostu cen energii na kontynencie, co obniża konkurencyjność gospodarki w porównaniu z Chinami czy USA. Czy Europa jest w stanie pójść w poprzek zmianom, które wprowadzała do tej pory?
To trudna kwestia. Ceny energii na pewno są problemem, ponieważ produkcja obronna jest jedną z najbardziej energochłonnych gałęzi przemysłu. Dodatkowo Niemcy - ponownie - sztucznie ograniczyły się swoje możliwości, zamykając własne elektrownie jądrowe. CDU sugeruje, że może wprowadzić zmiany w tym zakresie, ale jak dotąd to tylko rozmowy.
Dodatkowo w nowym rządzie znajdzie się SPD przeciwne odchodzeniu od Zielonego Ładu.
Myślę, że jest jeszcze zbyt wcześnie, aby powiedzieć, jakie zmiany nastąpią w tym obszarze, ale z pewnością zrównoważenie finansów będzie trudne. I faktem jest, że wcześniejsze zobowiązania mogą zniweczyć wysiłki związane z transformacją polityki obronnej
Podobnych wyzwań jest wiele - bo teraz Europa musi zacząć prowadzić politykę w bardzo wielu dziedzinach radykalnie odbiegającą od tej, którą prowadziła do tej pory. Różnice widać w wymiarze politycznym, gospodarczym, społecznym, ale też kulturowym i cywilizacyjnym. Czy europejskie społeczeństwa są gotowe na to?
Zadał mi pan bardzo szerokie pytanie, ale odpowiem na nie jako Czech, osoba mająca perspektywę Europy Środkowo-Wschodniej. Rzeczywiście, w Europie Zachodniej zmiana w sposobie myślenia okaże się wyzwaniem. Pod tym względem Europa Środkowo-Wschodnia w wielu kategoriach wyprzedza Europę Zachodnią, ona szybciej zrozumiała, co należy zrobić. Powodzenie wszelkich zmian, zwłaszcza w dziedzinie obronności, sprowadza się do tego, w jakim stopniu państwa członkowskie UE z Europy Środkowej i Wschodniej będą w stanie odgrywać wiodącą rolę w tych obszarach. Ale czy to wystarczy, by cała Europa zaczęła inaczej myśleć? Póki co jest zbyt wcześnie, aby powiedzieć, co się stanie. Choć z pewnością im większa rola przywódcza Europy Środkowo-Wschodniej - przede wszystkim Polski - w Europie, tym lepiej dla urzeczywistnienia koniecznych zmian.
W Pana raporcie jest dużo zestawień pokazujących zaległości Europy w kwestii zbrojeń. Ale zabrakło mi w nim dwóch elementów: braku odpowiedniego parasola nuklearnego nad Europą oraz zdolności kosmicznych. Dziś Europa korzysta z możliwości USA, a oba te obszary są bardzo kosztowne.
Powodem, dla którego ominęliśmy te kwestie, są brak czasu. Nasz raport jest krótki - ale on też jest zapowiedzią większego projektu, który opublikujemy w dalszej części roku. Tam znajdą się informacje o obszarach, które pominęliśmy, m.in. te, o które pan teraz pyta. Teraz się skupiliśmy przede wszystkim na siłach lądowych, bo wojna na Ukrainie pokazała, że one są najważniejsze. Ale też faktem jest, że tak zwane czynniki strategiczne - przestrzeń kosmiczna, pociski nuklearne, pociski dalekiego zasięgu, strategiczna obrona powietrzna, strategiczny transport powietrzny - stanowią niezwykle ważny element współczesnych działań wojennych. Stany Zjednoczone mają ich bardzo dużo, podobnie Rosjanie, natomiast Europa cierpi na ich brak. To tworzy nierównowagę militarną. Będziemy musieli przeprowadzić w Europie dyskusję na temat generowania europejskich czynników strategicznych.
Póki co o tym cisza.
Model, który warto naśladować, to Korea Południowa. Ten kraj posiada wszystkie te zdolności u siebie, mimo że pozostaje amerykańskim sojusznikiem. Oddzielna sprawa, że Europa ma czas na konieczne dostosowanie, w końcu Stany Zjednoczone nie zasygnalizowały jeszcze, że chcą je wszystkie wycofać. Możemy się spodziewać, że w końcu to zrobią, ale nie dojdzie do tego od razu. Choć też warto mieć już teraz świadomość, że takie dostosowanie będzie bardzo kosztowne i wymagające technicznie. Niektórych możliwości nie mają nawet USA, choćby pocisku hipersonicznego - tymczasem Rosjanie i Chińczycy takie pociski zdołali stworzyć.
Jest Europa zdolna dokonać takiego wysiłku? A może te ostatnie wypowiedzi amerykańskich oficjeli, które tak zbulwersowały nasz kontynent, wzięły się stąd, że oni zwyczajnie wiedzieli, że mogą sobie na nie pozwolić? Wiedzą, że Europa jest bezbronna i skazana na współpracę z USA - i dlatego sobie pozwolili na taki gest lekceważenia.
W ostatecznym rozrachunku NATO to wciąż przede wszystkim Stany Zjednoczone. Widać wyraźnie, że w dziedzinie bezpieczeństwa Europa nie ma alternatywy dla współpracy z USA - i to na pewno to jeden z powodów, dla których nowa amerykańska administracja zachowuje się tak jak zachowuje. Stany Zjednoczone to największa potęga militarna NATO. Druga największa armia sojuszu to Turcja, którą przecież trudno uznać za kraj europejski, Ankara realizuje własną agendę bez uzgadniania jej z resztą. Zdecydowanie ta asymetria militarna między USA a Europą oznacza, że Amerykanie mogą działać i mówić dość swobodnie. To główna przyczyna ich ostatnich zachowań. W związku z tym Europa stoi przed wyborem: albo znacznie zwiększyć liczbę żołnierzy, albo znajdzie sposób na szybkie zwiększenie koordynacji wojskowej. Problemy z koordynacją muszą zostać rozwiązane w wiarygodny sposób. Bo tylko wiarygodne europejskie odstraszanie może zapobiec uderzeniu Rosji na przykład w regionie bałtyckim. Inaczej pozostanie oglądanie się na Stany Zjednoczone.
