Antykaczyzm piramidalnych bredni. Nawalanka, w której fakty nie mają znaczenia

Sławomir Cenckiewicz
Sławomir Cenckiewicz
Szymon Starnawski /Polska Press
„Antykaczyzm jest najbardziej odmóżdżającą postawą polityczną ostatnich dwóch dekad w Polsce. Nienawiść do Prawa i Sprawiedliwości, w tym do Jarosława i Lecha Kaczyńskich, przekroczyła wszystko, z czym mieliśmy do czynienia w dziedzinie politycznych zachowań i emocji. Nie da się jej porównać ze zwykłą antypatią partyjną” – napisał w 2013 r. prof. Ryszard Legutko w nieco zapomnianej, a bardzo pouczającej książce „Antykaczyzm”.

To fakt. Antykaczyzm jest przyzwoleniem na niszczenie wszelkich standardów i zasad stając się jednocześnie zgodą opiniotwórczych elit na dosłownie każdą formę agresji, nie wykluczając z niej radości ze śmierci prezydenta RP i życzenia tego samego byłemu premierowi RP. W tym okrucieństwie, brutalności i ordynarnej brzydocie łączą się „nieuk i erudyta, pokątny pijaczek i artysta, telewizyjny przygłup i poczciwy inżynier”, ale i milicjant z policjantem, UB-ek z oficerem WP, oficer WSI i wykładowca akademicki, agent SB z postępowym katolikiem, regularny ignorant z profesorem historii...

Typowy fejk antykaczyzmu

W tej nawalance (głównie internetowej) żadne fakty się nie liczą i nie mają jakiegokolwiek znaczenia, a zasada przyzwoitości nakazująca choćby powstrzymanie się od wzięcia udziału w nagonce, nie mówiąc już o głosie rozsądku, który by prostował jakiś niesłuszny argument i zarzut, w ogóle nie wchodzi w rachubę. Od sprostowania największej nawet bzdury natury historycznej, których w przestrzeni publicznej jest dziś bez liku, uchyli się statystyczny historyk (oportunista), nie mówiąc już o historyku-uczonym, jeśli sympatyzuje on choćby z soft-antykaczyzmem. Myślałem kiedyś nawet o założeniu Biura Prostowania Bredni (BPB), ale szybko zdałem sobie sprawę, że byłaby to najbardziej radykalna i pracowita forma donkiszoterii, której jednak nie chciałbym poświęcić reszty życia. Tę chorobę naszego czasu należy jakoś godnie przetrwać, nie licząc już chyba na przekonanie kogokolwiek co do tego, że w tym czy tamtym zwyczajnie pobłądził.

Weźmy na przykład popularną w infosferze kwestię rzekomego pokrewieństwa Kaczyńskich ze stalinowskim ministrem sprawiedliwości Henrykiem Świątkowskim (1896-1970) oraz oficerem Armii Czerwonej i prezesem Naczelnego Sądu Wojskowego płk. Wilhelmem Świątkowskim (1919-1988). Sprawa ciągnie się przynajmniej od kwietnia 2009 r., kiedy to poseł i wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Janusz Palikot żądał od IPN, by wyjaśnił pokrewieństwo Kaczyńskich ze stalinowskimi oprawcami. I mimo tego, że nad sprawą pochylali się historycy i genealodzy, a dr Marek J. Minakowski opublikował nawet efekty swoich badań, w tym drzewo genealogiczne Świątkowskich od strony babci Kaczyńskich czyli Franciszki ze Świątkowskich Kaczyńskiej – córki Pawła Świątkowskiego i Marii z Bakowieckich, żony Aleksandra Kaczyńskiego i matki Rajmunda Kaczyńskiego (ojca Lecha i Jarosława Kaczyńskich). Mało tego, w archiwach IPN i WBH znajdują się akta personalne Wilhelma i Henryka Świątkowskich (po które tropiący tajemnice Kaczyńskich „pies kulawą nogą” nie sięga!) z których nie tylko wynika, że ich pokrewieństwo z Kaczyńskimi jest fikcją, ale okazuje się, że także wzajemne pokrewieństwo Wilhelma i Henryka jest typowym fejkiem antykaczyzmu. Co ciekawe, Henryk Świątkowski nie miał żadnego rodzeństwa i był synem Jana Rochmińskiego i Leokadii Świątkowskiej (po ślubie Jan przyjął nazwisko żony), zaś Wilhelm miał starszego brata Edwarda oraz był synem Mariana Świątkowskiego i Marii Drogomerskiej.

Antykaczyzm piramidalnych bredni. Nawalanka, w której fakty nie mają znaczenia

A myliłby się ten, który by uznał, że tak oczywistego kłamstwa nie da się dalej ciągnąć. Otóż, mimo że w tej historii kompletnie nic nie wskazuje na pokrewieństwo Kaczyńskich z obiema rodzinami Świątkowskich, to historia „stalinowskich wujów Kaczyńskich” ma się w Internecie całkiem dobrze. Dla najbardziej rozemocjonowanych fanów PO i wyjątkowo podatnych na fejki aktywistów KOD/Silnych Razem sprawa „stalinowskich wujów Kaczyńskich” jest oczywista (i w pełni potwierdzona!), zaś w przypadku wodzów internetowego antykaczyzmu w rodzaju Romana Giertycha ewoluowała ona w nieco inną, bezpieczniejszą stronę... Kaczyńscy „wspierali” i wciąż „wspierają” sędziego Andrzeja Kryże, bo „Wilhelm Świątkowski był przełożonym Romana Kryże” (wpis na Twitterze z 14 lipca 2018 r.). Szaleńcom z KOD i Silnych Razem nie przeszkadza to jednak w połączeniu obu tych jakże spójnych wersji.

Armia oszalałych antykaczystów

Jednak dla antykaczyzmu taka komunistyczna demaskacja rodu Kaczyńskich jest niewystarczająca. Ważnym fragmentem tej opowieści jest sprawa „luksusowego domu” jaki „w czasach stalinizmu” otrzymali Jadwiga i Rajmund Kaczyńscy, rodzice Lecha i Jarosława. W tej historii także nic się nie zgadza, bowiem Kaczyńscy po ślubie mieszkali w niewielkim mieszkaniu spółdzielczym przy ulicy Suzina 3/216 na Żoliborzu (należało do rodziców Jadwigi czyli Stefanii i Aleksandra Jasiewiczów), zaś w 1950 r. od rodziny Kowalskich wynajęli znacznie większe mieszkanie (78 metrów kwadratowych) na pierwszym piętrze, w wolno stojącym domu przy ulicy Lisa-Kuli 8/2 (później ulica Pochyła) także na Żoliborzu. Gruntownie je wyremontowali za pieniądze otrzymane z okazji ślubu od jednej z ciotek Rajmunda, a w zamian za to mogli tam mieszkać przez następne dziesięć lat. Jednak korzystanie z tego mieszkania było warunkowe stąd Kaczyńscy otrzymali na nie przydział z sublokatorkami i w ten sposób na tych prawie 78 metrach kwadratowych (w trzech pokojach) mieszkało aż osiem osób (w kolejnych lata się to zmieniało). Rodzina Kaczyńskich mieszkała tam do 1997 r. W 1981 r. mieszkanie przy Pochyłej zostało wykupione na własność, zresztą w dużej mierze za oszczędności odziedziczone po Franciszce Kaczyńskiej.

Antykaczyzm piramidalnych bredni. Nawalanka, w której fakty nie mają znaczenia

Ale i ta historia byłaby niekompletna... gdyby nie sprawa tajnego współpracownika o pseudonimie „Balbina”. Po raz pierwszy usłyszałem ten pseudonim podczas rozmowy, którą niemal od razu uznałem za prowokację. Otóż w 2005 r. Jacek Merkel zaproponował mi rozmowę ze swoim kolegą... płk. Aleksandrem Makowskim. Dobrze pamiętam tamte spotkanie w kawiarni hotelu „Sheraton” w Warszawie o wczesno-szalonej porze (7.30), z którego sporządziłem notatkę dla potomności. Badawcze pytania o zasoby IPN i te prowokacyjne sugestie na temat TW ps. „Balbina” i sprawach operacyjnych o kryptonimach „Omega-2” i „Omega-3”, w których miała być ona rzekomo aktywna. Nie byłbym sobą gdybym tego wszystkiego nie zweryfikował. Przejrzałem zasoby pod kątem osób rejestrowanych pod pseudonimami i kryptonimami „Balbina”, wszystkie „Omegi” też były „moje”... Przeszukiwałem zasoby służb PRL także przez pryzmat osób z całej rodziny Kaczyńskich. Zrobiłem to zresztą dwukrotnie, a szczególnie głęboko wszedłem w te sprawy przy okazji przygotowywanej książki biograficznej o Lechu Kaczyńskim. Studiowałem i kopiowałem archiwa, kartoteki, paszporty, by to poskładać... Wszystko okazało się kłamstwem i brednią, a ja opublikowałem efekty swoich długotrwałych dociekań w książkach i artykułach poświęconych śp. Prezydentowi.

Jakby równolegle do tych empirycznych ustaleń i dostępnych publikacji kwitnie internetowa rzeczywistość wspierana przez ludzi PO, służb PRL i hordy wariatów. W Internecie pełno jest postów, gotowych grafik, memów i rzekomych skanów teczki „Balbiny”, która dla jednych dotyczy Jadwigi Kaczyńskiej, dla innych samego Jarosława, a dla największych wariatów – Jadwigi i Jarosława razem (czasem także Rajmunda). Te „rewelacje” propaguje Wałęsa, jego samozwańczy i niemądry rzecznik, wielu polityków PO i cała armia oszalałych z nienawiści antykaczystów. Każda próba sprostowania tych bredni wywołuje jeszcze większą agresję i furię. Na nic się tu zdadzą wieloletnie kwerendy i badania w IPN, analiza zapisów kartotecznych i publikacja dokumentów z których wynika jednoznacznie, że ani rodzice Lecha i Jarosława, ani oni sami, nigdy nie weszli w jakiekolwiek związki z bezpieką.

Antykaczyzm zaprzeczeniem zdrowego rozsądku

Rajmund Kaczyński był inwigilowany przez bezpiekę. Z zapisów kartotecznych SB wynika, że od 13 lipca 1955 r. pion śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego prowadził przeciwko niemu działania w ramach sprawy ogólnoinformacyjnej o numerze 1059. Podstawą zainteresowania bezpieki była służba Kaczyńskiego w AK. Z materiałów bezpieki wynika, że w latach 1955–1956 sprawę prowadził Wydział IV Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego dla miasta stołecznego Warszawy (nr arch. 1059/IV). Akta sprawy (jeden tom) zakwalifikowano do zniszczenia (wybrakowania) 16 stycznia 1966 r. W późniejszych latach Departament III MSW zainteresował się nim powtórnie (również Jadwigą Kaczyńską), ale głownie ze względu na aktywność polityczną synów. W mieszkaniu Kaczyńskich przy ulicy Pochyłej 8/12 zainstalowano tzw. podsłuch pokojowy. W przypadku Jadwigi Kaczyńskiej w okresie PRL nie prowadzono przeciwko niej odrębnej (personalnej) sprawy operacyjnej. Była natomiast operacyjnie kontrolowana w ramach działań związanych z inwigilacją IBL PAN (sprawa obiektowa krypt. „Muza”) lub rozpracowywanych osób z którymi utrzymywała kontakty (np. Jacka Fedorowicza – SOR krypt. „Kobra”). Siedząc przed bazą danych i inwentarzami w każdej czytelni IPN można się o tym przekonać...

Z kolei Jarosław Kaczyński już od 1979 r. ze względu na działalność w Biurze Interwencyjnym KSS KOR i związek z grupą „Głosu” Antoniego Macierewicza był rejestrowany m.in. w ramach indywidualnych spraw operacyjnych SB – najpierw w sprawie operacyjnego sprawdzenia kryptonim „Pomoc”, później „Prawnik” i wreszcie w ramach kwestionariusza ewidencyjnego o kryptonimie „Jar”, którym już wówczas (w latach 1980–1982) po raz pierwszy zainteresował się mjr Jan Lesiak. Wiosną 1980 r. pod własnym nazwiskiem Kaczyński opublikował bodaj pierwszy, ale na pewno jeden z istotniejszych swoich tekstów na łamach „Głosu” – Uniwersytet socjalistyczny 1945–1978, poświęcony wywieranej na życie akademickie PRL instytucjonalnej presji ograniczającej niezależność indywidualną i środowiskową pracowników naukowych. Przez całe późniejsze lata, aż do 1989 r., SB starała się kontrolować dzisiejszego prezesa PiS w ramach rożnych kategorii spraw operacyjnych (nieujętych w katalogu IPN), m.in. w SOR krypt. „Macek” dotyczącej Hanny i Antoniego Macierewiczów oraz kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Obrońca” dotyczącej Jana Olszewskiego.

Jego nieinternowanie natomiast wiązało się najpewniej z kuchnią gier operacyjnych realizowanych przez bezpiekę wobec podziemia. Dla tajnych służb pozostawienie Jarosława Kaczyńskiego na wolności po 13 grudnia 1981 r., w sytuacji internowania jego brata Lecha (figurant SOR kryp. „Radca”) w Strzebielinku, dawało pewne możliwości operacyjne związane chociażby z próbą rozpoznania jego działalności podziemnej w Warszawie, obserwacji (poprzez nasyłaną agenturę w jego otoczeniu), kontroli przekazywanych informacji i grypsów bratu do Strzebielinka itd. Oczywiście Kaczyński – w odróżnieniu np. do Donalda Tuska – aż do 1989 r. był objęty bezwzględnym i stałym zakazem paszportowym.

Wszystko jest jasne, ogólnodostępne, łatwe do zweryfikowania a nawet opisane... Ale antykaczyzm jest zaprzeczeniem empirii i zdrowego rozsądku, bo jest nienawistną „najbardziej odmóżdżającą postawą polityczną ostatnich dwóch dekad w Polsce”... I niestety odsłania „nieznane dotąd społeczne pokłady moralnej brzydoty” (Ryszard Legutko).

Ted

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl