Krystian Zimerman, który w ostatni weekend w Walt Disney Concert Hall w Los Angeles w czasie koncertu zaangażował się w politykę, także wywołał skandal, ale przy okazji się ośmieszył.
Kiedy w 1980 r., na 10. Konkursie Chopinowskim, Ivo Pogorelić zagrał sonatę b-moll, nikt, poza jury, nie zwracał uwagi na to, że ekstrawagancki Chorwat żuł gumę i zachowywał się mało dostojnie. Jego dzikie, pełne namiętności wykonanie, szczególnie ostatniej części sonaty, przeszło do historii.
Wywołał skandal, ale szybko udowodnił, że za specyficzną manierą kryje się wielki pianista. Nie przestaje przy tym wywoływać kolejnych sensacji. W wywiadzie dla "Die Welt" z 1996 r. opowiedział z szokującą szczerością, przekraczając granicę dobrego smaku, o ostatnich chwilach swojej chorej na raka żony Alizy Kezeradze. Ale publiczność jest mu wierna.
Zimerman, należący do wąskiego grona największych pianistów świata, nie był nigdy znany ze skandali. Należy raczej do grupy artystów niezwykle solidnych, pracowitych, wielkich zarówno ze względu na kaliber swojego talentu, jak i pracowitość. Tym większe zdziwienie budzi jego zachowanie w Los Angeles. Polak w czasie koncertu zwymyślał Amerykanów i zapowiedział, że nie chce już więcej grać w kraju, który próbuje podbić cały świat.
Sztuka i polityka tworzą bardzo niedobraną parę, dlatego wystąpienie Zimermana było niezręczne i niepotrzebne. Być może wyraził w ten sposób złość za konfiskatę swojego fortepianu na lotnisku JFK wkrótce po zamachu 9/11.
Niestety, niebezpiecznie zbliżył się też do niesławnej tradycji potępiania USA z jedynie słusznych pozycji komunizmu.