Spis treści
Pod koniec lutego „Financial Times” pisał o rzekomych planach Jewgienija Prigożyna dotyczących obalenia ministra obrony Siergieja Szojgu. Jeśli tak było, to już jest historią. Oligarcha nazywany „kucharzem Putina” znalazł się wyraźnie w niełasce Kremla.
Prigożyn w defensywie
Goście politycznych talk show w rosyjskiej telewizji zostali poinstruowani, aby nie promować nadmiernie Grupy Wagnera i jej założyciela. Kilka dni temu Prigożyn poskarżył się też, że on i wagnerowcy zostali całkowicie odcięci od rządowej linii komunikacyjnej i zablokowano im wszystkie dostępne przepustki do rosyjskich ministerstw.
Cóż takiego się stało, że człowiek, którego na jesieni ub.r. wiele zachodnich mediów i ekspertów czyniło postacią nr 1 inwazji rosyjskiej na Ukrainę, jest dziś coraz mocniej spychany w cień? Otóż zacznijmy od tego, że Jewgienij Prigożyn nie należał nigdy ani do kręgu zaufanych towarzyszy Putina z Petersburga, ani do grupy czekistów z KGB. Trafił do zewnętrznego kręgu Putina poprzez liderów świata przestępczego Petersburga robiących interesy z ówczesną szarą eminencją merostwa. Ta przeszłość ma oczywisty wpływ na teraźniejszość. O ile choćby Igorowi Sieczinowi czy paru innym ludziom Putin mógłby wybaczyć niemal wszystko, to w przypadku Prigożyna sprawa jest jasna. Jeśli jest potrzebny, zyskuje. Jeśli nawala lub konkurencja jest skuteczniejsza, może mieć kłopoty. Sprawa jego zaangażowania w wojnę z Ukrainą jest tego najlepszym przykładem.
Na kłopoty wagnerowcy
Warto przypomnieć, że początkowo Prigożyn i jego Grupa Wagnera (do związków z którą zresztą się nie przyznawał) byli trzymani z dala od „operacji specjalnej”. Wynikało to z dawnych sporów oligarchy z ministrem Siergiejem Szojgu. Wojskowi nie zamierzali dzielić się chwałą za spodziewane błyskotliwe zwycięstwo nad Ukrainą. Porażka na północnym froncie i duże straty sprawiły, że generałowie musieli się przeprosić z Prigożynem. W kwietniu 2022 na wojnę wyruszyli pierwsi wagnerowcy. Ruszyła ofensywa rosyjska w Donbasie.
Zajęcie Siewierodoniecka, Łysyczańska i paru innych miast kosztowało jednak armię rosyjską bardzo dużo. Braki osobowe w szeregach wojsk najeźdźczych były wręcz szokująco duże. Moskwa potrzebowała rozpaczliwie mięsa armatniego. Walczące od wiosny parę tysięcy wagnerowców to było za mało. Tymczasem Putin wciąż nie chciał ogłaszać powszechnej mobilizacji. Częściową rozpoczęto we wrześniu.
Biznesmen poczuł krew
W tym właśnie momencie zabłysła gwiazda Prigożyna. Jako że armia nie mogła sobie na to pozwolić, Grupie Wagnera pozwolono na rekrutację tysięcy ludzi w koloniach karnych. Prigożyn im płacił, wymagał, ale i obiecywał po kilkumiesięcznej służbie na froncie wolność. Tak na wojnę poszło kilkadziesiąt tysięcy więźniów. Zaś sam Prigożyn dokonał swoistego coming-outu, publicznie przyznając, że jest właścicielem najemniczej formacji. Wydaje się, że w tym właśnie momencie uwierzył, że może przeskoczyć z drugiej ligi do okołoputinowskiej ekstraklasy.
Zapewniając generałom krytycznie potrzebne do łatania frontu mięso armatnie – wszak był to czas udanych ukraińskich kontrofensyw – Prigożyn wystawił Kremlowi swoisty rachunek. Więcej swobody biznesowej w Afryce (wagnerowcy działali wtedy już w Libii, Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej i Mali), więcej wpływów w Rosji (biznes, ale też walka z gubernatorem Petersburga, Aleksandrem Biegłowem), no i kluczowa rola w kampanii ukraińskiej.
Wojna z generałami
Oligarcha myślał, że krytykowani za niepowodzenia Szojgu i generał Walerij Gierasimow, którzy mieli jakoby tracić łaskę Putina, będą łatwym celem. Taktyczna koalicja Prigożyna, Kadyrowa, Striełkowa vel Girkina (związanego z FSB) oraz grupy wpływowych milblogerów zaatakowała. Niekompetencja czy obstrukcja to najlżejsze zarzuty pod adresem generałów. Bo padały nawet oskarżenia o zdradę.
Październikowa wymiana głównodowodzącego „operacją specjalną” na podobno popieranego przez Kadyrowa i Prigożyna gen. Siergieja Surowikina zdawała się potwierdzać słuszność założeń oligarchy. Zwłaszcza, że jednocześnie na dobre rozpętała się krwawa bitwa o Bachmut, gdzie Prigożyn rzucił całe swe siły i zakładał, że zdobycie miasta okryje sławą jego i wagnerowców. Do tego brylował w mediach, otworzył nawet oficjalnie biuro Grupy Wagnera (w świetle prawa rosyjskiego działalność najemnicza jest nielegalna…).
Nie ma łatwych zwycięstw
Jednak w listopadzie, a już zwłaszcza w grudniu plan „kucharza Putina” zaczął się sypać. Po pierwsze, mimo ogromnych strat w ludziach, wagnerowcy nie byli w stanie zdobyć Bachmutu. Po drugie, na front zaczęły trafiać pierwsze tysiące żołnierzy z mobilizacji (łącznie objęła ona 300 tys. ludzi), co sprawiało, że wagnerowcy nie byli już krytycznie potrzebni. Po trzecie, do kontrataku przeszedł Siergiej Szojgu.
Może i słaby z niego dowódca wojskowy, ale niewątpliwie wytrawny polityk. Nie jest przypadkiem, że zaczynał rządową karierę jeszcze za Jelcyna i jako jedyny ze starej ekipy nie tylko uchował się przy Putinie, ale też został jednym z kluczowych ludzi rządzącej elity. Gdy zaczęły się problemy na froncie, Szojgu po prostu przyjął taktykę przeczekania. Nie przeszkadzały mu nawet plotki o jego problemach ze zdrowiem czy nieuniknionej dymisji.
Jeszcze we wrześniu 2022 roku zdymisjonował swojego zastępcę odpowiedzialnego za logistykę, a którego postrzegano jako postać powiązaną z Prigożynem. Nic dziwnego, że później wagnerowcy coraz częściej narzekali na problemy z dostawami amunicji i broni od wojska. Szojgu miał też podobno przekonać Putina, że kampania rekrutacji więźniów do Grupy Wagnera straciła sens, skoro zmobilizowano 300 tys. ludzi do wojska. Ale ostatnim gwoździem do trumny wojennych ambicji Prigożyna była styczniowa decyzja Kremla o zmianie dowództwa „operacji specjalnej”.
Szojgu kontratakuje
Dowodzenie przejął Gierasimow, a Surowikin został zdegradowany do pozycji jednego z kilku jego zastępców. Zbiegło się to w czasie z zajęciem przez Rosjan Sołedaru, na północ od Bachmutu, ważnego dla operacji zdobywania tegoż miasta. W komunikacie resortu obrony nie pojawiła się nawet wzmianka o wagnerowcach.
Prigożyn się wściekł, ale mógł co najwyżej miotać się w mediach społecznościowych. Powtarzające się zaś od dłuższego czasu skargi na problemy z zaopatrzeniem to przyznanie, że jest się zależnym od armii, czyli Szojgu. Jednocześnie wagnerowcy muszą służyć za mięso armatnie w bitwie o Bachmut, choć można być pewnym, że jeśli miasto padnie, to gros zasług zostanie przyznany regularnej armii, nie najemnikom Prigożyna. Ten, bez możliwości uzupełniania strat w koloniach karnych, znalazł się w pułapce. Musiałby ściągać najlepsze swe siły z Syrii i Afryki, ale wtedy straciłby pozycję tam, gdzie są dziś jego najemnicy.
Ramzan nie pomoże
Niewątpliwie Prigożyn jest dziś zepchnięty do defensywy, ma spore kłopoty. Sojusznik Kadyrow okazał się sojusznikiem mało użytecznym, co pokazała ostatnia audiencja u Putina, potwierdzająca, że Ramzan może sobie na tyle „kozaczyć” u siebie w Czeczenii, na ile mu Kreml pozwoli.
Do tego przybywa ataków ze strony polityków, ekspertów związanych z władzą, coraz częściej i mocniej wskazujących na militarne niepowodzenia wagnerowców. Oczywiście w taki sposób Prigożyn dał się wykorzystać. Gdyby rzucanie falami najemników na pozycje ukraińskie i zwały rosyjskich trupów dały zwycięstwo, Prigożyn by triumfował. A tak to jest jedynie krytykowany za ogromne straty w szeregach jego wagnerowców. Szczególnie znacząca jest zmiana w postawie Girkina, który zaczął atakować Prigożyna. Pamiętajmy, kto stoi za Girkinem…
Czy to oznacza koniec Prigożyna? Niekoniecznie. Putin lubi mieć w zasięgu kilka różnych opcji. Jeśli na froncie nie będzie sukcesów, znów może sięgnąć po swojego „kucharza”. Poza tym, wagnerowcy wciąż są ważni dla Kremla. w realizacji celów politycznych w innych krajach, głównie w Afryce Niewykluczone więc, że po odbyciu pokuty, Prigożyn znów się nam objawi w pełnej krasie. Niewykluczone, że nawet znów na Ukrainie.

dś