12 wigilijnych kłamstw TVN. Czyli kompromitacja redaktora

Sławomir Cenckiewicz
Sławomir Cenckiewicz
Nie ma co ukrywać… Strach o nim pisać, bo nawet na okładce własnej książki w autoprezentacji napisał w trzeciej osobie liczby pojedynczej jakże groźnie: „Publikacje Zielińskiego przerwały wiele karier w policji, służbach specjalnych i w świecie polityki”. Tak, Robert Zieliński, postrach nas wszystkich! Niepozorny, skromny i dobry człowiek, jak o nim mówią na mieście, o nierzucającym się w oczy wyglądzie i usposobieniu. To, że na zdjęciach jest bez brody – to zrozumiałe, zajmuje się bardzo niebezpiecznymi tematami stąd nieustanne konspirowanie. Tyle wie… Boję się, przyznaję, ale nic na to nie poradzę – muszę. Cenię Zielińskiego od pierwszego tekstu, a jego poczynaniom i aktywności przyglądam się od czasów nieistniejącego już „Dziennika”. A więc od dawna…

Spis treści

Powód do strachu mam oczywisty. Redaktor Zieliński ma takie wpływy, wiedzę i kontakty, że „przerywa” kariery, a ostatnio skutecznie zdemaskował mnie jako starego (przynajmniej od 2006 r.) współnaganiacza ruskiego agenta – Tomasza L., który przez moją głupotę lub zaplanowaną sprawczość poznał „wszystkie tajemnice wywiadu i kontrwywiadu” Polski niepodległej. Moja wina jest oczywista, której nie tłumaczy – bo przecież nie może, 19-letnia kariera archiwisty i urzędnika Tomasza L. u boku prezydentów Warszawy, a najdłużej tych z ramienia Platformy. Nawet więcej. To, że Tomasz L. zrobił karierę w urzędzie kierowanym przez polityków PO, jest oczywistą, choć wątpliwą moją „zasługą”.

Wprawdzie moje prawdziwe intencje rozpozna i zważy dopiero specjalna niezależna grupa śledczo-operacyjna powołana już za rok, do której wejdą podobno oficerowie WSI: słynny pisarz i motorzysta o pseudonimie „Kafir” (płk Waldemar Krawczuk), emocjonalny lecz znany z kultury osobistej mistrz operacji specjalnych ppłk Marek Napierała (stażem sięgający LWP) i wywiadowca z Zarządu II i znany ochroniarz informacji niejawnych płk Wiesław Dziepak (on wie wszystko!) oraz niezależna prokurator Ewa Wrzosek (szefowa grupy).

Zapleczem logistycznym tej grupy ma się z kolei zająć płk Tadeusz Bloch – człowiek tyleż groźny, co profesjonalny, dość powiedzieć, że cieszący się podobno wsparciem samego abp. Leszka Sławoja (nieprzypadkowo w przeszłości współpracownika Zarządu II Sztabu Generalnego). Scenariusz przyszłych przesłuchań i taktykę tej grupy zdradzili na Twitterze (w niewielkim stopniu ma się rozumieć) gen. Mirosław Różański (Wódz Naczelny Fundacji Stratpoints – tak, tej wspieranej przez NATO i Departament Stanu USA) i wspomniany już płk Napierała, ale znając ich kunszt operacyjny i doświadczenie zakładam, że to zaplanowana dezinformacja, która ma mnie jedynie zwieść.

Sprawa jest zatem poważna i ja jej nie zamierzam lekceważyć, jak mawiał przed weekendami pewien premier. Mam tylko jeden problem. Po raz pierwszy w życiu redaktor Zieliński popełnił tak nieprofesjonalny tekst (niestety po części akurat o mnie), że nie potrafię sobie z tym poradzić, pamiętając o jego dotychczasowym zawodowstwie, mojej fascynacji i tłumaczę to jedynie (mam nadzieję, że nie naiwnie) współautorstwem Piotra Świerczka z TVN24, który o tajnych sprawach nie wie za wiele, choć podobno – a sam mi to wyznał – jest od lat fanem moich książek. I myślę wciąż, że te błędy, a nawet zwykłe głupoty pomieszczone w artykule „Tomasz L. z komisji likwidacyjnej WSI. Tajemnica urzędnika stołecznego ratusza” nie pochodzą od redaktora Zielińskiego (nie mogą!), chociaż widnieje on na stronie internetowej TVN24 jako jego współautor.

Kłamstwo 1

To pewne, że tak ceniony i uznany znawca tajnych służb nie mógłby napisać, że Tomasz L. „należał do wąskiego grona współpracowników Antoniego Macierewicza”, skoro nigdy do tego środowiska nie należał, ani się nawet w nim incydentalnie nie pojawił, co potwierdzają najbardziej nawet zatwardziali wrogowie Macierewicza! Mało tego, w tym samym tekście czytam, że pracę w urzędzie Miasta st. Warszawy (lata 2003-2022) „dostał” „dzięki osobistej rekomendacji Jakubiak”, która przecież do środowiska Macierewicza nigdy nie należała, a była protektorem wczesnej kariery Tomasza L. Ta wyraźna sprzeczność jest koronnym dowodem na to, że Świerczek jedynie posłużył się nazwiskiem Zielińskiego, by zwyczajnie zaistnieć.

Kłamstwo 2

I w sumie mógłbym na tym poprzestać, ale dalej jest tylko gorzej, bo Zieliński ze Świerczkiem piszą, że choć 22 lipca 2006 r. członków Komisji Likwidacyjnej WSI powołał ówczesny minister obrony narodowej Radosław Sikorski, to była to z jego strony „czysta formalność”, gdyż „pełne władztwo ministra obrony nad likwidacją WSI zostało przekazane – według słów Sikorskiego: pisemną decyzją Jarosława Kaczyńskiego – Antoniemu Macierewiczowi”.

To też nieprawda, gdyż dokument, na który powołuje się Sikorski (zarządzenie nr 21 z 28 lipca 2006 r.), w ogóle nie dotyczył procesu likwidacji WSI, ale nadzoru nad WSI (a więc tylko do 30 września 2006 r.) i absolutnie niczego nie zmieniał w kwestii dotyczącej powołania, składu i działalności Komisji Likwidacyjnej (w dokumencie nie ma nawet odniesienia do ustawy z 9 czerwca 2006 r. o likwidacji WSI i powołaniu dwóch nowych służb wojskowych). Ja wiem, że redaktor Zieliński zna te oczywiste fakty, a jednak dał swoje nazwisko do poświadczenia takich bzdur. Miał wprawdzie wątpliwości – jak czytałem w „darknecie” – zwłaszcza po tym jego wykluwały się kolejne wersje reportażu Świerczka, a kolaudatorzy ganili go za chęć skompromitowania Sikorskiego i narzucali zmiany. No, ale poszło jak poszło…

Kłamstwo 3

Boję się czytać dalej…, no ale tam stoi jak byk:: „Ze zgodnych relacji członków Komisji Likwidacyjnej, do których dotarliśmy, wynika, że istniała zasadnicza różnica między wojskowymi a cywilami – wśród nich Tomaszem L. – tworzącymi komisję”. To tylko pozór prawdy lub inaczej – Zieliński próbował tę zawiłość wyjaśnić, ale współautor nie zrozumiał i włączył do tekstu jedynie pierwszą myśl. Jest faktem, że te różnice między cywilami a wojskowymi z WSI w Komisji były, ale przebiegały one znacznie głębiej i dzieliły również grupę cywili, którzy nie byli sobie wcześniej znani (poza wyjątkami).

Podobno mój ulubiony redaktor był przeciwny wykorzystaniu w tekście (i reportażu) informatora z WSI, bo tradycyjnie nie ufa tym ludziom. Świerczek jednak postawił na swoim i legendując rzekome „relacje członków Komisji Likwidacyjnej” opierał się na relacji mało poważnego płk. Wiesława Dziepaka, żołnierza WSI, a obecnie aktywnego działacza PO związanego z Fundacją Stratpoints. Najgorsze jest jednak to, że o Dziepaku tyle gadali na mieście, że wszyscy wiedzieli, że był on źródłem „wiedzy” niezależnej stacji z ulicy Wiertniczej.

Zresztą sam Dziepak obdzwaniał podobno znajomych zapowiadając „bombę” w TVN24, która już po emisji zaczęła raczej przypominać bombę, a raczej rakiety „Roland-2”, które w 2004 r. dzielni chłopcy z WSI znaleźli w Iraku, a wybitą na nich datę – „rok 2003” uznali za datę produkcji, co z kolei posłużyło do oskarżenia Francji o łamanie embarga na dostawy broni dla reżimu Husajna. Redaktor Zieliński przeczuwał, że to się tak skończy… Tak mówią.

Kłamstwo 4

Ale jednak ten niefortunny tekst (i reportaż telewizyjny) powstał. Kolejny cytat: „To cywile byli tymi zaufanymi, którzy np. jeździli do attachatów wojskowych w ambasadach, by tam przeprowadzać proces likwidacji – wyjaśnia członek komisji, który zgodził się na rozmowę przed kamerami TVN24 pod warunkiem ukrycia twarzy i zmiany głosu”. Profil „ukrytej twarzy” wskazał (poza wiedzą z miasta), że to Dziepak w czapce bejsbolowej. Może i on chciał z nami pojechać do tych attachatów, ale szans nie miał.

W każdym razie cywile, którzy wyjechali do attachatów (można o tym napisać, gdyż zdekonspirował nas w tej sprawie już w 2011 r. gen. Marek Dukaczewski) celem inwentaryzacji to Woyciechowski i Cenckiewicz, którzy nigdy nie powierzyli tak poważnych zadań inwentaryzacyjnych nikomu, także cywilowi (w tym Tomaszowi L.), spoza kręgu znajomych sprzed powołania Komisji Likwidacyjnej. Ponoć Zieliński i przed taką wersją przestrzegał, ale przegrał.

Kłamstwo 5

„To znaczy, że Tomasz L. miał dostęp do teczek konkretnych tajnych współpracowników polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (przed 2006 r. - przyp. red.). Również do danych o naszych „nielegałach”, po prostu do wszystkiego. To prawdziwa katastrofa, gdyż dwie powstające służby, czyli SKW i SWW, korzystały z dorobku likwidowanej WSI – mówi Marek Biernacki”. Mój były sąsiad z Gdyni, ceniony przeze mnie poseł Biernacki wie doskonale, że do takich danych Tomasz L. nie miał nigdy dostępu! A skąd wie?

Biernacki był bowiem przewodniczącym Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, która otrzymała „Sprawozdanie” Komisji Likwidacyjnej WSI z 30 października 2006 r., w którym szczegółowo opisano podział kompetencji członków Komisji i obszary wiedzy, do których mieli dostęp. Podobno pamiętając rok 2006 i rozgrywkę wokół WSI redaktor Zieliński zwracał na to uwagę podczas montażu reportażu i tekstu, ale przecież to nie on rozmawiał z posłem, a stacja potrzebowała powagi sejmowej komisji… Kto mi mówił, jak to było… Redaktor krzyczał: „Jacy nielegałowie. Już Cenckiewicz w „Długim ramieniu Moskwy” pisał, że oni ani jednego nielegała nie mieli”. A tu proszę… „dane o naszych nielegałach”…, których WSI faktycznie nie posiadała, choć od czasów PRL próbowano budować aparat nielegalny wywiadu wojskowego w świecie. Bezskutecznie!

Kłamstwo 6

Znów niefortunny cytat: „Z przyjętej metody wynikało, że każdy członek komisji miał dostęp do efektów pracy pozostałych 23 kolegów. Punktem, który ich wszystkich łączył, był... jedyny komputer, na którym dozwolone było zapisywanie danych”. „To jedno z największych niedorzeczności w całym artykule” – miał powiedzieć ktoś na korytarzu żółto-niebieskiej stacji. Było jednak za późno. Tekst już wisiał na poczytnej stronie TVN24.

Ani przez chwilę „każdy członek komisji” nie miał „dostępu do efektów pracy pozostałych 23 kolegów” (na marginesie: w relacji koleżeńskiej pozostawało faktycznie jedynie trzech członków Komisji, zaś Komisja w pełnym składzie nigdy nie funkcjonowała ze względu na absencje i niepodjęcie w niej pracy przez kilka osób). Wręcz przeciwnie: obowiązywała w Komisji „zasada wiedzy niezbędnej”, a więc do określonego segmentu wiedzy miała dostęp jedynie konkretna osoba, nigdy wszyscy do wszystkiego, zaś w całość spraw możliwość wglądu posiadał jedynie szef Komisji.

„Dziepakowi mylą się sprawy poważne z nieistotnymi, komputery Cenckiewicza, Woyciechowskiego i Musiała z tempestem Dziepaka, Tomasza L. i spółki, gdzie wklejali dane z tabelek, które przecież w zarządzeniu o Komisji Likwidacyjnej narzucił Sikorski” – powiedział mi znajomy redaktorów Świerczka i Zielińskiego. Ma rację, bo moje embargo na dostęp dotyczyło zwłaszcza wiedzy operacyjnej (w szczególności pionu wywiadu, który i tak był funta kłaków warty), nad inwentaryzacją której czuwały faktycznie dwie osoby. Nawet pełna treść „Sprawozdania”, właśnie ze względu na „zasadę wiedzy niezbędnej” i nieufność do większości członków Komisji mianowanej przez ministra Sikorskiego, nie była znana wszystkim członkom Komisji, choć podpisali oni jej końcowy protokół. Pamiętam minę Dziepaka, kiedy podpisywał „Sprawozdanie”, którego w całości nigdy nie czytał…

Kłamstwo 7

Mój ulubiony redaktor zrobił podobno awanturę o te słowa: „Nasz rozmówca przyznał też, że jako członkowie Komisji nie podlegali żadnej kontroli”. Wiedział, że informator TVN24 z WSI i PO oszukał rozmówców wykorzystując ich niewiedzę. Członkowie Komisji mając ściśle określone zadania nie mogli swobodnie poruszać się po wszystkich obiektach należących do WSI (rozsianych w Warszawie i po kraju, nie mówiąc o zagranicy), ani nawet w obrębie jednego kompleksu.

Przykładowo wejście do siedziby wywiadu WSI wymagało dodatkowych zgód, pokonywania kolejnych stref i żaden członek Komisji (ze mną włącznie) nie posiadał magicznej przepustki otwierającej wszystkie drzwi i strefy, sejfy i kartoteki, klatki, magazyny i bezpieczne dla przeprowadzenia rozmów pomieszczenia… Analogicznie było w najbardziej newralgicznych strefach kontrwywiadu. W każdym razie w pomieszczeniach tych i po nich, można było przemieszczać się jedynie w obecności wyznaczonych przez przełożonych żołnierzy WSI, gdyż żaden członek Komisji Likwidacyjnej nie posiadał przepustki elektronicznej otwierającej wrota WSI. Zieliński o tym wie, bo na służbach zna się jak nikt inny.

Kłamstwo 8

Gdyby Zieliński wiedział, że takie zdanie padnie w tekście, to nigdy nie wszedłby w kooperację ze Świerczkiem. Cytuję: „Osoby, które miały dostęp (do dokumentów), jeżeli nie chciały, to nie zostawiały śladu – nie wpisując się, że miały dostęp do danych materiałów”. Wie dobrze, że każde wejście w strefę niejawną, nie mówiąc już o lekturze materiałów operacyjnych i ewidencji operacyjnej (także elektronicznej) pozostawia ślad. Krzyczał podobno, że „służby i ich zasoby to nie Biblioteka Narodowa, w której także odnotowuje się pobyt czytelnika!”. Znów się nie mylił!

Dodam od siebie, że znam jedynie jeden podobny przypadek z tego czasu, choć nie związany z działalnością likwidatorów WSI – do akt, które przeglądał, nie wpisał się pewien minister (nie był to Macierewicz), co stało się przedmiotem śledztwa prokuratorskiego w 2010 r. Wyjątek potwierdzający regułę.

Kłamstwo 9

Kolejna myśl: „Jak sprawdziliśmy, nim rozpoczął pracę w Komisji Likwidacyjnej, Tomasz L. przeszedł badanie przez służby i otrzymał „certyfikat”, który pozwalał mu na poznawanie informacji o najwyższej klauzuli, czyli „ściśle tajne”. Najprawdopodobniej otrzymał go od… likwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych”. Nieprawda! Tomasz L. otrzymał poświadczenie bezpieczeństwa na dostęp do informacji niejawnych (do klauzuli ściśle tajne) w związku z pracą w Urzędzie Stanu Cywilnego od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tego nie wiedział nawet pan Robert.

Wkręcony w tę błazenadę Zieliński podpisał się pod takimi słowami: „Analiza dat każe przypuszczać, że całe postępowanie sprawdzające wobec Tomasza L. mogło zająć likwidowanym WSI około miesiąca. Wynika to z faktu, że ustawa likwidująca WSI została uchwalona w czerwcu 2006 roku, a miesiąc później już zaczęła działać komisja likwidacyjna”. Tak kłamstwo nr 9 zrodziło

Kłamstwo 10

ABW nigdy w miesiąc nie daje certyfikatów. No, ale nie wiedział, że to ABW sprawdzała Tomasza L. Każdemu, nawet Zielińskiemu, przytrafiają się błędy.

Kłamstwo 11

„Wróćmy jeszcze do pracy Tomasza L. w stołecznym ratuszu. Informacja o tym, że L. miał poświadczenia bezpieczeństwa do klauzuli „ściśle tajne” znajduje się w jego aktach osobowych”. Skoro tak – zauważył podobno post factum dziennikarz-specjalista, to powinna być w nich kopia poświadczenia lub choćby jego numer, po którym łatwo zidentyfikować służbę która zajmował się certyfikowaniem Tomasza L. Ponadto, dodam od siebie, autorzy (na nieszczęście też Zieliński) wprowadzają tu pewne zamieszanie, bowiem skoro Tomasz L. aż do marca 2022 r. pracował w warszawskim ratuszu w archiwum, to powinien w dalszym ciągu cieszyć się dostępem do informacji niejawnych. Jednak w tekście zabrakło jednoznacznych informacji o odnowionych po 2011 r. (wówczas traciło ważność poświadczenie z 2006 r.) poświadczeniach bezpieczeństwa umożliwiających Tomaszowi L. dostęp do materiałów niejawnych.

Kłamstwo 12

W aktach personalnych Tomasza L., jak piszą Zieliński (niestety) ze Świerczkiem, „nie ma” „informacji o tym, że pracował na rzecz Komisji Likwidacyjnej. Tymczasem wniosek urzędnika na podjęcie dodatkowe zajęcia i zgoda przełożonych powinny znajdować się w teczce personalnej”. Powinny, co nie oznacza, że się znajdują, a przypadek ten nie dotyczy wyłącznie Tomasza L. Nawet w dostępnych teczkach żołnierzy WSI, których minister Sikorski delegował do Komisji, brakuje stosowanych delegacji, a fakt członkostwa w Komisji nie jest w ogóle odnotowany w ich teczkach akt personalnych żołnierzy. Dlaczego? W głowę zachodzę i wiem, że bez badawczego nosa i siódmego zmysłu redaktora Zielińskiego nie rozstrzygnę tej tajemnicy.

Myśląc już o dwunastu potrawach wigilijnych wybrałem jedynie dwanaście kłamstw zawartych w artykule „Tomasz L. z komisji likwidacyjnej WSI. Tajemnica urzędnika stołecznego ratusza”.

I przyznam się Wam, nie mogąc pogodzić się z taką kompromitacją nazwiska redaktora Zielińskiego, któremu bezgranicznie ufałem przez lata, zacząłem wczoraj obdzwaniać kolegów-fachowców, by ich rozpytać o „innych szatanów”, którzy uczynili z niego ofiarę swojej podłej kombinacji operacyjnej. I wtedy jeden z nich wysłał mi linki do twitterowych wpisów redaktora Zielińskiego. Świat mi się zawalił pod nogami, a jednocześnie na głowę. Na prawdziwym jego profilu twitterowym przeczytałem wklejony (aprobatywnie!) z recenzowanego tu artykułu fragment o tym, że Jarosław Kaczyński pracując w kancelarii prezydenta Wałęsy przyczynił się (a może i osobiście powołał) do powstania WSI…, które w 2006 r. likwidował. Tak, to zrobił Zieliński, a nie Tomasz Piątek!

Ale na tym nie koniec

Bo zauważyłem też inne wpisy, w tym ten z 16 grudnia br., w którym wydawałoby się znamienity dziennikarz napisał, że „przez 16 kolejnych lat szefów Komisji Likwidacyjnej” nie bulwersowało, że w Komisji zasiadało aż 15 żołnierzy WSI. No i od razu przypomniałem sobie, że już 29 listopada 2006 r. na łamach „Rzeczpospolitej” wspólnie z Piotrem Woyciechowskim napisałem większy tekst pod znamiennym tytułem „Jak likwidowaliśmy Wojskowe Służby Informacyjne”, w którym pisaliśmy: „Komisja Likwidacyjna liczyła 24 osoby, z czego aż 15 stanowili oficerowie WSI. Stanęli oni przed problemem podwójnej lojalności i podległości.

Likwidowali oni instytucję, w której służyli, podlegali służbowo swoim dowódcom z WSI, z drugiej zaś strony wykonywali zadania wynikające z pracy w komisji. Poza tym – o czym warto pamiętać – nie mieli oni komfortu bezpieczeństwa, polegającego na tym, że na pewno znajdą się w szeregach nowych służb (SWW lub SKW). Ponadto, już w pierwszym tygodniu naszego funkcjonowania, z pracy w komisji zrezygnowały dwie osoby. Kolejne dwie przystąpiły do pracy dopiero we wrześniu…”.

12 wigilijnych kłamstw TVN. Czyli kompromitacja redaktora

Wersja rozszerzona tego tekstu ukazała się później w krakowskich "Arcanach" („Antypaństwo w państwie czyli słów kilka o likwidacji WSI”, „Arcana”, nr 73, 2007, s. 79–85), a następnie w mojej książce „Śladami bezpieki i partii” (Łomianki 2009, s. 635-642). No właśnie… „Śladami bezpieki i partii”, książka którą wychwalał i na którą w rozmowie ze mną powoływał się redaktor Piotr Świerczek. Sam już teraz nie wiem, który z autorów tekstu „Tomasz L. z komisji likwidacyjnej WSI. Tajemnica urzędnika stołecznego ratusza” jest odpowiedzialny za jego skandalicznie niski poziom i 12 kłamstw w nim zawartych. A może nie ma różnicy między kompetencjami Roberta Zielińskiego i Piotra Świerczka? Zapytam Wiesława Dziepaka z WSI i PO.

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl