Początek trasy
Startuję z Jaworza Nałęża, z małego parkingu obok kościółka przy ulicy Cisowej. Na Błatnią wybrałam się późną jesienią. Początek trasy to kawałek asfaltowej drogi, najpierw mijam domy, ośrodek harcerski. Dalej jest most, skręcam w prawo, na szlak czerwony. Jest dłuższy od szlaku harcerskiego i szklanego, ale równie piękny. Po drodze spotykam młodych ludzi schodzących już w dół, pana w średnim wieku z zabawnym kundlem, który nie może nacieszyć się nowymi zapachami. Spotykam też Adama z żoną, wzięli w pracy dzień wolnego. Przyjeżdżają do Jaworza z Bielska-Białej przynajmniej raz w miesiącu. Wchodzą na Błatnią czerwonym szlakiem, schodzą zazwyczaj szklanym, który biegnie wzdłuż potoku Jasionka.
- Chodzimy w góry przez cały rok. Tu mamy blisko, więc robimy sobie jednodniowe wypady. Ale na ferie, czy wakacje często wyjeżdżamy w Tatry, Karkonosze, czy Sudety - wylicza. I opowiada, że od zawsze chodził po szlakach, rodzice, podobnie jak on teraz swoje dzieci, uczyli go gór od małego.
- Trzymamy się zasad, nie ryzykujemy. Mamy odpowiedni sprzęt, nie wychodzimy w góry, jeśli pogoda może się załamać, nie przeceniamy swoich możliwości - tłumaczy. Dla niego wędrówka w góry, to „wyczyszczenie” głowy, jest informatykiem, całe dnie spędza przed komputerem. Żona, księgowa, też potrzebuje ruchu.
- Nasi synowie, choć jak wszyscy nastolatkowie kochają swoje telefony komórkowe i komputery, chętnie z nami chodzą na te wycieczki. Nie zawsze oczywiście, mają swoje zajęcia, czasami w weekendy wyjeżdżają gdzieś z przyjaciółmi, ale często dołączają do nas podczas tych górskich wypadów - mówi Adam. I przyznaje, że na szlakach jest coraz więcej turystów, czasami - wychucha śmiechem - to prawdziwy tłum. Tak jest tu, w Beskidach, ale i w Sudetach, nie mówiąc o Tatrach.
To prawda, choć nie podano jeszcze grudniowych statystyk, już dziś wiadomo, że w 2024 roku Tatrzański Park Narodowy może zaliczyć turystyczny rekord.
Najazd turystów
- Choć nie mamy jeszcze podsumowanych wejść za grudzień, to spodziewamy się, że 2024 będzie rekordowym rokiem pod względem frekwencji w Tatrach, szczególnie że w okresie świąteczno-noworocznym ruch na szlakach był spory. Liczba 5 mln turystów w Tatrach jest oczywiście bardzo duża, ale większość osób wędruje w obrębie dolin reglowych i do wysokości schronisk - oceniła Magdalena Zwijacz z TPN.
Prawdziwy najazd turystów Tatry przeżywają od końca pandemii, chociaż już wcześniej z roku na rok było ich nad Morskim Okiem coraz więcej. W 2021 roku po tatrzańskich szlakach wędrowało ponad 4 mln 788 tys. osób. Ale liczba 3 mln turystów została przekroczona już siedem lat wcześniej, a w 2018 roku było ich już niemal 4 mln.
Najchętniej odwiedzamy Tatry w sierpniu. Tuż przed końcem wakacji górskimi szlakami przemaszerowało tu ponad 992 tys. osób. Nieco mniej w lipcu - 832 tys. Najpopularniejsze jest nadal Morskie Oko. Chętnie korzystano z kolejki na Kasprowy Wierch. Wciąż na topie jest Dolina Kościeliska.
W polskich Tatrach dostępnych jest 275 km znakowanych szlaków turystycznych: od łatwych po bardzo trudne, wymagające sporych umiejętności.
W drodze na szczyt
Pierwszy odcinek trasy na Błatnią wcale nie wygląda dobrze. Spore podejście, ślisko, pod nogami mokre, pożółkłe liście. Widać już Łazek, pod nim można odpocząć, coś przekąsić, nacieszyć się widokami.
Łazek (714 m n.p.m.) to szczyt w Paśmie Błatniej, jego nazwa związana jest z powstawaniem beskidzkich wsi. Określenie „łaz”, popularne w Beskidach, oznacza grunt uprawny położony wśród lasu, tworzy się go wyrąbując i wypalając drzewa, krzewy i zarośla.
Pod Łazkiem spotykam Annę i Karolinę, studentki Uniwersytetu Śląskiego. Chodzą w góry, kiedy tylko znajdą chwilę czasu. Dzisiaj jest piątek, nie mają zajęć.
- Jesteśmy na szlaku co najmniej kilkanaście razy w roku - mówi Karolina.
- To Karolina wciągnęła mnie w góry - wtrąca Ania. Karolina urodziła się na Żywiecczyźnie, potem jej rodzice przeprowadzili się do Gliwic, tata, inżynier, dostał tam pracę, ale góry, jak mówi, mają we krwi. Rodzice też często w nie jeżdżą, podobnie brat.
- Dzisiaj ruszyłyśmy w górę o 8.00 rano. Jest mokro, trzeba uważać, więc idzie się wolniej. Lubimy ten szlak, jest kilka trudnych podejść, ale warto. W schronisku na Błatniej zawsze trochę posiedzimy, fajna atmosfera, ciekawi ludzie - tłumaczy Karolina. W góry coraz częściej chodzą z nimi koleżanki i koledzy ze studiów, też się wciągnęli, jak Anka. Jeden dzień, a można naprawę odpocząć i, jak mówią, widoki powalają. Ze szczytu Błatniej widać Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Beskid Śląsko-Morawski, przy odrobinie szczęście i ładnej pogodnie w dali majaczą wierzchołki słowackiej Małej Fatry.
- Widać szczyt Klimczoka i Skrzycznego - wylicza Ania. - No i taka wspinaczka, to świetny spalacz kalorii, niepotrzebna siłownia - wybuchają śmiechem dziewczyny.
Badania przeprowadzone przez amerykańskich psychologów z Uniwersytetu Columbia pokazują, że to, gdzie lubimy spędzać wymarzony urlop, zależy w dużej mierze od naszego usposobienia, czegoś, czego raczej nie sposób zmienić.
I tak ekstrawertycy, osoby przebojowe, otwarte na kontakty z innymi, wolałyby mieszkać nad morzem. Tak w badaniu odpowiedziało 75 procent z nich. Dla porównania w górach z chęcią zamieszkałoby tylko 25 procent respondentów uważających siebie za ekstrawertyków.
Introwertycy, czyli osoby spokojne, zamknięte w sobie wolą góry. Choć tu różnice nie są już tak duże - w górach chciałoby zamieszkać 52 procent introwertyków, nad morzem 48 procent.
- Niektóre miasta są geograficznie przyjaźniejsze jednej lub drugiej grupie. Jeśli wiesz, że jesteś introwertykiem, możesz lepiej się czuć w miejscu odosobnionym, podczas gdy ekstrawertycy lepiej odnajdą się wśród innych ludzi - wyjaśnia psycholog Shige Oishi z Uniwersytetu Columbia, główny autor badania.
Góry są przez nas postrzegane jako miejsce, gdzie można spędzić czas tylko w swoim towarzystwie. Morze kojarzy się nam z tłumami, trudno się tu ukryć i pobyć trochę w samotności.
Tak więc, jeśli oczywiście wierzyć psychologom, introwertycy, dla poprawy samopoczucia, powinni przenieść się w Sudety, Karpaty, Bieszczady, czy Tatry, chociaż tutaj coraz tłoczniej. Ekstrawertycy najlepiej będą się czuć nad Bałtykiem i tam powinni zamieszkać.
„Dzień dobry” na szlaku
Żegnam się z Anią i Karoliną. Idę dalej. Jest lepiej, szlak prowadzi szeroką drogą, biegnie łagodnym łukiem grzbietem gór. Mijam kilka osób z plecakami, już wracają z Błatniej. Biorą oddech na zalesionym szczycie Czupla (746 m n.p.m.). Jest tu ławeczka, kapliczka zawieszona na drzewie i dwa kamienie. Jeden z nazwą szczytu i jego wysokością, drugi z oznaczeniem szlaku czerwonego. Słowo „czupel” - podobnie jak „łaz”, popularne w Beskidach - oznacza górę o ostrym wierzchołku.
Ale na Błatnią jeszcze kawałek i jedno strome podejście. Bolą uda i te mokre liście pod nogami! Starsi państwo robią sobie mała przerwę, stają na skraju ścieżki, coś sobie pokazują między drzewami.
- Dzień dobry! - rzucają ze śmiechem.
To stary, niepisany zwyczaj - nawet nieznajomi mówią sobie „Dzień dobry” albo „Hej” na szlaku. Nie do końca wiadomo, skąd się ten zwyczaj wziął. Jedni uważają, że kiedyś po górach chodziło mało ludzi, więc drugiego turystę spotkanego w drodze należało odpowiednio przywitać. Inni, że witano się, by sprawdzić, czy u tej drugiej osoby wszystko w porządku, czy nie trzeba jej pomóc. Jeszcze inni twierdzą, że chodzi o życzenie innemu podróżnikowi powodzenia.
Jest zresztą kilka zasad savoir-vivre obowiązujących na szlaku: chodzimy po nim tak, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i innym. Dlatego trzymamy się zawsze swojej strony, osoby idące z naprzeciwka mają swobodnie nas mijać. Jeśli szlak jest bardzo wąski, ustępujemy pierwszeństwa osobie wchodzącej pod górę. Poza tym - nie hałasujemy, nie śmiecimy, nie pijemy na szlaku alkoholu.
Z dzieckiem w nosidełku
Na Błatniej sporo ludzi. Schronisko jest przestronne, czysto i schludnie. Wybudowano je w latach 20. XX wieku, nad pracami czuwał cieśla Jan Krechut z Jaworza. W czasie II wojny światowej budynek zajęli Niemcy, ale kiedy wiadomo było, że wojnę przegrywają, doszczętnie go zniszczyli. Po wojnie Polskie Towarzystwo Tatrzańskie odbudowało schronisko.
Wojtek z Markiem napili się w schronisku ciepłej herbaty i idą wyżej, na szczyt Błatniej. Większość osób tak robi, odpoczną trochę i ruszają w górę.
- Stamtąd widoki są jeszcze ładniejsze - tłumaczą. I dodają, że to tylko 10 minut spokojnej wędrówki. Wojtek, pracownik korporacji i jego kolega Marek, też z dużej firmy, latem, wiosną, jesienią jeżdżą w góry głównie po to, aby pochodzić po szlakach, zimą jeżdżą na nartach. Głównie w Beskidach, mają blisko do Wisły, czy Szczyrku.
- Mieszkamy na Śląsku, więc to wypady jednodniowe. W sobotę narty, w niedzielę chwila odpoczynku, w poniedziałek można iść do pracy - opowiada Wojtek. Narciarzy w Beskidach nigdy nie brakuje, tym bardziej że trasy narciarskie są w coraz lepszym stanie, ale na szlakach przez cały rok jest sporo ludzi, zwłaszcza w weekendy. Już w piątek po południu można spotkać całe rodziny w drodze na Błatnią, Skrzyczne, Baranią Górę, Malinową Skałę, czy na Klimczok.
- Coraz więcej ludzi chodzi po górach - obaj potwierdzają to, co mówił już wcześniej Adam. I dodają, że ostatnio widzieli na szlaku młode małżeństwo z malutkim dzieckiem, mężczyzna niósł je w specjalnym nosidełku.
Z badania Polskich Kolei Linowych przeprowadzonego przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych IBRIS wynika, że niemal dwie trzecie spośród osób, które wyjeżdżają w lecie w Tatry, Beskidy, Sudety, czy Karkonosze, chce chodzić po szlakach turystycznych, ponad połowa (53 proc.) spacerować po okolicznych miejscowościach, a 46 proc. odkrywać lokalną kulturę, historię i kuchnię.
Polacy wyjeżdżają w góry przede wszystkim, aby podziwiać piękne widoki i oddychać świeżym powietrzem - tak zadeklarowało aż 76 proc. uczestników badania PKL. Infrastruktura: dobrej jakości oferta restauracyjna, komfortowe miejsca noclegowe, dodatkowe atrakcje, między innymi koleje górskie czy parki linowe, są ważne dla 30 proc. badanych. Osoby w wieku powyżej 50 lat poszukują w górach ciekawej oferty restauracyjnej i hotelowej.
Sporty ekstremalne, takie jak loty na paralotni czy downhill (odmianę kolarstwa górskiego) chce uprawiać tylko 8 proc. badanych, ale już 27 proc. planuje rekreacyjną jazdę na rowerze. 11 proc. urlopowiczów liczy, że w trakcie wyjazdu będzie mieć szansę na udział w koncercie popularnej gwiazdy.
Aż siedmiu na dziesięciu wyjeżdżających w góry chce skorzystać z kolei linowych, wwożących na szczyt. Decydują się na to przede wszystkim, żeby zaoszczędzić czas - odpowiedziało tak 35 proc. zapytanych. Prawie jedna trzecia badanych wjazd koleją traktuje po prostu jako atrakcję turystyczną. Natomiast niemal trzech na dziesięciu wskazało, że taka podróż ułatwi im podziwianie widoków - nie mają kondycji lub możliwości, żeby samodzielnie wejść na górę.
Niezależnie od tego, jak zdobędą szczyt, urlopowicze na górze chcą przede wszystkim relaksować się i opalać (wskazało tak 56 proc. respondentów). Prawie tyle samo osób (55 proc.) planuje robić zdjęcia i filmy dokumentujące wycieczkę, a 32 proc. skorzystać z oferty schroniska lub restauracji.
Zimą jest inaczej - jeździmy w góry przede wszystkim po to, żeby poszusować na nartach, ale chodzimy też po górach, opalamy się, zwiedzamy.
Coś jeszcze zobaczyć
W sieci mnóstwo forów, na których ludzie pytają, gdzie jechać w góry, gdzie najpiękniejsze szlaki, gdzie z psem, gdzie z dzieckiem.
Internauta1: „Polecamy Góry Świętokrzyskie, niezbyt wysokie, ale jedne z najstarszych w Polsce! Szlaki dla całej rodziny: wyprawa do klasztoru na Świętym Krzyżu, a tam wejście na klasztorną wieżę, odszukanie gołoborza i śladów po sabatach czarownic, jak również wędrówka na Łysiec to niezapomniane doświadczenia dla całej rodziny. Zapraszamy do Siedliska Carownica, które dostosowane jest do potrzeb najmłodszych, jak również starszych turystów. Oprócz placu zabaw, góry piachu, zielonej przestrzeni do biegania i tipi, mamy również kotki i króliki. Mamy też rosę o poranku, pohukiwania puszczyka i rechot żab oraz pięknie rozgwiedżdżone niebo po bezchmurnym dniu. Poza tym polecamy fantastyczne miejsca do zobaczenia: Zamek w Ujeździe, Zamek w Chęcinach, Jaskinię Raj, Szydłów (polskie Carcassonne), Park Etnograficzny w Tokarni, Kadzielnię w Kielcach. A dla dzieci: spotkanie z dinozaurami w Bałtowie, z bizonami w Kurozwękach i z Koziołkiem Matołkiem w Pacanowie! Nad zalewem można się ochłodzić, w lesie odpocząć od zgiełku”.
Internauta2: „Polecam Wam Krynicę-Zdrój lub Szczawnicę - obie miejscowości uzdrowiskowe, urocze, mnóstwo atrakcji. Można trochę po górach pochodzić niezbyt wysokich albo skorzystać z innych atrakcji np. w Szczawnicy spływ Dunajcem, wyprawa rowerowa na Słowację, wyciągi krzesełkowe (poczytaj sobie w Internecie). Szczerze polecam”.
Internauta3: „W góry zasadniczo jeździ się po to, by po nich chodzić, by się czasem zmęczyć, by zmagać się z własnymi słabościami, no i po to, by kontemplować przyrodę, a więc niezbędna jest odpowiednia wrażliwość, którą nie wszyscy mają i dlatego nie każdy góry lubi...Co to znaczy, że w górach chcesz się dobrze bawić? W jakim wieku są twoje dzieci?
Moje jeździły w góry od wieku niemowlęcego i nie powiem, że zawsze chętnie po nich chodziły. Jeśli o górach niewiele wiesz, proponuję zacząć od tych niższych i łatwiejszych, np Bieszczady byłyby fajne na początek, potem Beskidy, Karkonosze, a na końcu Tatry. Za każdym razem będziesz się zachwycać. A jak połkniesz bakcyla i poczujesz niedosyt, pomyśl o Alpach, bo to prawdziwy raj dla rodzin z dziećmi w różnym wieku, z uwagi na dużą ilość atrakcji dla nich. Moje nastolatki stwierdziły w tym roku, że po górach chodzić już nie chcą, bo to nudne, ale na ferraty aż przebierają nogami, szkoda, że w polskich górach ich nie ma”.
Nasza górska wiedza
Badania o tym, ile wiemy o polskich górach, przeprowadził swego czasu Instytut Badań Rynkowych i Społecznych na zlecenie Polskich Kolei Linowych.
Co z nich wynika? Prawie każdy z nas rozumie, że nie wolno schodzić z wyznaczonego szlaku i że na wyprawę warto zabrać ze sobą telefon. Cztery piąte badanych wzięłoby też zapasową odzież, latarkę i mapę, niestety, tylko co dziesiąty Polak założyłby w góry buty do uprawiania sportu.
Z kolejnymi odpowiedziami było już znacznie gorzej: ponad 10 proc. Polaków jest przekonanych, że najwyższym szczytem w naszym kraju jest Giewont, jedna trzecia spodziewa się w Tatrach śniegu wyłącznie od września do maja, aż 85 proc. badanych nie wie, co robić w górach, kiedy zerwie się burza.
Ratownicy górscy załamują ręce. Nie dalej jak w listopadzie w sieci pojawił się film, na którym widać kobietę z małym dzieckiem wspinającą się poza wyznaczonym szlakiem na stromym zboczu Śnieżki. Internauci byli w szoku.
Krótki filmik opublikowano na profilu Tatromaniacy. „Bardzo niebezpieczne zachowanie na Śnieżce. Kobieta z dzieckiem wchodziła zboczem, strącając kamienie na szlak poniżej” - czytamy.
Naczelnik karkonoskiej grupy GOPR Adam Tkocz ocenił, że zachowanie turystki to „skrajna nieodpowiedzialność”.
- To nie tylko niebezpieczeństwo dla samego turysty, który zbacza ze szlaku, ale też dla innych. To zbocze Śnieżki jest terenem bardzo kruchym, z dużą ilością luźnych kamieni, które, osuwając się, spadały na drogę, gdzie przebywali turyści, którzy poruszali się zgodnie z zasadami - podkreślił Tkocz w rozmowie z TVN24.
Ratownicy górscy szybko wyliczają nasze grzechy.
Grzech pierwszy: Ludzie ruszają w góry i nie sprawdzają prognozy pogody. Patrzą w niebo, świeci słońce, więc ubierają buty i ruszają przed siebie.
Grzech drugi: Turyści są nieodpowiednio ubrani. Wchodzenie na szlaki w klapkach, czy butach na obcasach, to skrajne przypadki, chociaż takie też się zdarzają. Tymczasem do górskiej wycieczki trzeba dobrze się przygotować, zwłaszcza zimą.
Grzech trzeci: Brak racjonalnego myślenia. „Niestety, nowoczesność ma drugą, ciemną stronę - psuje ludzi, rozleniwia ich i sprawia, że często nie potrafią realnie ocenić sytuacji, a co za tym idzie, mają nierealne wymagania” - pisze Beata Sabała-Zielińska w swojej nowej książce „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”.
Świat idzie na przód. Czasy telefonów na korbkę w schroniskach górskich i awaryjnych radzieckich UAZ-ów, którymi jeździł GOPR, już się na szczęście definitywnie skończyły. Dziś mamy błyskawiczną formę powiadamiania o wypadkach za pomocą telefonów komórkowych, które ma w kieszeni każdy turysta, a polskie ratownictwo górskie jest obecnie jedną z najlepiej wyszkolonych i wyposażonych służb specjalistycznych na świecie. Dysponuje skuterami śnieżnymi, quadami, nowoczesnymi samochodami terenowymi 4x4 i śmigłowcem. Górscy ratownicy-ochotnicy stanowiący 90 procent składu kadrowego GOPR i TOPR, 10 procent to ratownicy zawodowi. Tak, nie mają najlepszego zdania o ludziach, którzy chodzą po górach.
„W dawnych czasach turysta, który nie przygotował się do wycieczki górskiej, ponosił tego konsekwencje. (...) Teraz jeszcze się dobrze nie ściemni, a turyści już wyjmują komóreczki i dawaj dzwonić do TOPR-u z prośbą o ratunek, przy czym ratunek ma polegać na oświetleniu im drogi”. „I to są sytuacje, w których my dostajemy szału - przyznają ratownicy - bo to jest dokładnie tak, jakby ktoś, komu uciekł w nocy autobus, zadzwonił na pogotowie ratunkowe z żądaniem odstawienia go do domu z racji tego, że jest ciemno, zimno i żona się niepokoi” - pisze Beata Sobala-Zielińska. I dalej cytuje ratowników TOPR-u, którzy podzielili turystów na grupy. Ich nazwy mówią wiele: roszczeniowy żółtodziób, profesjonalny leń, meteorolodzy telefoniczni, przemądrzali gapie.
Cóż, głupio byłoby zostać zaliczonym do którejś z tych grup.
Z Błatniej schodzę w dół szklanym szlakiem, niezwykle urokliwym. Jest dużo łatwiej, chociaż ponoć zejście z góry wymaga więcej wysiłku niż wejście pod nią. To dziwne uczucie: zmęczenia, ale i radości. Góry zachwycają swoim majestatem, surowym pięknem. Dają poczucie spokoju, odprężenia, wolności. Stoisz na szczycie i widzisz przestrzeń: inne szczyty, lasy, domy w dolinie. Oddychasz.